Artykuły

Cóż niby takiego się wydarzyło?

Bywają w kulturze zjawiska, które przekraczając ustalone podziały, wyrastając ponad specjalizacje - usprawiedliwiają czy wręcz prowokują do wystąpienia kogoś spoza zamkniętego kręgu fachowców danej dziedziny. Nigdy nie pisałem recenzji ze spektaklu teatral­nego i nie mam zamiaru robić tego teraz. Chcę po prostu przekazać garść refleksji związanych z przedstawieniem, będącym - w moim przekonaniu - takim właśnie zjawiskiem.

Rzecz nazywa się "CINEMA", a obej­rzałem ją na scenie Teatru im. Norwida w Jeleniej Górze. Reżyserował Adolf Weltschek, który jest też współautorem sce­nariusza. Przedstawienie jest niemożliwe do streszczenia, nie tylko dlatego, że poza jednym fragmentem, aktorzy nie posługu­ją się tekstem mówionym, więc nie ma czego cytować. Można się starać je opowiedzieć z równym powodzeniem, co dobry wiersz. Być może "wszystko jest poez­ją". Ten spektakl jest nią na pewno. Uży­wam tego określenia jako swego rodzaju porównania, odcinając się natychmiast od możliwych, a całkiem błędnych w tym wypadku skojarzeń z "teatrem poetyc­kim", "teatrem poezji" itp. Termin "poez­ja" oznacza tu znalezienie własnego, nie­powtarzalnego języka (co jest wyróżni­kiem każdego wybitnego dzieła sztuki). A to właśnie udało się reżyserowi osiągnąć.

Tematem spektaklu jest, najogólniej mówiąc, wpływ kina, a konkretniej - wzorców zachowań, wytworzonych w ki­nie, na całkiem intymne, zdawałoby się, reakcje oraz nieprzystawalność ukształ­towanych przez kino marzeń i snujących owe marzenia postaci.

Dosyć już dawno zauważono, że komu­nikacja międzyludzka, oparta na słowach i znakach, nawet w najprostszym przeka­zie ulega zafałszowaniu nawykiem językowym, dopasowywaniem faktów do z góry przyjętych twierdzeń i formuł. Podobnie jest w sferze gestów, min, uczuć -nieautentycznych, nieszczerych, prezentowanych na pokaz. Tylko ich zdema­skowanie nastręcza zwykle więcej kłopotów. W "Cinema" dokonano tego w spo­sób precyzyjny i głęboki. Taki proces wydaje się nieuchronnie prowadzić do pesymistycznych wniosków. Pomimo tego "Cinema" nie odbiera się jako ponurej opowieści o powszechnej alienacji, niemo­żności i fałszu. Wrażenie, jakie wynosi się ze spektaklu, jest - pozostając przy tych kategoriach - optymistyczne.

Przyczyny tego paradoksu stanowią za­razem o sile i specyfice przedstawienia. Wszystkie dopełniają się i wspierają wza­jemnie, toteż nie będę próbował uszeregować ich według ważności.

Oglądałem spektakl nie w towarzyst­wie premierowej "śmietanki", a wśród tzw. "normalnej" publiczności, która nie wypełniała wszystkich miejsc. To istotny szczegół, bo jak wiadomo, luki na widow­ni nie sprzyjają podniesieniu temperatury nastrojów ani na scenie, ani u widzów, którzy nie czując na plecach oddechu sąsiada skłonni są do bardziej powściąg­liwych (bo samodzielnych) reakcji. Otóż wbrew tej zasadzie, sala zachowywała się w sposób charakterystyczny dla "nadkom­pletu" i często ingerowała brawami w akcję. Może i nie byłoby w tym nic nad­zwyczajnego, gdyby nie fakt, iż nawet przeciwnik tego spektaklu nie mógłby - zachowując oczywiście elementarną uczciwość - zarzucić mu schlebiania popularnym gustom. Dopatrzenie się w nim choćby cienia jakiejkolwiek kokieterii by­łoby doprawdy grubym nadużyciem.

A przecież zupełnie możliwe i zrozu­miałe chłodniejsze przyjęcie nie musiało­by oznaczać pomniejszania wartości tego spektaklu. Mamy w końcu do czynienia z dziełem eksperymentalnym, nie wyrastającym co prawda "znikąd", a łączącym i przetwarzającym różne typy współczes­nej sztuki teatralnej, dosyć jednak rady­kalnie odchodzącym od form teatru "tra­dycyjnego". To "lekceważenie" przyzwyczajeń widzów, z - przypominam - nie­mal zupełnym brakiem tekstu, mogło, przynajmniej w początkowej fazie, powodować zawahania w odbiorze. Tymcza­sem widzowie od razu i bezbłędnie rozszy­frowują przekaz płynący ze sceny. A nie jest on wcale prymitywnie prostym ko­munikatem wyposażonym w walory este­tyczne. Przeciwnie; to cały cykl metafor, zbudowanych z działań aktorskich, etiud - pojedynczych i grupowych, z niezliczo­nych pomysłów rozwiązujących zadania podstawowe: aktor i przestrzeń, aktor i rekwizyt.

Metafory te, skonstruowane jasno i pre­cyzyjnie, nie są skierowane do jakiegoś szczególnego kręgu odbiorców. Jeśli są dobre - powinny trafić do każdego w miarę otwartego człowieka. I trafiają, przyczyniając się do pełnego kontaktu pomiędzy sceną a widownią, co z kolei zawsze poprawia ogólne samopoczucie. Tak z grubsza wyglądałaby jedna z przy­czyn wspomnianego wyżej paradoksu.

Za kolejną trzeba uznać humor, prze­nikający cały spektakl, eksplodujący w mnóstwie dowcipów sytuacyjnych, po­brzmiewający nawet w najsmutniejszych scenach. Niezależnie od bogactwa i rozpiętości użytych środków (od różnego rodzaju pastiszy po surrealistyczne "odkry­wanie" przedmiotu), podstawę owego humoru stanowi stosunek do postaci, do całego "świata przedstawionego". Przedmiotem opisu nie są jacyś straszliwi "oni", poddani bezlitosnej ocenie - lecz "my", z twórcami spektaklu włącznie. Śmieszni, żałośni, czasem rozpaczliwie zagubie­ni - my. Ta postawa wcale nie łagodzi diagnozy, czyni z niej jednak punkt wyj­ścia do samooceny, otwarcie ku "się zro­zumieniu".

Wszystkie te elementy uzależnione są zazwyczaj od subiektywnych i w miarę dowolnych określeń: "to mi się podoba, a tamto mniej", hamującym spontaniczne i wspólne reakcje. Jest wszakże jeszcze czynnik dodatkowy, "podskórny", może nie przez wszystkich widzów uświada­miany, ale przez każdego odczuwany. Jest nim kolosalna praca, jaka kryje się za tym przedsięwzięciem. Praca, która obja­wia się nie znużeniem, ale pewnością i świeżością. Praca reżysera i całego, dwu­nastoosobowego zespołu aktorskiego, bardzo wyrównanego i sprawnego; praca owocująca niezwykłą chwilami dokładno­ścią działań, a wreszcie - ostatecznym efe­ktem. Zaplanowanym, przemyślanym i wykonanym. Ten wkład procentuje, bo widz niczym się nie różni od zwykłego człowieka i tak naprawdę wcale nie lubi "picu", "kitu" i mydlenia mu oczu różno­rodnymi sposobami i sposobikami. Zetknięcie z kawałkiem solidnej roboty bu­dzi szacunek i prawie zawsze - choć odrobinę optymizmu.

Ten ostatni czynnik można oczywiście rozpatrywać w szerszym kontekście. Na tle gwałtownie narastającego kryzysu, obwieszczanego we wszystkich dziedzi­nach polskiej kultury. Na tle ogólnego niedowładu. I oto pojawia się odpowiedź, że i dziś jednak można: nie stawiać dym­nych zasłon, nie wspierać się niepodważalnym autorytetem, nie żerować na mar­tyrologii, nie podrygiwać pseudokomercjalnie. Że zamiast podążać znaną i "pewną" ścieżką można mieć odwagę i zdecydować się na ryzyko poszukiwań. Że moż­na stworzyć sztukę nas obchodzącą i nas dotyczącą, pomocną w dobraniu się do niektórych przynajmniej naszych obcią­żeń. Takich akurat, w jakich, niestety, podobni jesteśmy do reszty wyśnionej Eu­ropy. Okazuje się, że można... kosztem ogromnej, uczciwej pod każdym wzglę­dem pracy.

Wracając do spektaklu zaryzykuję twierdzenie, iż, ten właśnie czynnik miał decydujące znaczenie dla wewnętrznej dyscypliny i równowagi użytych w nim środków artystycznych. Warte podkreślenia, że przedstawienie, którego scenograf jest zarazem współautorem scenariusza, nie zostało w najmniejszym stopniu zdominowane plastycznie. Nie daje się zresz­tą w żaden inny prosty sposób zaszuflad­kować.

Padło tu już tyle wielkich słów, że nie odmówię sobie jeszcze przywołania zna­nych wierszy patrona jeleniogórskiej sce­ny: "... piękno na to jest, by zachwycało Do pracy - praca, by się zmartwychwstawało".

Sądzę, że byłem w Jeleniej Górze uczes­tnikiem czegoś bardzo bliskiego istotnej treści tego cytatu.

Chciałoby się zakończyć tym optymi­stycznym akcentem, aliści boję się, że w tej euforii wyjdę na idiotę, a rzecz straszniej­szą trudno sobie wyimaginować. Bo i cóż niby takiego się wydarzyło? Jakiś tam spektaklik w prowincjonalnym teatrzyku, bez wieszcza, sław i gwiazd. Kogo to wszystko może obchodzić?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji