Artykuły

Klęska przed zwycięstwem

OGROMNY salon w pałacu jest jednocześnie prywatną galerią sztuki, oranżerią, gabinetem pana domu. Ściany usunięto, przestrzeń szczelnie otulona tropikalną, roślinnością. Niemal cały horyzont zajmuje podobny do gigantycznego gongu, obły kształt portret ziemi - błękitnej planety widzianej oczami kosmonauty, który nie dostrzega na niej plam krwi.

W salonie dwaj mężczyźni ubrani w świeżutkie, zaprasowane mundury polowe, zaprzeczający swoim ubiorem naszym wyobrażeniom o zarośniętych, w przepoconych łachach, obwieszonych granatami żołnierzy miejskiej partyzantki, w jakimś kraju Ameryki Łacińskiej. Dla kontrastu - wytworny pan, minister rządu zwalczanego przez jego gości, balansujący między dwiema skrajnościami. Cynik, zdrajca czy po prostu człowiek przezorny. Pojawia się też para dziennikarzy z Europy, Wścibscy. Ona sympatyzująca z rewolucją, tropi zakłamanie, dociekliwa co jak wiemy nie kończy się dobrze.

I tak zawiązują się układy i układają powiązania w sztuce Ireneusza Iredyńskiego "Trerroryści" wystawionej na scenie Teatru Polskiego w Warszawie, w reżyserii Jana Bratkowskiego z dekoracjami Krzysztofa Pankiewicza.

I od razu piekielne powikłania, starcia charakterów według schematu - naiwny, młody, prosty, żarliwy rewolucjonista i cyniczny przywódca - racjonalista a przy tym cynik.

Iredyński umie wciągnąć widza w akcję. Jest mistrzem konstrukcji fabularnych wątków, chyba najlepszym wśród dramatopisarzy jego pokolenia specjalistą od prowadzenia dialogu. W "Terrorystach" mamy sensacyjny wątek i co jeszcze - wyczucie aktualności problemu. Nie chodzi tu o tę małą aktualizację czy aluzyjność podrywającą widzów do oklasków przemieszanych z chichotami. To byłoby raczej kompromitujące dla doświadczonego dramatopisarza, który ma większe ambicje.

NIESTETY, Iredyński zbytnio dał się unieść pokusie konstruowania ze strzępków reportaży, publicystycznych schematów często potraktowanych przekornie, skorzystania ze znanych życiorysów. I tak Maria Schwarzt, słynna jak się okazało niefortunna dziennikarka kojarzy się natychmiast z żyjącą i na razie dobrze prosperującą reporterką włoską, Orianą Falacci. Halina Mikołajska w roli Marii na szczęście nie portretowała pierwowzoru tej postaci, pokazując nie tylko wścibską dość arogancką dziennikarkę, która ma pasję dociekania prawdy głęboko ukrywanej przez rozmówców, ale nadając jej wiele ciepła, jakiejś szlachetności, choć za cenę wyrazistości rysunku tej postaci.

Minister - Andrzeja Szczepkowskiego kojarzy się z jego rolą "Ambasadora" Mrożka. Aktor dorzucił swojemu bohaterowi nieco zmęczenia, ukrywanego głęboko dramatu człowieka, nie panującego już nad swoim cynizmem podporządkowanym manipulacjom ludzi, od których się uzależnił.

Dość schematycznie zagrany został N u m e r S i e d e m, ale nie można było inaczej, tak już jest ta postać ukształtowana przez autora. Młody partyzant, idealista, musi zginąć, bo nic nie rozumie, a swoją naiwność i łatwowierność doprowadzi do granicy młodzieniaszkowatego nierozgarnięcia. A przecież to też ma być jeden z przywódców rewolucji. Niestety Marek Barbasiewicz niewiele mógł dorzucić do tej postaci, choć grał to ładnie i szczerze. Pozostał więc przy narzuconym przez autora schemacie.

No i wreszcie Numer Jeden. Przywódca partyzancki kojarzący się z Bołdynem - Putramenta, który również poddał się demoralizującemu wpływowi władzy. Bołdyn nie sprostał intelektualnie sytuacji skomplikowanej, ze względu na swoje braki w wykształceniu, w przygotowaniu dowódczym, w dodatku odizolowany przez pochlebców, Numer Jeden nie sprostał sytuacji moralnie.

Janusz Zakrzeński nie skomplikował zbytnio tej postaci podkreślając bezwzględność połączoną ze zręcznością polityczną i znajomością psychiki ludzkiej. Jest niesympatyczny, ale nie odrażający, choć odrażające jest jego działanie. I znów schemat. Oto jak rodzi się dyrektor.

Szkoda, że zręcznie napisana sztuka doświadczonego dramaturga odsłoniła swoje schematy, które wprawdzie nie przekreśliły jej walorów scenicznych, wzmocnionych przez doświadczonego reżysera i scenografa, ale skierowały utwór w stronę sensacji. Na szczęście sensacji z morałem. A więc współczesny manichejczyk Iredyński, raz jeszcze przedstawił się widzowi jako moralista.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji