Artykuły

Jakie parawany?

Jerzy Grzegorzewski wystawił "Parawany" Geneta w teatrze "Studio", którego został dyrektorem. Jest to polska prapremiera. Choć twórczość tego autora interesuje nasze teatry (i widzów), jego sztuka, napisana w 1960 r., czekała przeszło dwadzieścia lat na miejsce w naszym repertuarze.

Można zrozumieć przyczyny. Jest to utwór olbrzymi. Wystawiony integralnie trwałby... około 8 godzin. Występuje 99 postaci. Akcja jest skomplikowana. Autor pisał pod wrażeniem wojny algierskiej, której dopiero de Gaulle śmiałą decyzją położył kres. Zainteresowanie obyczajami łączy się u Geneta z bolesnymi wspomnieniami przedwojennej służby w Legii Cudzoziemskiej. Sympatię dla ludności objawia w charakterystyczny sposób: poetycki. Kompleksy związane z własną biografią wyraziły się sprawą dwojga, a nawet trojga ludzi nieszczęśliwych, napiętnowanych, odpowiadających na to dążeniem do absolutnej ohydy, a nawet zdrady. Walka toczy się nie tylko zbrojnie.

Także i o "podbój" cywilizacyjny tu chodzi, o przejecie obyczajów europejskich przez młode pokolenie, nawet i to, które walczy o niepodległość. Umarli rozmawiają i polemizują z żywymi. Przejście do śmierci odbywa się, jak u Cocteau, poprzez zwierciadło. Fajerwerki aforyzmów nawiązują do tradycji Giraudoux. A wszystko mieści się w bardzo genetowskiej metaforze "Parawanów", nie tylko zaznaczających tereny akcji, ale i stanowiącej element "gry", czyli życia pojętego jako czynność symboliczna, choć żywiołowa. Na "parawanach" powstańcy malują płomienie, które naprawdę pochłaniają domy kolonizatorów.

Pojmuję, że wyobraźnię Grzegorzewskiego zachwyciła ta wizja. Nie wydaje się jednak bliska jego dawnym środkom wyrazu. Same już "Parawany" nabierają odrębnego znaczenia. Nie one rozstrzygają o zaplanowaniu akcji. Zachowując tradycje swego poprzednika, Józefa Szajny, nowy dyrektor "Studia" operuje kilku bocznymi podestami i wejściami, wciąga widownię w akcję, działa przyćmionym światłem. A przede wszystkim - grą aktorów, pojmowaną oryginalnie, z odrębnymi intonacjami, przyspieszonym, nieraz galopującym, tempem, gestem wyolbrzymionym, kostiumem osobliwym.

Nie jest to przedstawienie łatwe. Przyciąga jednak komplety widzów. Umyka im dramat jednego z głównych bohaterów, Daida (gra go Henryk Talar). Ale niektóre sceny pozostaną niezapomniane. Te na przykład, gdy robotnicy arabscy, w barwnych kostiumach, bokiem wchodzą na scenę. Albo w niektórych dialogach porucznika Legii Cudzoziemskiej, któremu Marek Walczewski daje zaskakujący sposób posuwania się, stawiania nóg, wypowiadania słów. Albo - dzięki przejmującej grze Wiesławy Niemyskiej, przebiegającej scenę, by raczej zamaskować swój dramat niż go objawić. Czy w gwałtownych kwestiach, stworzonej do nienawiści, obelg i kłótni Matki, granej przez Jolantę Honeszówną. Czy w końcowej scenie Ommu, której Anna Milewska daje siłę pięknie pojętego patosu, drwiny i gniewu.

Grzegorzewski (reżyser i scenograf spektaklu), czyni wysiłki, by dać tu maksymalną siłę aktorstwa. Dopuszcza do głosu artystów, którzy dawno nie mieli pola do popisu (Irena Jun, Antoni Pszoniak, Stanisław Brudny, Tomasz Marzecki, Helena Norowicz). Angażuje nowych. Układa sceny skrócone, prowadzone błyskawicznie. Pięknie operuje tekstem przekładu Marii Skibniewskiej i Jerzego Lisowskiego; brzmi on tak lirycznie, jak w oryginale. Gdyby jeszcze akustyka sali lepiej się nadawała do owej konfrontacji słowa, myśli i gestu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji