Artykuły

Jasza nudziarz

Pierwsza scena "Sztukmistrza z Lublina" Singera na premierze w Teatrze "Wybrzeże" nagrodzona została brawa­mi. Scenografia Mariana Ko­łodzieja wywołała wielkie wrażenie; zwłaszcza ukazujące się za drewnianymi wrotami, zło­te pudełko synagogi. Prze­strzeń sceniczna obudowana została drewnem; konstrukcja ta przypomina schemat szop­ki. W górze, ponad światem bohaterów i ich codzienną krzątaniną, znajduje się sy­nagoga - najwyższy punkt odniesienia. W drewnianych ścianach bocznych uchylają się okienka, pojawiają się głowy gapiów i obserwatorów. W ten sposób autor scenografii Marian Kołodziej i reżyser Stanisław Różewicz rozbijają strukturę tradycyjnej sceny pudełkowej. Mnożą jednocześnie plany gry. Główne osoby dramatu muszą już grać nie tylko dla nas na widowni, ale i dla innych postaci przedstawienia, obserwujących je z głębi. Bardzo trudne zadanie dla aktorów, którzy - wobec tego - powinni być nieustan­nie świadomi różnych kon­wencji i zmieniać styl gry. Przy tym przestrzeń stworzo­na przez taką właśnie scenografię jest symboliczna, ozna­cza świat. Wiele scen zbiorowych ma charakter symbolicznych ozdobników, które ma­ją stanowić poetycki komen­tarz do wydarzeń. Dwukrot­nie pojawia się panna młoda w oślepiająco białej sukni, poruszająca się jak nakręcana lalka. Staje się centrum upiornego tańca żebraków, powta­rzających konwulsyjne ruchy Kaleki (Jan Sieradziński.

Jak z tego widać, ci, którzy popędzili do teatru w nadziei smakowania żydowskiej cepe­lii powtarzającej "Skrzypka na dachu" z Teatru Muzycz­nego, zawiedli się srodze. Przedstawienie wymaga od od­biorcy stale napiętej uwagi: np. scena rozmowy z Żebra­kiem (Henryk Sakowicz) jest sygnałem zapowiadającym następne wydarzenia i przemia­nę bohatera.

Grać problemy metafizyczne w ogromnej przestrzeni, bez oparcia w realistycznych elementach z życia (jak meb­le, przedmioty etc), to sztuka nie lada. A może nawet rzecz niemożliwa. Aktorzy borykali się z tym zadaniem, jak po­trafili; niekiedy owocowało to zadęciem trudnym do zniesie­nia, a bliskim już bardzo niezamierzonego komizmu.

Ale to jeszcze nie wszystkie progi, które należało przekro­czyć. Niektóre sceny są bowiem realistyczne, nawet naturalistyczne. W budowli scenografii otwierały się kolejne drzwi, rozsuwały ściany - i niespodziewanie ukazywały się zupełnie nowe miejsca akcji. Te małe przestrzenie - mieszkania, pokoiku - dawa­ły aktorom oparcie. I stworzono kilka bardzo dobrych ról, skromnie utrzymanych w ra­mach realistycznego teatru. Nawiasem mówiąc, widzowi niekoniecznie trzeba usilnie sygnalizować, że bohater jest bosko niezwykły, albo szatańsko zły. Ukazanie złożonego charakteru postaci, skomplikowanej, nakładającej maski nawet przed sobą, stwarza to, co najbardziej intrygujące - efekt tajemnicy.

A właśnie tajemnicy zabrakło w tym, tak bardzo ambit­nym i artystowskim, przedstawieniu "Sztukmistrza z Lub­lina". Singer w Polsce jest nie tylko popularny, jest wręcz modny. Wielu czytelników odnosi się też do jego pisar­stwa ze szczerym sentymen­tem, ze względu na jego związki z Polską. Obawiam się, że czytelnicy - zarówno snobi, jak i szczerzy miłośnicy Sin­gera - nie odnajdą w tym przedstawieniu klimatu jego prozy. Co bowiem, jak sądzę; u Singera najbardziej urzekające, to ujrzenie niezwykłoś­ci w zwykłości, a nawet po­spolitości.

Czy Jasza Mazur jest udu­chowionym demonem zła, ro­biącym eksperymenty na ludzkiej naturze, pełnym dystan­su obserwatorem? Przypuszczam, że wątpię - jakby od­powiedział ktoś, kto układał słowniczek terminów do pro­gramu przedstawienia. Cytuję: goj - nazwa dawana przez Żydów innowiercom". Panowie, na Boga, nie można tak nudzić, nawet, jeśli się jest innowiercą (!). Przez chwilę obawiałam, się, że Krzysz­tof Gordon sam uśnie na sce­nie. Ten świetny aktor - naj­wyraźniej wspomagany przez urzeczonego reżysera - zapragnął dołączyć jeszcze jedną postać z charyzmą, do ko­lekcji swoich ról. Pytanie tyl­ko, jak w tak zagranej - a raczej wyśnionej postaci - może w ogóle nastąpić prze­łom i na czym on mianowicie ma polegać? Niestety zabrakło tu mocy, wyrażającej się także w żywiołowości, w wi­talnym wdzięku. Krótko mó­wiąc, w biologicznej sile przy ciągania. Jasza mówi prze­cież, że nie wie - dlaczego coś może zrobić. - Nie wie - ale robi. Utrata mocy, jest właśnie znakiem łaski (przynajmniej on tak to rozumie) od Boga, którego tak długo wyzywał na próżno. Facet tak znudzony, jakiego widzi­my na scenie - tymczasem - nie zdołałby nawet, wbrew tekstowi, zainteresować kobie­ty. W pamięci pozostanie tyl­ko Stanisław Michalski jako przyczajony oszust i Sławomi­ra Kozieniec, która zagrała absolutnie naturalnie słodką i perwersyjną panienkę z Wit­kacego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji