O „Historyi” Cieplaka — raz jeszcze
Tu ważne było słowo. Mimika twarzy pokazywanej blisko. Bliżej, niż wydawałoby się to możliwe. Przy minimalnym dystansie między aktorem a obiektywem telewizyjnej kamery słowo zamknięte w staropolskim wierszu zyskało szczególną siłę. Wyrazistość, której zabrakło w warszawskiej wersji scenicznej. Trudno ustrzec się porównań, bo oba przedstawienia — to telewizyjne i to w Teatrze Dramatycznym — można było zobaczyć dzień po dniu. I okazało się, że w przypadku Historyi o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim specyficzna konwencja telewizyjna była bardziej trafna niż środki teatralnej ekspresji, jakimi posłużył się reżyser Piotr Cieplak. Twórca obu wersji XVI-wiecznego dramatu Mikołaja z Wilkowiecka.
W telewizji była to właściwie pierwsza realizacja staropolskiego tekstu i choćby z tego powodu warto zachować ją w pamięci. Ale nie tylko. Mimo że Cieplak w wywiadzie, drukowanym niedawno na łamach „Teatru”, podkreśla swoją niezależność wobec dotychczasowej tradycji scenicznej XVI-wiecznych dialogów, to jest on kontynuatorem Schillera i Dejmka. Lecz tylko pod pewnym względem. Źródeł teatru narodowego Piotr Cieplak — jak i jego dwaj poprzednicy — szuka bowiem w dawnych formach dramatycznych. W staropolskich misteriach i intermediach, które, cudem odnalezione i zachowane do dzisiaj, są świadectwem dużej wrażliwości scenicznej. I to już w XVI wieku, a nie, jak się ciągle powszechnie uznaje, dopiero w końcu XVIII stulecia za sprawą teatru Bogusławskiego.
Pytanie o mistyczny charakter uczestnictwa w grze między aktorem a widzem, który ogląda inscenizację dobrze sobie znanych wątków z Ewangelii, było pytaniem o cel teatru. Wtedy — w czasach Mikołaja z Wilkowiecka, prowincjała zakonu paulinów, jak i w trzy i pół wieku później. W archaicznym już dziś języku, w trudnej niezgrabnej składni oraz w niejednolitym i nie ułatwiającym deklamacji rytmie wiersza, Historyja przypomina proste, lecz wcale nie banalnie wyrażone ludzkie wątpliwości. Nie tak zwane prawdy o życiu. Właśnie wątpliwości. O sens życia, o śmierć będącą końcem cierpienia czy też jego początkiem. O istotę wiary, a także o odpowiedzialność za słowo głoszone pod jej emblematem.
Zarówno Leon Schiller jak i Kazimierz Dejmek — autorzy słynnych już inscenizacji Historyi o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim — odpowiedź na te pytania ujęli w formę widowisk, w których tekst Mikołaja z Wilkowiecka był głównym, ale nie jedynym składnikiem spektaklu. Schiller, wystawiając w 1923 roku Wielkanoc w Reducie uzupełnił Historyję o teksty dewocjów i officiów, dodał też sceniczne obrazki wielkanocnych obrzędów ludowych, zabawne wejścia i zejścia aktorów, które miały być wyraźnie komediowym akcentem. Tym tropem poszedł Kazimierz Dejmek, kiedy inscenizował Historyję w Teatrze Narodowym (1962). Dramat Mikołaja z Wilkowiecka potraktował jako fabularny trzon akcji, lecz w kontrze do niej włączył intermedia o zdecydowanie komediowym i satyrycznym wydźwięku. Historyja Dejmka — jak zresztą każde jego przedstawienie według staropolskich tekstów — była wyobrażeniem, jak mógł wyglądać dawny polski teatr. Teatr, w którym styl wysoki poważnych, wielkopostnych widowisk sąsiadował z jarmarczną sceną sowizdrzałów.
Telewizyjna realizacja Historyi pokazała, że Piotr Cieplak znalazł jeszcze inną drogę w sposobie interpretacji tego dialogu. Po prostu uwierzył tekstowi Mikołaja z Wilkowiecka. Dramatyzm fabuły potraktował nie jako pretekst, lecz właściwy ton, w jakim zdecydował się umieścić najnowszą — telewizyjną inscenizację Historyi. Nie powstało jednak widowisko religijne, w sensie teologicznym. Bo wzniosły temat o godnym chwały zmartwychwstaniu ma tu wymiar „ziemski”, codzienny. Jest w zwykłych ludzkich reakcjach, odruchach, dobrych i złych emocjach, ujawnianych czasem tylko lekkim grymasem twarzy, zaledwie drgnieniem ust. Dlatego Cieplak zdecydował się budować telewizyjny obraz z niezwykle bliskich ujęć kamery. Twarz aktora, a czasem tylko jej fragment, stawała się — z kadru na kadr — podstawowym tworzywem spektaklu.
Tu ważny był tekst Historyi. A także dwu intermediów z XVI wieku: Dąb i Mięsopust, które Cieplak potraktował nie jako zabawny przerywnik w toku akcji, ale jako integralne wobec całości wprowadzenie do kolejnych perypetii. Znamienną rolę odgrywało więc słowo. Tekst mówiony z niezwykłą dla dzisiejszej sceny dbałością o każdą głoskę. Ten pietyzm nie był jednak sztuczny. „Wyraźnie” oznaczało tu bowiem „wyraziście”. Nie jest to przecież łatwe. XVI-wieczny wiersz pełen jest archaizmów, a na dodatek wpisany został w ramy trudnej dziś do zaakceptowania składni. W interpretacji aktorów tekst Mikołaja z Wilkowiecka nie stracił nic na swojej czytelności. Był pięknym, choć w chropowatej formie, językiem, jakim z podziwu godną lekkością posługiwali się aktorzy telewizyjnej Historyi.
Niestety tej wyrazistości zabrakło w warszawskiej inscenjzacji w której ponad połowa tekstu była skutecznie zagłuszona przez muzykę zespołu „Kormorany”. Faktem jest, że odgrywała ona szczególną rolę w przedstawieniu, zarówno telewizyjnym jak i teatralnym. Dźwięk trójkąta oznajmiał początek widowiska — tak jak dźwięk dzwonka jest znakiem ceremonii mszy w kościele. Bogaty zestaw perkusyjny pozwolił na stworzenie iluzji obecności w lesie (w intermedium Dąb). Wzmocniony elektrycznie dźwięk gitary i talerzy niejednokrotnie był sygnałem nagłej zmiany miejsca akcji i nowych, dramatycznych dla bohaterów wydarzeń. „Kormorany” są więc integralną częścią zespołu przedstawienia.
W wersji telewizyjnej realizator dźwięku znakomicie potrafił zestroić głos aktora i dźwięk instrumentu. W wersji teatralnej — na małej przestrzeni sceny Teatru Dramatycznego, gdzie Cieplak umieścił pole gry aktorów i widownię — zupełnie niepotrzebnie nagłośnienie muzyki skupia na sobie aż taką uwagę. I to nie wartość melodyczna, a właśnie cała jej techniczna oprawa. Jednym słowem — nie słychać wielu partii tekstu. A wydaje się, że pantomima nie była środkiem tworzenia scenicznego obrazu.
Kompromis między ambicjami twórczymi reżysera spektaklu i muzyków zaistniał tylko w wersji telewizyjnej. I przyniósł znakomity efekt. To tutaj — w telewizji — bliskimi planami Cieplak pokazywał twarze aktorów. Kameralnie, niemal intymnie pozwalał widzowi przeżywać na równi z postaciami kolejne sekwencje dramatu, by to gwałtownie przerwać kadrem, w którym dłoń muzyka potrąca strunę gitary. By odkryć sceniczną kuchnię i zburzyć na moment teatralną iluzję. Montaż kadrów z tych dwu odrębnych światów — fikcji i kulis — był zadziwiająco przemyślany. Dostosowany dokładnie do rytmu muzyki. Niezwykle rzadko można zobaczyć tak konsekwentnie i precyzyjnie zrealizowane przedstawienie. Brawo dla Piotra Cieplaka. Ale tylko za telewizyjną “Historyję”.
Teatr Telewizji Oddział TVP we Wrocławiu: Historyja o chwalebnym zmartwychwstaniu pańskim Mikołaja z Wilkowiecka. Reżyseria: Piotr Cieplak, scenografia: Beata Wodecka, muzyka: Orkiestra „Kormorany”, zdjęcia: Wojciech Rawecki. Premiera 10 IV 1995.