Artykuły

Imieniny pana dyrektora

"Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie" - wołał do rozbawionych widzów ustami swego Horodniczego Gogol w "Rewizorze".

O to samo można by zapytać wielu z publiczności, która głośnymi wybuchami śmiechu wita rozliczne przygody prowincjonalnego kacyka - dyrektora w komedii Słotwińskiego i Skowrońskiego, zaśmiewa się z lizusa-biurokraty, czy też kuzynka-bikiniarza, odznaczającego się specyficzną elegencją i ogromnym wstrętem do pracy.

Nie oznacza to oczywiście, abyśmy w parze autorskiej Słotwiński - Skowroński witali polskiego Gogola, a ich nową komedię uważali za arcydzieło. Ale "Imieniny pani dyrektora" mimo rozlicznych błędów i braków, są satyrą dobrą i ostrą, trafiającą w ludzkie wady i przywary bardzo dla naszego społeczeństwa typowe. A jak wiemy, "leczenie śmiechem" stosowane w wypadkach takich właśnie chorób, daje rezultaty znakomite. Wielki Gogol mówił: "Śmiech, to potężna rzecz: nie pozbawia nikogo życia, ani ale w jego obliczu grzesznik czuje się jak spętany zając".

Galeria postaci, występujących w "Imieninach pana dyrektora", to typy i typki dobrze przez autorów zaobserwowane i wiernie odrysowane. Galeria jest dość bogata i różnorodna - i wśród widzów znajdzie się na pewno wielu, którzy poznają na scenie siebie samych i poczują się jak gogolowski "spętany zając".

Następnym walorem komedii, a właściwie komediofarsy, bo tak nazwali swój utwór autorzy, jest zabawna i wcale pomysłowa intryga, żywy dialog i spora ilość dobrych dowcipów, padających ze sceny.

Niektórym postaciom można by zarzucić co prawda pewną sztampowość, niektórym pomysłom zbyt wielkie nieprawdopodobieństwo - ale ostatecznie inne wymagania stawiamy farsie, inne zaś sztukom o większym "ciężarze ratunkowym".

Akcja sztuki dzieje się w małym miasteczku, w fabryce płyt gramofonowych. Bohaterem sztuki jest dyrektor (jak to często, może zbyt często, zdarza się w naszych komediach i humoreskach). Ów dyrektor był do niedawna pracownikiem tych samych zakładów, pracownikiem rzetelnym i solidnym. Ale - jak to czasem zdarza się w życiu - "władza" uderzyła mu do głowy i dyrektor Puchalski stał się paskudnym kacykiem, szkodliwym zarozumialcem, który hamuje pracę w zakładach, ukręca głowę pomysłom racjonalizatorskim, pomiata swymi pracownikami (z wyjątkiem uroczej sekretarki, którą traktuje aż nazbyt czule).

W dniu swych imienin dyrektor wraca z Warszawy i oznajmia spodziewane przybycie dyrektora Centralnego Zarządu, a swego szkolnego kolegi, Januszka. Znajomość z Januszkiem jest chlubą i podstawą dobrego samopoczucia dyrektora Puchalskiego. Januszek nie przybywa jednak na razie osobiście, natomiast przysyła, zgodnie z przyrzeczeniem, "reprezentację". - Ale ta reprezentacja, to bynajmniej nie imieninowi goście, lecz ...inspektorzy, którzy przeprowadzają kontrolę i demaskują całokształt działalności dyrektora. "Januszek" zjawia się w końcu także, lecz nie jako spodziewany "kumoter", ale jako rozsądny przyjaciel, który co prawda zdejmuje dyrektora z nieodpowiedniego dlań stanowiska, daje mu jednak wszelkie szanse poprawy i dalszej solidnej już pracy.

Wokół tej głównej sprawy autorzy zgrupowali szereg innych spraw i sprawek, takich jak romantyczna miłość racjonalizatora i miłej córeczki dyrektora, niepowodzenia naczelnika biurokraty, zabiegi bumelanta o "pół etatu" itp. Nie wszystkie te wątki splecione są ze sobą zręcznie i zabawnie, ale w sumie komedio-farsa Skowrońskiego i Słotwińskiego jest utworem na pewno udanym, pożytecznym i pozwala nam mieć jak najlepsze nadzieje na dalszy rozwój twórczości tej "spółki" autorskiej.

Komedia czy farsa ma jednak swe specjalne wymagania sceniczne, których wypełnienie sprawia teatrom mało "wyspecjalizowanym" w tej dziedzinie rozliczne trudności. Na takie trudności natknął się i Teatr Powszechny w swej pracy nad "Imieninami pana dyrektora". Wśród wykonawców nie wszyscy umieli sobie poradzić z postaciami, które przyszło im odtworzyć; nie potrafili wyposażyć ich w odpowiednią "siłę komiczną", lekkość czy komediowy wdzięk. Do pokonania wielu trudności przyczyniła się niewątpliwie doświadczona ręka reżysera, Karola Borowskiego, który potrafił nadać "Imieninom" dobre, żywe tempo, słusznie wypunktował pointy i dowcipy.

Tytułową postać dyrektora Puchalskiego gra Tadeusz Chmielewski. Słusznie potraktował on tę rolę bardzo farsowo, uchwytując styl "prowincjonalnego kacyka"; chwilami jednak może zbyt mocno "naciskał pedał", dopingowany do tego przez rozbawioną publiczność. Bardzo dobrze napisaną lecz nie odpowiednią dla niej rolę żony grała Eugenia Podborówna w sposób zbyt sztywny, nie wydobywając jej ciepła i wdzięku: mamy także pretensję do autorów, którzy wyposażyli dyrektorową, nie wiadomo po co, w akcent "białostocki". Dowcipnie pomyślaną figurę lizusa i biurokraty, naczelnika Dobka mniej dowcipnie zagrał Zygmunt Wojdan. Tadeusz Bartosik i Maria Seroczyńska byli bardzo sympatyczni i prawdziwi jako zakochana para młodych, zaś Barbara Stępniakówna dała swej sekretarce Zuzi wszelkie cechy miłego "anioła biurowego". Jerzy Tkaczyk nieźle dawał sobie radę z nieodpowiednią chyba dla niego rolą kuzynka-bikiniarza. Mikołaj Wołyńczyk był dobrym woźnym "starej daty", chociaż postać ta niezbyt udała się autorom.

Dekoracje Romualda Nowickiego pomysłowe, zwłaszcza prowincjonalny salon "państwa dyrektorstwa" w akcie III.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji