Artykuły

"Wieczór Trzech Króli"

OSTATNIA noc okresu świątecznego, gdy wszystko można, gdy zabawy i maskarady przebiegają pod hasłem: "Co tylko chcecie''. Czy wykpić możnych, niedotykalnych, na co dzień i wszelkie możliwe autorytety, czy nawiązywać intrygi, waśnić kochanków i kojarzyć najbardziej niedobrane pary? Dziś, w Wieczór Trzech Króli, można kpić ze wszystkich i wszystkiego tak chce Lord of Misrule, Pan Nieładu, królujący wesołemu "Świętu Błaznów''.

Na takim tle - przebieranek, scen buffo i sowizdrzalskich facecji - dzieją się u Szekspira sprawy bardziej na serio, choć ubrane w żartobliwa, formę. Splatają się ludzkie losy w tej sztuce z pogranicza snu i jawy, odbywa się gra uczuć i namiętności, rozmijań się i odnajdywań. Z głównym motywem nieustannego szukania, nadziei i tęsknoty, dążenia do inności, niepokoju piękniejszego chyba niż samo spełnienie - nie zawsze zresztą w pełni uświadamianych marzeń. I w tym wymiarze "Wieczór Trzech Króli" staje się sztuką o powikłaniach ludzkiego losu, o pozwalającej wszystko przetrwać nadziei.

Zawiera ta sztuka duży ładunek humoru, przeplatającego się z lirycznymi scenami, kontrapunktującego akcje. Reżyserując przedstawienie w Teatrze "Wybrzeże" chciał dać Ryszard Major - jak się wydaje - inscenizację pozbawioną ozdobników w postaci zbyt daleką idącej rodzajowości, z wyakcentowaniem natomiast refleksji i liryzmu. Zamiar, dodajmy, wsparty prostą, uproszczoną do najniezbędniejszych elementów scenografią Jadwigi Pożakowskiej. "Wsparty" również inscenizacyjnymi zabiegami. W scenie zalotów Malwolia do Olivi każe reżyser Jerzemu Łapińskiemu wspiąć się na drabinę, z wierzchołka której, jak z anteny, emituje Malwolio serie błogich min i obleśnych uśmiechów w kierunku stojącej wysoko na pomoście Joanny Bogackiej - Olivii.

Jest to "socjalna drabina", po której osuwając się co chwila o kilka szczali, wspina się intruz-Malwolio, aby tym głąbiej potem upaść. Dla uzyskania wątpliwej jakości skrótu "unaoczniającego" aż tak dosłownie wymowę tej sceny - traci Major - (uznając widocznie to za zbyt łatwe) - cały komizm sprowokowanych przez kompanię Sir Tobiasza zalotów nadętego majordomusa.

Odniosłem wrażenie iż nastrojowa i podkreślająca poetyckość spektaklu muzyka Andrzeja Głowińskiego (czy nie jest jej tutaj aż nazbyt wiele?) ukołysała reżysera, zapominającego często o utrzymaniu przedstawienia w określonym rytmie, unikaniu przeciągających dłużyzn.

W zakończeniu Sebastian pojawia się na scenie jako marionetka, trzymana przez Błazna, przemawiająca jego głosem. Znów, jak w wypadku drabiny - zbyteczne "uczytelnienie" treści (Błazen Feste, jak Prospero w "Burzy" - powołuje do życia osoby dramatu, które powinny tłumaczyć się samą tylko grą. Przy zastosowaniu takiego oto klucza reżyserskiego przedstawienie stało się jednowymiarowe i anemiczne, chwilami przesłodzone i - jeśli wolno użyć takiego określenia - "odszekspiryzowane". Szkoda, że przytrafiło się to tak utalentowanemu, jak Ryszard Major, reżyserowi.

Zostanie natomiast w pamięci Wiola (a także Cezario i Sebastian) Elżbiety Goetel - o przewrotnym uroku pazia, mądry Błazen Feste Stanisława Michalskiego (przy jego "poważnym" stroju tracą jednak sens słowa: "W głowie pstrokacizny nie mam"), udany Chudogębe, Sławomira Lewandowskiego, Malwolio Jerzego Łapińskiego, Orsino Floriana Staniewskiego.

Wystąpili też, po raz pierwszy w tak licznym składzie, adepci Studium Aktorskie przy Teatrze "Wybrzeże" - grała orkiestra pod batutą kompozytora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji