Z niczego czyli z głowy
Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych teatr alternatywny, młody teatr, teatr studencki chętnie posługiwały się terminem "pisane na scenie": Rzecz cała polegała na konstruowaniu, tworzeniu, budowaniu spektaklu na kanwie bardzo luźnego scenariusza. Autorem bywał jeden twórca, indywidualność dominująca w grupie albo cały zespół, a wtedy nazywało się to kreacją zbiorową. Była to próba ucieczki od tradycyjnej dramaturgii, skostniałego (w mniemaniu młodych, teatralnych artystów) dramatu jako gatunku literackiego. Ten sposób podejścia do realizacji był nie tylko szukaniem nowych form teatralnych, nowej ekspresji, ale też dostosowaniem formy do tego, co twórcy chcieli wyartykułować. Wszystkie te przedsięwzięcia miały ogromny wpływ na język współczesnego teatru. W Polsce mogliśmy śledzić te zjawiska dość dokładnie dzięki festiwalom teatru otwartego animowanym przez Bogusława Litwińca.
Potem, a dokładnie w latach osiemdziesiątych, ruch młodego teatru "będącego głosem postępu" - jak określało to jedno z haseł-manifestów, zaczął obumierać, degenerować się, zjadać własny ogon. Piękne i twórcze idee zapadły w letarg. Co jakiś czas jednak się budzą i dają o sobie znać. Z dawnych czasów świetności została tylko forma, sposób kreowania obrazów, często oderwanych od siebie, nie posiadających wspólnej, spójnej myśli, ale za to obrazów efektownych, oryginalnych, zaskakujących zderzeń. Jest to zabawa w teatr, która dziś na świecie ma wielu zwolenników. Powstaje coraz więcej spektakli, w których tekst, słowa, stają się tylko jednym z elementów widowiska i nie są już głównym nośnikiem myśli. Dominuje obraz.
Ten może przydługi wstęp był mi potrzebny, aby przyjrzeć się teatralnemu zdarzeniu pt. "Cinema" zaserwowanemu przez Teatr im. C. K. Norwida w Jeleniej Górze.
Zbigniew Szumski zrobił kilkanaście rysunków. Do spółki wszedł reżyser Adolf Weltschek i razem napisali scenariusz, wreszcie Weltschek nadał im teatralny kształt. "Cinema" ma kilka podtytułów: ludzie pułapki, sytuacje pułapki, rewia pułapek. Poszczególne rysunki, obrazy stały się tematami do improwizacji. Całe przedsięwzięcie ma bardzo przewrotny, prowokacyjny, miejscami groteskowy czy pastiszowy charakter. Zasadą jest niczym nie krępowana wyobraźnia, skojarzenia muzyczne i plastyczne cytaty z pop-kultury.
W pierwszym obrazie zatytułowanym "Tango" tancerze leżą na stołach i tylko ich nogi ruszają się leniwie w rytm muzyki. Inny obraz "Tańcząc w deszczu" ilustruje muzycznie jak łatwo zgadnąć znany standard "Deszczowa piosenka" z filmu pod tym samym tytułem i jest eksplozją czynności, których bohaterem jest woda, która leje się z czego się da i bez przerwy. "Alkoholiczna łyżwiarka" to jazda figurowa na... butelkach przymocowanych do butów. Myślę, iż każdy już domyślił się, że "Cinema" jest spektaklem afabularnym, nie opowiada żadnej anegdoty, dzieje się przed nami i w naszej wyobraźni. Jest jak dziwny, momentami szalony czy zwariowany sen, w którym trudno szukać logiki.
Dla aktorów taka teatralna zabawa jest zadaniem szalenie trudnym. W przedstawieniu "Cinema" nie ma głównych i drugoplanowych ról, ale każdy musi swoje zadanie (proste czynności) wykonać precyzyjnie i z ogromną dyscypliną. W wypadku scen zbiorowych podporządkowanych jednemu czy kilku wspólnym działaniom, najmniejsze spóźnienie gestu czy ruchu ciała zabija cały obraz. W jeleniogórskim spektaklu niewiele było takich wpadek.