Artykuły

Nieudana relizacja dramatu Buchnera

"Woyzeck" Georga Buchnera w reżyserii Rudolfa Zioły, przywieziony z gdańskiego Teatru Wybrzeże, jest pierwszym w tegorocznej edycji Warszawskich Spotkań Teatralnych ewidentnym rozczarowaniem. Równie ciekawe, jak obserwowanie akcji scenicznej, było jednak śledzenie nastrojów na widowni Teatru Dramatycznego. Tak ostentacyjnego okazywania dezaprobaty dawno w teatrze nie widziałem. Część młodego środowiska krytyków wśród fochów i grymasów opuściła "Dramatyczny" w przerwie, wystawiając jak najgorsze świadectwo nie zaproszonemu przedstawieniu, ale sobie.

Gdański "Woyzeck" jest rzeczywiście spektaklem nieudanym. Jego podstawowa słabość bierze się z faktu, że Ziołę interesuje wyłącznie opowiedzenie historii wojskowego fryzjera, który nagle z premedytacją zabił kobietę, z którą żył. W nie dokończonym dramacie zawarł Buchner skończony i kompletny obraz świata, gdzie bezbronna jednostka nie może w pełni zapanować nad swoim losem. Dramat uznawano za prekursorski dla nurtu naturalistycznego, a może także dla egzystencjalizmu. W dziejach Woyzecka maluje się całe zło rzeczywistości.

Umiejętności oddania tego granicznego stanu zabrakło odtwórcom głównych ról. Mariusz Saniternik ukazuje Woyzecka jako wiejskiego prostaczka, wiecznie zdziwionego wszystkim, co go otacza. To za mało - Saniternik nie rozszerzył emploi, stworzonego w filmach Jana Jakuba Kolskiego. Słabo wypada także Dorota Kolak w roli zdradzającej go Marii. Grana na pograniczu histerii rola jest prawie niewidoczna w przedstawieniu.

Dlatego najlepsze są epizody. To przede wszystkim po trosze komediowy Kapitan Jerzego Łapińskiego, dobitnie manifestujący swą wyższość nad innymi i dystans do otoczenia. W epizodzie Łapińskiego widać, że Buchnerowskiego świata nie sposób zrozumieć, gdyż jest on tylko skrzywionym obrazem - groteską. Dobry jest też zakochany w medycynie Doktor Igora Michalskiego, traktujący ludzi wyłącznie jako przypadki do leczenia.

To jednak tylko wyjątki w przeciętnej inscenizacji Zioły. To, co w utworze Buchnera jest prawie namacalne, dotkliwie bolesne, tu wyraża się tylko na poziomie deklaratywnym. Przedstawienie jest rozwlekłe, brakuje mu dramaturgicznego napięcia.

Nie był to jednak wieczór stracony. Na długo pozostaje w uszach znakomita muzyka Janusza Stokłosy, szalenie oryginalnie wykorzystująca melodię wojskowych marszów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji