Artykuły

Notes krakowski

Mniej więcej przed rokiem pisałem na tych szpaltach o "Wilku stepowym". Powieść ta i w ogóle twórczość Hermanna Hessego mocno oddziałała na moją wyobraźnię. Przyswoiłem sobie to pisarstwo przed czterdziestu laty, wraz ze mną kilku moich przyjaciół rozmiłowanych w odurzaniu się literaturą... Jeden z nich tak się przejął bohaterem "Wilka stepowego", że całe swe życie zaplanował według tego powieściowego wzoru. I stał się na długie lata człowiekiem nieufnym, zbuntowanym, stroniącym od ludzi i zasad społecznego, a nawet towarzyskiego życia. Dziś, kiedy dobiega siedemdziesiątki, zmienił wreszcie swój sposób bycia i, o dziwo, praktykuje chętnie akty miłosierdzia, opiekuje się nieszczęśliwymi, odwiedza chorych, kocha zwierzęta. Tyle o moim przyjacielu, żyjącym na Żoliborzu, wróćmy do Hessego. Gdy przed rokiem zastanawiałem się nad pisarzami, filozofami fascynującymi mnie w latach mej literackiej młodości, nigdy nie sądziłem, że obecnie dzieła ich są jeszcze dla kogoś żywotne. Są! Przeglądając w czasie minionych świąt prasę literacką francuską, zachodnioniemiecką, zauważyłem często powtarzające się nazwisko Hessego i komentarz mocno rewindykujący twórcę. Również nasze "Forum" odnotowuje fakt wielkiej poczytności Hessego we Francji: "w tej chwili w różnych wydawnictwach ukazało się pięć jego książek". Proszę. A więc Jeszcze jedna fala powraca. Powroty, wieczne powroty, jakby powiedział mój żoliborski przyjaciel.

Jeśli zaś chodzi - wróćmy do informacji - o krakowskie powroty, to powrócił Dostojewski. Po "Biesach" mamy z kolei na scenie Teatru Ludowego przeróbkę innej powieści, mianowicie "Idioty". Adaptował, reżyserował i scenografię wykonał Waldemar Krygier. Mówiło się kiedyś: powieści Dostojewskiego to właściwie nie powieści - to pulsujące tragedią i komedią dramaty. Tak się kiedyś mówiło, dziś się po prostu te powieści gra na scenie. I jeszcze jak! Aktorzy pod batutą Krygiera zamieniają się co chwila w baletników, scena chwieje się i wiruje, muzyka zaś z nastrojowej przechodzi nieoczekiwanie w taneczną, i dopiero!.... Bardzo "zabawna" i ciekawa inscenizacja, chociaż oczywiście nie wszystkim się podoba. Na przykład Józef Maśliński, stanisławszczyk, nie zgadza się z Krygierem. Nie zgadza się z Krygierem, ale dyskutuje ze mną i mnie nie daje od kilku dni w redakcji normalnie pracować. Widzicie więc, że nie tylko Hesse pozostaje żywotny, lecz i Dostojewski, i Krygier nawet, choć przecież tak młody.

Rolę, co się zowie, "prowadząca", rolę księcia Myszkina powierzył reżyser Czesławowi Wojtale, aktorowi jeszcze nie wybitnemu, ale z "wnętrzem" i wiele swą grą zapowiadającemu. Przeto możemy darować mu pewne braki interpretacyjne, a także wypowiedź zamieszczoną w programie teatralnym. Warto jednak w związku z ową wypowiedzią przestrzec kol. Wojtałę przed używaniem słów w rodzaju: urokliwy, urokliwa. "Urokliwa technika" - cóż to ma znaczyć? Można ostatecznie zaryzykować zwrot: urokliwa baba, ale i tu lepiej będzie powiedzieć po prostu: wiedźma.

W Starym Teatrze natomiast - Strindberg. Zgoda. Też klasyk, do którego nasza młodzież "nawiązuje". Zaprezentowano nam najpierw jednoaktówkę krótką, potem jednoaktówkę długą. Alę i tak o dziewiątej było po wszystkim, więc co do czasu nie mam zastrzeżeń. Scenografia i kostiumy - zwłaszcza w "Silniejszej" - wspaniale. W wykonaniu Kazimierza Wiśniaka. Wykonanie aktorskie - o, to już znacznie gorsze. Rola najlepsza w całym wieczorze - rola milcząca, więc specjalnie trudna - Elżbiety Karkoszki. Inne nie wyróżniają się ani koncepcją, ani sposobem interpretacyjnym. Przedstawienie typowo średnie.

Treść zarówno "Silniejszej" jak "Więzi", trzeba powiedzieć, bardzo strindbergowska. Nie daje tedy żadnych złudzeń, ani też żadnych dowodów na to, by autor myślał kiedykolwiek z optymizmem o międzyludzkich stosunkach. Według racji, czy może doktryny Strindberga, kobiety są złe - ale na przykład solidarność mężczyzn to również ohyda. Warto więc wybrać się do Starego Teatru - wszystko jedno czy się jest kobietą czy mężczyzną - warto posłuchać jeszcze jednej mocno przekonywającej wersji o sobie i o swym "gatunku".

A teraz zajmijmy się naszym krakowskim klasykiem i poprzez nasze pismo rozszerzonym apelem redaktor Krystyny Zbijewskiej. Chodzi o Wyspiańskiego. Chodzi o Węgrzce. "Czy ta nazwa - powtórzmy słowa zasłużonej działaczki - tak silnie związana z największym krakowskim poetą teatru, może ugrzęznąć w pietruszce, sałacie, hodowli kurcząt? Czy ten tak znakomicie w dzisiejszym wielkim Krakowie położony kawałek ziemi, o bezpośrednim połączeniu autobusowym z Placem Kleparskim, nie powinien stać się miejscem budowy jakiegoś, jakże potrzebnego w naszym mieście artystów, domu pracy, twórczej?" Oczywiście. Wszyscy, a więc pisarze, plastycy, aktorzy, wszyscy; powinniśmy " zrobić ten wysiłek, żeby inicjatywa "Dziennika Polskiego" nie pozostała jedynie w sferze najszlachetniejszych marzeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji