Artykuły

Gdzie jesteśmy, co nas czeka?

Nie robi na mnie szczególnie gorszącego wrażenia nasz ostatnio pieniący się zwyczaj stosowania podobnych kostiumów do klasyki własnej i obcej, bardziej brzydzi mnie język współczesnej ulicy u Szekspira, Czechowa czy Gorkiego, ale przeraża sprowadzanie idei klasycznego dramatu do plugawości dzisiejszego dnia, obojętne, czy dotyczy to erotyki, rozpadu życia rodzinnego albo politykierstwa - pisze Jerzy Koenig.

W listopadzie minie 50 lat od premiery "Dziadów" w Teatrze Polskim. Mam nadzieję, że nie wstąpimy z tej okazji do tej samej rzeki. To znaczy, że nie wpadnie komuś do głowy, aby z tej okazji robić nowe "Dziady". Wiem, że to głupie, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże, i takie pomysły mogą się nam trafić, więc proszę: nic! "Dziady" robi się z potrzeby, a nie z okazji. Kiedy Bardini przywracał w 1955 roku Polakom "Dziady", był po temu pretekst: setna rocznica śmierci poety. Ale była też potrzeba - czekano na "Dziady", których polityka od lat nie dopuszczała do sceny. Wtedy nie było wątpliwości, że to najważniejszy tekst dramatyczny w naszej literaturze i że teatr polski bez "Dziadów" jest i niepełnym teatrem, i nie całkiem polskim. Rocznica pozwoliła pokonać opory nadzorców ideowych. Pretekst służył dobrej sprawie. Bardini dorobił się po premierze zakłócenia błędnika, ale publiczność miała mokre oczy.

Gdzie dziś jesteśmy? Jakiego teatru potrzebujemy, a na jaki nas stać? Od tamtych czasów jeszcze parę razy bywało głośno właśnie z powodu "Dziadów". Skuszanka i Krasowski, Grotowski, Korzeniewski, Dejmek, Swinarski, Jerzy Kreczmar, Hanuszkiewicz, Prus, Grzegorzewski, także Zegalski, Maciejowski, Sykała i jeszcze kilkoro innych (także TV, ostatni raz, w inscenizacji Jana Englerta). To pasjonujący rozdział z historii teatru i narodu polskiego, rzadko sprowadzający się tylko do spraw estetyki, i nieograniczający się tylko do tradycji polemiki inscenizacyjnej Wyspiańskiego i Schillera. Nadeszła w końcu chwila, w której padło to straszne pytanie: a po co nam w ogóle "Dziady"? A za raz potem: a romantycy? A w ogóle klasyka narodowa - jak ma się ona do bieżących spraw Polski? Gzy potrzebuje jej jeszcze widownia? Czy potrafimy ją jeszcze ciekawie zagrać, a nade wszystko - zrozumieć?

Otworzył się nowy rozdział, nazywany w uproszczeniu współczesną wrażliwością nowych Polaków, którzy historię zaczęli traktować instrumentalnie. Dzisiejszość zaczęła być rozumiana dosłownie. Pal licho estetykę, w dziejach teatru historyczność wielokrotnie traktowana była jako dopust Boży, w czasach oświecenia Szekspir, Molier, Racine, Calderón i Diderot opowiadani bywali jednym językiem scenicznym. Nie robi więc na mnie szczególnie gorszącego wrażenia nasz ostatnio pieniący się zwyczaj stosowania podobnych kostiumów do klasyki własnej i obcej, bardziej brzydzi mnie język współczesnej ulicy u Szekspira, Czechowa czy Gorkiego, ale przeraża sprowadzanie idei klasycznego dramatu do plugawości dzisiejszego dnia, obojętne, czy dotyczy to erotyki, rozpadu życia rodzinnego albo politykierstwa. I o jest już przynajmniej nadużycie: przypisywanie własnej miałkości cudzemu porządkowi moralnemu. Robił to kiedyś choćby Giraudoux, ale jakże elegancko, a nawet inteligentnie.

W postdramatycznym teatrze - a taki wymyślili niedawno Niemcy, w praktyce teatralnej i w teorii uniwersyteckiej - nie bardzo jest już miejsce na historyczność, którą zafascynowana była Wielka Reforma teatru z, początków XX wieku, ucząc nie tylko czytania i analizowania tekstów dramatycznych z rozmaitych epok, ale także stosowania różnych stylów zachowania, artykulacji słowa, ciekawości człowieka, który nie zawsze powinien nam przypominać parkingowego z placu Defilad albo koleżanki z roku. Marnieje nam sztuka aktorska nie tylko dzięki stylistyce telenowel. Teatr postdramatyczny jest stosunkowo łatwy do uprawiania na co dzień, ma więc spore szansę, by zdominować także nasze sceny dramatyczne. Niewyżytym artystycznie pozostaną jako pole dla eksperymentowania nad własnym ciałem i głosem tzw. warsztaty twórcze, inne z kolei odkrycie europejskiego amerykańskiego teatru. To nie jest już margines życia teatralnego, jakieś tam hasanie offowe, ale praktyka powszechnie stosowana, w większości teatrów także repertuarowych. To byłoby zapleczem warsztatowym dla ewentualnych "Dziadów", gdyby te zostały poddane uwspółcześniającym zabiegom adaptacyjnym dla teatru postdramatyczncgo. Zresztą, próby takie zostały już poczynione.

Proszę mnie zwolnić z tłumaczenia się, dlaczego nie tęsknię za tak preparowanymi "Dziadami". Trochę winna jest temu moja pewna staroświeckość, trochę także wiara, ze ktoś kiedyś uwierzy, że wartość dzieła Mickiewicza nie sprowadza się jedynie do nowoczesności. To też - ale nie tylko. Jeszcze jedno. Wierzę w teatr, który jest nie tylko codzienności poświęcony, tak samo jak nie lubię - poza gazetami, które mają obowiązek się tym zajmować polityki, która podnieca się tym tylko, które to z naszych laleczek zasiądą w przyszłym parlamencie.

Na zdjęciu: Jerzy Koenig.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji