Światło księżyca
Camus świecił jak słońce samorodnym blaskiem na niebie powojennej literatury francuskiej. Jasna myśl gallicka znajdowała w nim wcielenie i wydanie współczesne. Sartre'a nie można porównać do słońca. Świeci jak księżyc blaskiem zapożyczonym. Odbija promienie filozofii niemieckiej. Kto choć trochę zna drogi niektórych egzystencjalistów za czasów hitlerowskiej okupacji, nie zdziwi się, że jeden z wodzów egzystencjalizmu mógł ulec aż tak dalece ociężałemu czarowi myśli zza Renu. W tęsknocie za głębią SARTRE sięga zresztą jeszcze dalej i wstecz do XIX wieku i do innych kultur, do Dostojewskiego w Rosji, do Byrona w Anglii. Każe swym bohaterom przeżywać na nowo dawno już wyśmiane w komediach całego świata przemyślania w stylu: "czy Bóg jest, czy go nie ma?".
Gdyby był tylko tradycjonalista i tylko pedagogiem, gdyby ' w swych nudnawych dziełach podawał tylko skrócone wykłady propedeutyki filozoficznej od Fichtego i Hegla do Heideggera, powiedzielibyśmy: oto jeszcze jeden przedstawiciel teatru, który chce pouczać, choć nauki podaje gorzkie.
Ale Sartre ma jeszcze drugie oblicze. Jest jaskrawym przykładem współczesnego Alcybiadesa. Należy do tych, którzy nigdy się nie pogodzą z brakiem oklasków. Musi migotać i zwracać na siebie uwagę. Jego łatwe przechodzenie z jednej skrajności w drugą ma więcej źródeł w chęci zwrócenia na siebie uwagi, niż w dążeniu do prawdy i słuszności. Nie można oprzeć się wrażeniu czegoś nie na serio w jego posuwie i wypowiedziach. Jest to tak obce duszy gallijskiej, która mimo efektowności i emfazy ceni ludzi "na serio", że tylko nasz warszawski snobizm pozwala widzieć w Sartrze reprezentanta francuskiej sztuki.
Jest to piszący po francusku uczeń Niemców i nie darmo były chwile, gdy oglądając wspaniale opracowane przedstawienie jego "Diabła i Pana Boga" w Teatrze Dramatycznym Warszawy można było zapytać siebie, czy to nie jest przypadkiem "Książę Homburg" Kleista?
Oczywiście dobrze się stało, że Teatr Dramatyczny zagrał tę sztukę. Pocóż trzymać w ignorancji naszą publiczność co do dzieł aktualnych na świecie, zaś naszych pisarzy i krytyków w kompleksie niższości względem firm nieujawnionych na afiszach? Dobrze również się stało, że "Diabeł i Pan Bóg" uzyskał świetną realizację która zatka gęby wszystkim, którzy by chcieli powiedzieć, że jeśli się nudzą -to sknocił teatr, nie autor.
Teatr uczynił wszystko, by dać widowisko pamiętne. Skorzystano z doskonale brzmiącego scenicznie, w pełni konwersacyjnego przekładu JANA KOTTA. Była surowa, rygorystyczna muzyka Tadeusza Bairda. Jakby natchniona scenografia JANA KOSIŃSKIEGO, mimo że nie znalazła oparcia w pretensjonalnych kostiumach ANIELI WOJCIECHOWSKIEJ, wystarczyła za ramę dla wspaniałych reżyserskich rozwiązań LUDWIKA RENE i doskonałej gry całego niemal zespołu.
Ale chyba najbardziej upamiętnił się ten spektakl grą HOLOUBKA w roli Goetza. Ten aktor o niezwykle nasilonej indywidualności znalazł najlepszy klucz do tekstu. W pierwszym i trzecim akcie grał jakby z dystansu, jakby miał ironiczny stosunek do kreowanej przez siebie postaci, a chyba także do autora. W drugim akcie zrezygnował z dystansu, grał bardziej bezpośrednio. Nie było w tym żadnej niekonsekwencji, po prostu załopotanie dwu skrzydeł tego samego organizmu. Szekspir wiedział jakie zdanie należy napisać prozą, a jakie wierszem. Holoubek robi wrażenie jakby rozporządzał wcielona wiedzą, jakie środki należy zastosować do każdej frazy i sytuacji. Grająca Katarzynę MIKOŁAJSKA znalazła tym razem nie tylko godnego siebie partnera, ale także godnego jej talentu przewodnika i biła swoje życiowe rekordy w uroku i wyrazie gry.
A przecież obok nich były kreacje aktorskie nie w kij dmuchał. Więc HENRYK BĄK umiejętnie podkreślał niemieckość tematu i myśli. JAROSŁAW SKULSKI jako Nasty nie zawodził w geście i ekspresji. JÓZEF PARA jako Karl uszlachetniał sytuacje, w których miał kwestie prowadzące. BOLESŁAW PŁOTNICKI jako Arcybiskup cyzelował z wdziękiem gest wielkopański renesansowego duchownego feodała, choć miał przesadnie skarykaturowany kostium. STANISŁAW WYSZYŃSKI jako Prorok reagował z precyzją i wyrazem na słowa i akcję. DANUTA KWIATKOWSKA starannie dopracowała rolę Hildy. Im dalej w las, tym więcej drzew - przecież trudno omówić wszystkich 34 aktorów...
Ale warto pójść i zobaczyć koncert tej gry, choć nieraz wyrwie się westchnienie czy gra warta była świeczki?