Artykuły

"Nabucco"

W dniu, w którym trumna ze zwłokami Giuseppe Verdiego zostaje przeniesiona z mediolańskiego cmentarza do krypty w "Case di Riposo per Musicisty" (27.11.1901) orkiestra pod batutą Toscaniniego i 900 śpiewaków wraz z tłumem uczestników tej uroczystości wykonuje

"Va pensiero". Ta wspaniała pieśń z "Nabucca" - dzieła, które wróciło mistrzowi wiarę w talent ma w sobie niezwykłą moc i nastrój.

"Nabucco", opera oparta na biblijnym temacie, związanym z historią Żydów cierpiących pod babilońskim uciskiem Nabuchodonozora, jest parafrazą historii Włoch rozbitych na małe państewka, w których prym wiedli obcy władcy, podczas gdy więzienia pełne były tych, którzy odsiadywali wyrok za działalność polityczną - młodych, odważnych, oddanych sprawie wolności Włoch.

Żarliwość zawartą w muzyce, którą Verdi opowiada dzieje narodu bliskiego zagłady, historię miłości i ambicji wpisaną w bezwzględną walkę o władzę, udało się osiągnąć w inscenizacji, jaką od soboty mamy w repertuarze Teatru Wielkiego w Łodzi. Pozycja to oczekiwana i zapowiadana od dawna, a więc tym bardziej obserwowana krytycznie. Ale już od uwertury będącej splotem misternie zestawionych fragmentów dzieła, widzowie mogą żywić nadzieje, że warto było czekać Andrzej Straszyński - szef muzyczny przedstawienia - przygotował wspaniały verdiowski koncert! Przejrzystość w punktowaniu każdej znaczącej dramaturgicznie frazy, bezcenna dla wyrazu dzieła oraz spójność muzyki z popisem solistów - to tylko najbardziej oczywiste zalety muzycznego przebiegu inscenizacji. Dla śpiewaków "Nabucco" jest okazja do prawdziwego popisu i trzeba przyznać, że zachowanie oryginalnej wersji językowej libretta powiększa tę szansę.

Do maksimum wykorzystała ją Joanna Cortes, występującą jako Abigaille - pierworodna córka Nabucca z nieprawego łoża, nie mogąca znieść pozycji swej siostry pragnąca władzy za wszelką cenę, Cortes okazała się rewelacyjną śpiewaczką. Jakby z myślą o niej znalazł się w partyturze zapis pozwalający artystyce pokazać ogromną skalę głosu o pięknej barwie i sile. Zarówno wysokie jak i miejsca wymagające nastrojowego wyciszenia umiała przekazać z właściwym ładunkiem dramaturgicznym. Przy tym ona naprawdę była władczynią! Zagrała tę rolę oszczędnymi środkami gest, spojrzenie - ale jakże wyraziście. W niedzielę w tej samej partii wystąpiła Irena Głowaty - artystka dysponująca pięknym sopranem. Już wyobrażam sobie, jak ten rodzaj głosu i temperament służyłby na przykład partii "Toski".

Postacią łączącą akcje jest arcykapłan żydowski Zaccaria, dodający ludowi otuchy i siły. Romualdowi Tesarowiczowi (w sobotę) przyszło wystąpić w tej partii w konkurencji znakomitych partnerów. Zasłużył na wielkie brawa. Piękny głos i niezapomniana interpretacja. W niedzielę Andrzej Malinowski w tej samej partii zdominował wszystkich. Stał się postacią centralną, najpełniejszą, solistą, któremu trzeba przyznać pierwszą pozycję na scenie tego wieczoru. Zarówno jakość głosu, jak i sposób interpretacji postaci zasługują na uznanie.

Wśród głosów, które zapadają w pamięć i warte są najwyższego uznania, chcę odnotować także popis Jolanty Bibel jako Feneny - córki Nabucca. Stanisława Szopińska dowiodła zaś w samej roli, że poprawność to trochę za mało jak na dzieło, w którym każda aria to szansa wielkiego popisu. Partię tytułową w sobotę wykonywał interesujący zarówno wokalnie jak i aktorsko - Florian Skulski (z Opery Bałtyckiej), zaś dla Jerzego Jadczaka rola Nabucca będzie z pewnością tą zapisaną wśród największych dokonań. A wspomnę chociażby niedawnego świetnego Rigoletta, zwłaszcza, że ślady tej partii pozostają widoczne teraz. Ismaela, siostrzeńca króla Jerozolimy, grał (jakże pamiętny z "Żydówki" Halevy'ego) Zygmunt Zając oraz Krzysztof Bednarek. Chcę jeszcze odnotować występ Elżbiety Gorządek w roli Anny- siostry Zaccaria.

Osobna uwaga należy chórowi. W tym dziele ma szansę zaprezentować wszelkie swoje walory i (kierownictwo sprawował Leon Zaborowski) z szansy tej skorzystał w pełni. Zarówno wówczas, gdy przychodzi mu prezentować siłę, melodyjność wysokich głosów, jak i wtedy, gdy ma brzmieć unisono potwierdzają się wspaniałe walory chóralnej muzyki. Już dawno chór Teatru Wielkiego nie był w tak znakomitej formie, teraz zaś odsłonił swoje wielkie możliwości. "Va, pensiero" ("Leć myśli na złotych skrzydłach") musiało być zaśpiewane na bis.

Troską o przekazanie walorów muzycznych dzieła zda się być podyktowana reżyseria tego widowiska. Marek Okopniński stara się więc bez sztuczek i popisów reżyserskich przekazać treść libretta i nastrój muzyki. Robi to skutecznie i konsekwentnie. Tylko czy nie nazbyt dużo scen rozgrywa się na klęczkach, a już czy najszczęśliwszym rozwiązaniem jest "Va, pensiero", śpiewane przez damską część chóru właśnie na kolanach? Grupa kobiet "oblanych" białymi, gubiącymi sylwetkę powłóczystymi szatami, przypomina w rezultacie chór liliputów. Zważywszy, że na drugim planie stoi chór męski w strojach równie białych, z omotanymi bielą głowami (zanadto przypominają kuchcików), powstaje obrazek nie najciekawszy. Szerokie białe czepko-przepaski pań w innych scenach też kojarzą się nazbyt współcześnie. Zresztą kostiumy nie są najmocniejszą częścią inscenizacji, choć sama scenografia Mariana Kołodzieja - surowy układ płaszczyzn wypełnionych elementami rzeźbiarsko-architektonicznymi - w pełni podkreśla wymowę dzieła. Gdyby zręczniejsze operowanie światłem wsparło scenograficzny wyraz, wówczas efekt stałby się jeszcze korzystniejszy.

"Nabucco" jest pozycją, po której obejrzeniu opuszcza się teatr z przekonaniem, że miało się szczęście obcować z wielką sztuką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji