Artykuły

Ciężar lipowych ludzi

"Janko muzykant" w reż. Mariusza Szaforza w Teatrze Lalki i Aktora w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Bosonogi zasmarkaniec boży pasie krowę i marzy o skrzypcach.

Czy jest ktoś, kto nie zna tej opowieści? Nie mam na myśli wiedzy o kilku faktach historycznoliterackich, na przykład nie mam na myśli wiedzy o rewelacji stwierdzającej realne niegdysiejsze przebywanie Henryka Sienkiewicza na ziemi. Czasy takie, że analfabetyzm nie rodzi wstydu. Ergo - kretynem możesz dziś być śmiało i z uśmiechem na twarzy. Nie mówię też o znajomości krótkiego utworu tegoż Sienkiewicza, utworu zatytułowanego "Janko muzykant". Również w tej sprawie nie zaszkodzi, byś się uśmiechnął. Można więc o Sienkiewiczu - ani dudu, i można ani dudu o "Janku muzykancie". Tak. Lecz chyba nie ma ludzkiej albo i nieludzkiej siły, by Polak gdzieś, kiedyś, od kogoś nie usłyszał smutnej historii o bosonogim zasmarkańcu bożym, co pasał krowę i marzył o skrzypcach.

W głębokim dzieciństwie od babki bądź dziadka, trochę później od matki lub ojca, dalej - od pierwszej miłości, od drugiej, trzeciej, entej, od własnej żony wreszcie. Jeszcze dalej - od pierwszej kobiety, o której lepiej, by żona się nie dowiedziała, następnie zaś od kolejnych tego samego dyskretnego gatunku. Wreszcie - córka ci się rodzi! I nawet jeśli dotąd ani od wymienionych, ani od miliona innych nie usłyszałeś historii ciemnego losu bosonogiego zasmarkańca bożego - nie martw się. Za trzy, cztery lata córka z przedszkola wróci, przy kolacji wyszepcze opowieść o Janku muzykancie - i chlipać będziecie aż do zaśnięcia.

Mówię o mityczności, o legendarności opowieści, co pewnie dawno temu już zerwała się z uwięzi Sienkiewiczowskiej noweli i samodzielnie dryfuje z ust do ust, coraz bardziej, by tak rzec, "łzopędna". Bo jak tu nie beczeć, skoro rosa na łąkach, a Janek bosy. Do tego w chałupie bieda aż piszczy, stara matka ledwo zipie, do konsump-cji z reguły tylko marchew i kubek ciepłego mleka pod wieczór. I jakby tych fatalności mało było - wielka tęsknota w sercu Janka puchnie. Złośliwy Bóg, dając mu wielkie serce muzyczne, zarazem odciął biedaka od stradivariusów wiszących we dworze i wcisnął w chudą garść żałosną fujarkę, powiedzmy - z olszyny...

Nie ciągnijmy tego dalej, bo utoniemy w solance. Poza tym - kto nie zna, kto śmie nie znać straszliwego zakończenia? Właśnie - wszyscy wszystko wiedzą. Scenariusz jest prosty: prolog - smutniejesz, rozwinięcie - coś ściska za gardło, epilog - oczy w rękaw. A wszystko to - cała ta Sienkiewicza pozytywistyczna maszynka do wzruszania, dziergania litości i gestów protestu przeciwko niesprawiedliwości świata - niezmiennie jakieś takie... zwiewne? lekkie? nieuchronne? puchowe? trochę zamglone? trochę cieniste?...

To jest dobry moment, by odkryć sedno sprawy. Otóż: "Janko muzykant" wg Henryka Sienkiewicza, w Teatrze Lalki i Aktora PARAWAN przez Mariusza Szaforza wyreżyserowany na kanwie scenariusza Antoniego Mleczki. Rzecz sceniczna zaledwie godzinę trwająca, godzinę bez dziesięciu minut - przedstawienie, w którym znikają wszystkie te na noweli Sienkiewicza narosłe nadmiary uczuciowe, te mityczności, zwiewności, litości i inne cienistości. Mówiąc to, mówię o mocy znakomitych lalek. One "odłzawiają" "Janka muzykanta".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji