"Idiota" - ileż pytań!
Andrzej May nie ukrywa, że jest zafascynowany Dostojewskim i właśnie z tej fascynacji wziął się pomysł, aby na 30-lecie swojej pracy artystycznej wystawić "Idiotę", a do tego uczestniczyć w tym przedstawieniu w podwójnej roli: jako jego reżyser, a zarazem aktor - odtwórca głównej postaci księcia Myszkina. Trudno ukryć, że przed premierą można było mieć niejakie wątpliwości, czy aby May nie przecenił sam siebie, sądząc że jest to rola dla artysty obchodzącego właśnie 30-lecie pracy na scenie. Okazało się, że wcale nie przecenił, a co więcej - Myszkin w jego wykonaniu ostanie się, jak sądzę, jako jedna z najlepszych kreacji tej postaci na naszych scenach.
O czym jest "Idiota", oczywiście to, co z powieści Dostojewskiego znalazło się w jej adaptacji dla teatru, dokonanej przez Stanisława Brejdyganta? Najkrócej mówiąc, jest to nie tyle historia człowieka o nieprzeciętnej wrażliwości i uczciwości, ile przypowieść o ludzkich namiętnościach, zwłaszcza miłości i nienawiści, stawiających na porządku dnia pytania o sens życia, o prawdę i uczciwość w stosunkach z innymi. Dużo pojawia się tych pytań, a to głównie właśnie za sprawą Myszkina, posiadającego w sobie coś z katalizatora, który wyzwala u ludzi w jego otoczeniu postawy i działania moralnie - można określić - nieobojętne, a zarazem potrzebę konfrontacji wyznawanych wartości.
Przecież wszystko jest jakby zwyczajne, zgoła bezkonfliktowe, właściwie Banalne, do chwili przyjazdu Myszkina. Jest, dowiadujemy się, jakiś tam świat, w którym wszyscy wszystko o sobie wiedzą, a zwłaszcza o tym, ile kto posiada. W tym świecie, w imię konwtnansu, łatwo przymyka się oczy na słabości innych, byle oczywiście majętnych i dobrze urodzonych, a nawtt z nit pozbawionym upodobania zgorszeniem roztrząsa się o fantazjach i ko lejnych przygodach Nastazji Filipowny - młodej piękności o nader swobodnych obyczajach. Wydarzeniem urastającym do rangi sensacji w tym świecie może być wyskok młodego kupieckiego syna, Rogożyna, który na klejnoty dla tejże Nastazji poświęcił ojcowskie dziesięć tysięcy rubli, przyprawiając przez to ojca o apopleksję.
Wraz z Myszkinem ulatnia się gdzieś ta zwyczajność i sprawy nabierają innych wymiarów. Początkowo Myszkin śmieszy, bawi swoją naiwnością, ściąga na siebie epitety w rodzaju: "dzieciak", "głupiec", "idiota", ale zarazem wprowadza swoją osobą jakiś niepokój, burzy coś, budzi wątpliwości i potrzebę zastanawiania się nad nimf. Wydaje się, jak gdyby dopiero przy Myszkinie ludziom otwierały się oczy.
Takim katalitycznym właśnie, bo nie znajduję na to innego określenia, Myszkinem jest Andrzej May w tej roli emanujący jakąś prostotą i miękkością, a zwłaszcza wewnętrznym ciepłem i dobrocią. Mam wrażenie, że jest to przypadek, w którym dojrzałość artystyczna aktora, a zapewne także jego własna osobowość pozwalają mu pokonać obiektywne, zdawałoby się, bariery.
Niestety, nie ma w sobie tej emanacji, a co za tym idzie - równej siły wyrazu, zmiennik Maya w roli Myszkina, Witold Kopeć, który zadebiutował w tym sezonie na scenie Teatru Polskiego w "Mandacie" N. Erdmanna.
Sporo jest w tym przedstawieniu momentów, które świadczą, że kroiła nam się inscenizacja niepośledniej miary. Myślę tutaj o konstrukcji przedstawienia w wielce uproszczonej, ale zarazem, sądzę, bardzo trafnej dla jego klimatu scenografii Jana Banuchy, o malarskich kompozycjach poszczególnych scen, zwłaszcza tych w salonie Generałowej - Danuty Chudzianki.
Kroiło się, ale w ostatecznym efekcie do takiego sukcesu nie doszło. Nie doszło zaś dlatego, że możliwości wykonawców okazały się zbyt nierówne, jak na tego rodzaju przedsięwzięcie.
I tak, w moim odczuciu, postacią chyba nie przystającą do wyobrażeń z nią związanych jest Nastazja Filipowna Danuty Kamińskiej. Gdyby nie to, że Myszkin-May jest bardzo przekonywający w tym, co i jak mówi, o zapewne nikomu nie przyszłoby do głowy, że za maską kapryśnej rozpustnicy mamy do czynienia z kobietą bardzo wrażliwą i bardzo nieszczęśliwą. W rezultacie, biorąc pod uwagę, że Aleksander Gierczak, jako Rogożyn, tylko w pierwszej części nieźle daje sobie radę z tą rolą, bo w drugiej, kiedy Rogożyn staje się innym człowiekiem, nie potrafi już tej inności pokazać, cały ten wątek Nastazji i Rogożyna nabiera cech jakiegoś "czarnego", czyli lichego romansu.
Nie jedyny to mankament przedstawienia od strony aktorskiej, bo należałoby tu dodać jeszcze chociaż by zupełnie nie "generalskiego", że się tak wyrażę, Generała Zbigniewa Chrzanowskiego.
Gdyby nie te niedostatki, "Idiota" na scenie Teatru Polskiego miał szansę stać się wydarzeniem, o którym mogło być głośno.
Rzecz w tym, że obok Myszkina-Maya nie brakuje w przedstawieniu postaci dobrze z nim współbrzmiących, a więc uzasadniających sens całego przedsięwzięcia. Myślę tutaj o Lebiediewie Zbigniewa Mamonta, który pokazał coś więcej, niż charakter sługusa z samej swojej natury korzącego się przed bogactwem, o rodząajowym Ferdyszczence Adama Dzieciniaka, o w sam raz tępej i ograniczonej Generałowej Danuty Chudzianki, jak również o rozdzieranym sprzecznymi uczuciami Gani (Adam Opatowicz), jego siostrze Warwarze (Lidia Jeziorska) oraz Adelajdzie Katarzyna Bieschke) i Aleksandrze (Barbara Remelska) - starszych córkach Generałowej.
Na koniec zostawiłem sobie specjalne uznanie, na jakie w moim przekonaniu zasługuje Małgorzata Iwańska jako Agłaja, najmłodsza z generalskich córek. Ta młodziutka aktorka, chciałbym przypomnieć, zaprezentowała się w Szczecinie bardzo obiecująco najpierw w "Indyku" Mrożka, a następnie w "Życie jest snem" Calderona. Teraz, jako Agłaja, pokazała młodą dziewczynę, która początkowo nie umie opanować nagłego zainteresowania do dziwacznego księcia i rodzącego się stąd uczucia, równie nieświadomego jeszcze, co irytującego dla niej. Później, bo jest jeszcze "ta druga", Nastazja Filipowna, widzimy już tylko walkę z tym uczuciem, ale także skryte głęboko pragnienie, aby się spełniło. Iwańska pokazała te stany w nader subtelnych odcieniach, przydając swojej Agłai wiele przekonywającego dla niej wyrazu, dzięki czemu to, co zachodzi między nią a Myszkinem nabiera niemal pierwszoplanowego znaczenia.
Rozpisałem się o aktorstwie, pominąłem zaś to, co w przedstawieniu "Idioty" jest równie, a może nawet bardziej ważne: pytania, jakie ono stawia. Wprawdzie w finale słyszymy zasadnicza z nich: Dlaczego ludzie tak się męczą? Dlaczego nie można być szczęśliwym? Dlaczego...?, ale zanim do tego dochodzi, ze sceny na widownię dociera podobnych pytań znacznie więcej. Odpowiedzieć sobie na nie, musi oczywiście każdy z osobna.