Artykuły

Odszedł arcypolski aktor

Piłsudski, Witkacy, Cześnik, Benedykt Korczyński... Te role JANUSZA ZAKRZEŃSKIEGO pozostaną w naszej pamięci. Zginął w katastrofie pod Smoleńskiem.

- To był aktor typowo polski, predestynowany do polskiego repertuaru - wspomina Andrzej Łapicki. - Dlatego zagrał u mnie Cześnika i występował w co drugiej mojej inscenizacji Fredry. Znakomicie wyrażał sarmackie cechy, gwałtowność, zmianę nastroju, a w końcu dobrotliwość. Prywatnie imponował poczuciem humoru. Był dobrym kolegą, przystępnym. Skromnym. Jego pozycja w środowisku zmieniła się, gdy zaczął grać Piłsudskiego. A grał go właśnie dlatego, że Piłsudski, tak jak postaci z Fredry, był arcypolski, arcyszlachecki. - Zapamiętałam go jako bardzo czułego partnera, wrażliwego - mówi Marta Lipińska, która grała z Zakrzeńskim w "Nad Niemnem". - Lubiliśmy ten film i nasze role. Było w nich coś szlachetnie polskiego - dworek i wspaniała atmosfera. Janusz cieszył się podwójnie, bo mógł pojeździć na koniu, co stanowiło jego pasją. Nawet jak ostatnio spotkaliśmy się w radiu, powiedział, nawiązując do roli Benedykta, "Oj, matuniu, jak tam pięknie nam było". I zaproponował, żebyśmy pojechali nad prawdziwy Niemen.

Kiedy odwiedził Bohatyrowicze, usłyszał: "Bożesz Ty mój, Benedykt Korczyński", co powiedziała Jadwiga Kopczewska z domu Bohatyrowicz, której stryjem był Jan Bohatyrowicz.

- Poza filmem i teatrem Janusz miał niezwykle bogate życie estradowe - mówi Laura Łącz, koleżanka z Teatru Polskiego. - Czerpiąc ze swoich największych ról, m. in. Piłsudskiego i Benedykta tworzył liczne programy, w których miałam przyjemność brać udział. Mówił pamiętne "Ten, tego, ten" Korczyńskiego z "Nad Niemnem", śpiewał "Ty pójdziesz górą, a ja doliną" oraz pieśni z okresu powstania styczniowego.

Wielkim sukcesem była śpiewogra "Na szkle malowane" Katarzyny Gaertner i Ernesta Brylla.

- Kiedy zrezygnował z głównej roli, nikt nie był w stanie podołać dublurze i pół-playbackowi, który nagrał swoim niepowtarzalnym bas-barytonem - wspomina Laura Łącz. - Miał wspaniały kontakt z publicznością. Spotkania po występach trwały często dłużej niż one same. Był duszą towarzystwa. Równie chętnie rozmawiał z nieznajomymi, co z przyjaciółmi. Z jednym z nich, z Grzegorzem Dubowskim zrealizował "Tumora Witkacego". Wiele lat przygotowywał się do tej roli.

- Jako Witkacy był znakomity - podkreśla Andrzej Łapicki. - Tą rolą mnie zaskoczył. Szkoda, że nie została zapamiętana w szerszym odbiorze.

Uczeń Hiolskiego

Urodził się w 1936 r. w Przededworzu na Kielecczyźnie w rodzinie ziemiańskiej.

- Ojciec był szalenie wymagający i ostry, natomiast mama była przedobrym człowiekiem - mówił w jednym z wywiadów. - I to chyba po niej wziąłem tę dobroć i umiejętność wybaczenia, która jest bardzo ważne. Najgorszą rzeczą jest bowiem zawziętość. Mogę się na kogoś obrazić, ale nie mogę być zawzięty, uparty w zawiści, w nienawiści.

W 1945 rodzina wyjechała z rodzinnego dworu na tzw. Ziemie Odzyskane. - Tam zetknąłem się z cudownymi młodymi ludźmi z harcerstwa, przepojonymi przepięknymi wartościami - wspominał. - Spotkałem również komendanta hufca harcerskiego, księdza Józefa Piątyszka, który był ostry i wymagający. Ta surowość nieprzesadna, ale wymagająca była jednak bardzo potrzebna. Wpisał mi w pamiętniku "Zawsze z Bogiem. Nie żądać dla siebie wiele od życia. Szerzyć jak najwięcej dobra dokoła".

Matka była śpiewaczką operową, ale ojciec nie uznawał zawodu aktora. - Uważał, że to błazeństwo. I zawsze mówił mi: "Gdybyś był leśnikiem...". Ale wtedy nie wiedział, że zawód mamy pomoże nam przetrwać najcięższe lata stalinowskie. Ojciec siedział w więzieniu, a myśmy nie mieli z czego żyć. I gdyby nie Krystyna Jamroz, która umożliwiła mamie audiencję u dyrektora Opery we Wrocławiu Jerzego Gardy, nie wiadomo, jak by było. Mama miała śliczny głos, a ja nie opuściłem ani jednego przedstawienia. Wychowywałem się więc za kulisami. Korepetytorka w operze usłyszała kiedyś, jak śpiewa.

- I powiedziała że mam głos, który powinienem szkolić. Mama uprosiła więc Andrzeja Hiolskiego, żeby mnie posłuchał. Zaśpiewałem "Ten zegar stary". Wszyscy doszli do przekonania, że powinienem szkolić głos. No i szkoliłem.

O tym, że będzie aktorem zdecydował podczas studiów na medycynie. Po dziewięciu miesiącach pracy w Pogotowiu Ratunkowym, gdzie pracował jako sanitariusz. Debiutował wspaniale - u Bohdana Korzeniewskiego jako Hektor w "Troilusie i Kresydzie" Szekspira w Teatrze im. Słowackiego. Grał Hipolita w "Fedrze". Jego Wysockiego w "Nocy listopadowej" oglądał arcybiskup Karol Wojtyła.

Czy konie mnie słyszą?

Był Napoleonem w "Popiołach" Wajdy. Ale zasłynął rolami Marszałka Piłsudskiego. Już w filmie "Lenin w Polsce" z 1965 r. zagrał legionistę. Piłsudskim został w "Polonii Restitucie" Bohdana Poręby w 1980 r.

- Charakteryzatorka dopasowała mi czuprynę, dokleiła wąsy i stwierdziła, że Piłsudskiego mogę grać tylko ja. W Wytwórni Filmów Dokumentalnych na Chełmskiej puścili mi cały, wtedy jeszcze pilnie strzeżony i niedostępny, materiał archiwalny o Piłsudskim. Widziałem nawet, jak odbierał defiladę w Kijowie. Jak się poruszał po ulicy. Jak w okopach. Pojechałem do Sulejówka. W dworku Piłsudskiego było wtedy przedszkole, a wystraszona kierowniczka wolała udawać, że nie wie, kto w nim wcześniej mieszkał.

Dziadka zagrał w "Obłędzie" Krzysztonia w 1983 r. Potem były "Pasjanse pana Marszałka" i rekonstrukcyjne widowiska podczas defilad i świąt narodowych.

Miał wielki talent komediowy. W "Misiu" Stanisława Barei sparodiował Bohdana Porębę, grając reżysera Zagajnego. Mówił słynną kwestię: "Na każdą rzecz można patrzeć z dwóch stron. Jest prawda czasów, o których mówimy i prawda ekranu, która mówi: "Prasłowiańska grusza chroni w swych konarach plebejskiego uciekiniera". Zróbcie mi przebitkę zająca na gruszy... Nie, nie! Zamieńcie go na psa. Zamieńcie go na psa. Niech on się odszczekuje swoim prześladowcom z pańskiego dworu! Niech on nie miauczy." A także "Czy konie mnie słyszą?".

Wystąpił w serialach "Czarne chmury", "Stawka większa niż życie", "Życie na gorąco", "Sekret Enigmy". W "M jak miłość" był profesorem Michałem Dziduszko.

Wydał książki "Moje spotkanie z Marszałkiem", "Gawęda o potędze słowa". Był założycielem Akademii Dobrych Obyczajów, w której wykładał kulturę słowa. Uczył retoryki w Wyższej Szkole Menedżerskiej w Warszawie oraz w Wyższym Seminarium Metropolitalnym im. św. Jana Chrzciciela.

O dzisiejszym teatrze powiedział: - Ktoś może powiedzieć, że jestem wapniak, ale boli mnie to, że nie treść jest ważna, tylko forma, że jest dziś jej przerost. I przypominał słowa Marszałka: "Kto nie szanuje przeszłości, ten nie jest godzien teraźniejszości".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji