Artykuły

Sartretyzm

Sartretyzm jest cierpieniem przewlekłym: przedstawienie "Diabła i Pana Boga" trwa w warszawskim Teatrze Dramatycznym cztery godziny. Byłaby to sztuka tylko do bywania, a nie do oglądania - gdyby nie reżyseria Ludwika Rene, dekoracje Kosińskiego i główna rola Goetza, rycerza z czasów wojen chłopskich, zagrana przez Gustawa Holoubka, który znów gra siebie, tzn, jednak - osobę fascynującą. Sartretyzm nie jest jednak cierpieniem śmiertelnym; przypomina raczej to, co się czuje po zastrzyku uodporniającym. Inna rzecz, że w tym dramacie Sartre zdaje się jakby jeszcze nie wiedzieć, że prócz ludzi, którzy chcą kimś być, są tacy, którzy chcą coś zrobić. I że tylko ci ostatni zyskują czasem nie tylko pamięć i uznanie, lecz także zadowolenie i spokój. Goetz pragnie być kimś. Nasamprzód przez nieskrępowane czynienie zła, później przez czynienie dobra za wszelką cenę. Przekonywa się przy tym, że można się wśród tych zajęć obejść zarówno bez diabła, jak Pana Boga. Nie można obejść się tylko bez innych ludzi. I bez wyboru stanowiska w ich sporach. Niestety, przekonywa się jednocześnie, że ludzie chętnie dają się oszukiwać zarówno w złym, jak i dobrym celu. Psuje to mu całą zabawę i zostawia tylko jedną drogę ratowania dobrego o sobie pojęcia - mianowicie świadomą zgubę na straconym posterunku. Rzecz okazała się bardzo polska, zwłaszcza dzięki finałowi. Może dlatego warszawscy recenzenci gremialnie kręcą nosami. Tymczasem "Diabeł i Pan Bóg" znalazł się gdzieś między Brechtem, a Wyspiańskim. Przekład Jana Kotta - ścisły i jędrny. Muzyka Bairda - nikomu nie przeszkadza. Przedstawienie ma cechy rozmachu i nie zostawia wrażenia slalomu między problemami. To już dużo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji