Artykuły

List z Warszawy

Luty 1983

Serdeńko,

odwiedził mnie niedawno mecenas Mazurkiewicz, ale nie ten z Radomia, tylko mąż były krewnej mojej w Grudziądzu obecnie zamieszkującej (donosiłem Ci o niej bodaj niedawno), człowiek wielkiej zacności i z domu pierwszorzędnego, ojciec jego, jeszcze za lepszych czasów, miał kancelarię w Samborze, i otóż tenże mecenas jest teatroman zawołany i jak tylko usłyszy, że na scenie stołecznej nowość jaka się pokaże, śpieszy ekstracugiem, bo w Warszawie, powiada, aura wokół teatru, jest miarodajna i opinię można sobie wyrobić. Ja, pojmujesz, w głowę zachodzę, co by tu gościowi zaproponować i natenczas, jak z nieba, spada mi człowiek pewien młody, głowa otwarta i rozumna, bileciki do teatru przynosi i koniecznie, powiada, trzeba iść, zobaczyć, bo to sensacja, powiada, i wydarzenie nieomal paneuropejskie. Pochlebiam sobie, że ja, stary wyga, na hymny takie pochwalne nabierać się nie daję, bo też wiem, jakie to skaranie boże z tymi wydarzeniami w teatrze. Ale mój mecenas, jak usłyszał, tak nie popuścił, słowem, siłą mnie do teatru zaciągnął i tak oto sensacji miarodajnej byłem przytomny. Tytuł tego był "Parawany", ale skromności żadnej, wszystko pokazali, osobliwie zaś miejsca, gdzie, z przeproszeniem, plecy nazwę swą szlachetną tracą. Mecenas z początku łokciem mnie trącał, łysinę z potu ocierał, ale po godzinie mlasnął i zasnął.

Przedstawienie tymczasem ciągnęło się jak kisiel. Ja już na zegarek spoglądać nie śmiałem, bo dewizka pobrzękiwała niemiłosiernie, mecenas chrapał, wyjść nie sposób, bo jakże tu wyjść z wydarzenia, toż przeciem nie wycieczka zakładowa. Siedziałem zatem i liczyłem barany, a nieboszczyka Słonimskiego wspominałem, bo on jeden miał odwagę gwizdać w teatrze. Ale jak tu gwizdać, skoro wydarzenie takie, że choćby na widowni stała lokomotywa, to jej gwizd byłby niewspółmierny, rzekłbym, niemiarodajny. Tak się w końcu zeźliłem, że, na miły Bóg, obiłbym reżysera, ale na jego szczęście laskę zostawiłem w szatni.

Autor tego dziełka jest Genet niejaki, pisarz, jak się dorozumiewasz, awangardowy. Ja zawsze byłem wróg awangardy pierwszy - i wszystko, co się po Giraudoux pokazało, uznania mego nie znajduje. Geneta owego odkrył Sartre, mąż tej piekielnej sufrażystki, która "Drugą płeć" napisała. Sam Genet jest, jak słyszę, płeć trzecia, jak mówili przed wojną (przed tamtą wojną, znaczy światową drugą, co to się z tą chronologią porobiło, Panie Święty). Poza tym to łajdak i kanalia, coś jak nasz Sergiusz Piasecki, tyle że Francuz, to i sława od razu inna. Jedyne, co mnie w tym zastanawia, to właśnie ta osobliwa kariera łajdaków, bo to, pojmujesz, według mnie, jest się albo artystą, albo łajdakiem, tymczasem pleni się po świecie forma pośrednia i to w proporcji szczególniejszej, znaczy, im marniejszy artysta, tym łajdak większy.

Zaś mój mecenas, gdy się przebudził, dalej zachwycać się wydarzeniem. Kolosalne, powiada, zachwycające i tak dalej w tym sensie. I gadaj tu z takim. Teraz tylko patrzeć, jak znowu ściągnie po swoje miarodajne przeżycia do stolicy. W Pacanowie kozy kują, jak wiadomo, ale powiedz mu to, a gotów się obrazić. Głupi on, bo głupi, mówiąc między nami, ale z porządnej rodziny. Delikatna sprawa. Ja zaś po jego wyjeździe wybrałem się na Shawa i dopiero pełną piersią odetchnąłem, poczułem, że jestem w teatrze. Prawda, że prawie sam na widowni, ale cóż, taki jest los ostatniego Mohikanina.

Tymczasem polecam się Twej pamięci i piszę się, jak zawsze, z przyjaźnią

Leonard

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji