Artykuły

Jak do teatru, to przede wszystkim w Warszawie

Po wielu sezonach, kiedy teatralną stolicą Polski był Kraków, gdzie każda odbywająca się w Teatrze Starym premiera uchodziła za wydarzenie, dokąd jeździło się oglądać tak wybitne przedstawienia, jak "Marzyciele", "Bracia Karamazow", "Kalkwerk" Krystiana Lupy czy "Ślub" Jerzego Jarockiego (tytuły można mnożyć), centrum życia teatralnego przeniosło się do Warszawy. Po kryzysie w Starym aktorzy z najlepszego zespołu w Polsce zaczęli występować na innych scenach. Spora grupa, zachowując etaty w Krakowie, coraz częściej pojawiała się na deskach Teatru Narodowego bądź Teatru Rozmaitości. Tacy twórcy, jak Krystian Lupa, Jerzy Jarocki czy Grzegorz Jarzyna, w ogóle zrezygnowali z etatów w Starym, reżyserując w Warszawie bądź we Wrocławiu.

W ubiegłym sezonie to, co najciekawsze działo się w teatrach Warszawy. Tu Jerzy Grzegorzewski pokazał znakomitych "Sędziów" Stanisława Wyspiańskiego i równie ciekawą "Halkę Spinozę". W pierwszym przedstawieniu reżyser, lubiący łączyć ze sobą różne teksty, wpisał dramat dziejący się w żydowskiej karczmie w klimat "Wesela". Zderzył ze sobą dwa światy. Gdy w jednej izbie młody żydowski chłopiec Joas stopniowo odkrywa zbrodnię, do której przyczynili się jego ojciec i brat - co przywodzi go do szaleństwa i śmierci - w pomieszczeniu obok bawią się goście weselni, słychać muzykę, taniec, wesoły gwar. Dzięki temu kontrastowi znacznie dotkliwiej odczuwamy tragedię opisaną przez Wyspiańskiego. Spektakl pozostawia bardzo silne wrażenie również dzięki najwyższej próby aktorstwu. Wybitne role stworzyli tu Dorota Segda (Joas), Jerzy Trela (Samuel), Krzysztof Globisz (Natan) i Ewa Konstancja Bułhak (Jewdocha).

"Halka Spinoza" to collage kilku tekstów. Znajdujemy tu wyjątki z dramatów i pism teoretycznych Witkacego, fragmenty "Historii filozofii po góralsku" ks. Józefa Tischnera, dostrzec też można wtrącenia z "Ameryki" Franza Kafki oraz "Ulissesa" Jamesa Joyce'a. Bohaterem spektaklu jest autor "Szewców", który w Zakopanem kręci filmową wersję "Halki" Stanisława Moniuszki, przedstawioną według założeń Czystej Formy. Nie udaje mu się jednak zrealizować tego projektu. Grzegorzewski pokazuje niemoc artysty, który pragnie wcielić w życie swoje awangardowe koncepcje, chce podporządkować im rzeczywistość, ogarnąć ją, uchwycić, gdy ta tymczasem wymyka mu się spod kontroli.

Na innej warszawskiej scenie, w Teatrze Rozmaitości, odbyła się premiera spektaklu, który wzbudził chyba największe emocje i był najszerzej dyskutowany przez krytyków w poprzednim sezonie. "Magnetyzm serca" - nową, zaskakującą wersję "Ślubów panieńskich" Aleksandra Fredry zaproponowaną przez Grzegorza Jarzynę - jedni traktowali jako sprzeniewierzenie się duchowi komedii Fredry, zarzucali jej mnożenie efektów, za którymi nic się nie kryje; inni dopatrywali się w propozycji Jarzyny głębszego sensu, chwaląc reżysera za pomysł i jego realizację. Należący do drugiej grupy dostrzegali, że Jarzyna w sposób mistrzowski przeprowadził widzów przez kolejne epoki, od czasów Fredry do dzisiaj, pokazując, jak zmieniały się konwencje i normy obyczajowe i jaki miało to wpływ na ludzi oraz ich relacje uczuciowe i erotyczne. Dla młodego reżysera ubiegły sezon był zresztą wyjątkowy z powodu nagród, którymi go uhonorowano. Otrzymał Paszport "Polityki", Nagrodę im. Konrada Swinarskiego przyznawaną przez miesięcznik "Teatr" oraz Laur Konrada, którym wyróżniono go podczas II Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" w Katowicach. O Jarzynie mówiło się w poprzednim sezonie jeszcze z innego powodu. Na początku sezonu został kierownikiem artystycznym Teatru Rozmaitości, a niedługo potem popadł w burzliwy konflikt z Bogdanem Słońskim, dyrektorem naczelnym tego teatru. Po kolejnych nieporozumieniach Jarzyna został, odwołano Słońskiego.

Rówieśniczka Jarzyny Agnieszka Glińska również w Warszawie, w Teatrze Ateneum, wyreżyserowała "Opowieści Lasku Wiedeńskiego" Ödöna von Horvatha, a w Teatrze Powszechnym "Kalekę z Inishmaan" Martina McDonagha. W pierwszym przedstawieniu, sięgając po znakomity austriacki dramat z lat trzydziestych, pokazała historię z życia ludzi mało znaczących i zwyczajnych. Na pierwszy plan wysuwa się tragedia młodej, naiwnej dziewczyny. Nieudany związek z mężczyzną, któremu bezgranicznie zaufała i który ją porzucił, sprawia, że skromna, pełna ufności dziewczyna zmienia się w rozchwianą wewnętrznie kobietę, zbyt dojrzałą na swój wiek.

Mniej udany był natomiast drugi spektakl Glińskiej, jak się wydaje się głównie z powodu materiału literackiego. "Kaleka z Inishmaan", sztuka niespełna trzydziestoletniego autora, pokazuje życie irlandzkiej prowincji w latach trzydziestych. Ludzie mieszkający na wyspie Inishmaan tęsknią za wielkim światem. Niespodziewanie przybywa na wyspę amerykański reżyser, który chce nakręcić tu film. Temat utworu może wydawać się ciekawy, jednak sam tekst jest pełen dramatycznych mielizn, sprawia wrażenie przegadanego, jakby autor nie potrafił kontrolować swoich myśli. Glińska precyzyjnie ustawiła relacje między postaciami, dobrze grają także aktorzy - szczególne wyróżnienie należy się Rafałowi Królikowskiemu (Barthley), Edycie Olszówce w roli Helen oraz epizodycznej roli Wiesławy Mazurkiewicz (Mammy) - jednak w efekcie przedstawienie pozostawia pewien niedosyt. Krzysztof Warlikowski - kolejny reżyser zaliczany do "młodszych zdolniejszych" - pokazał w warszawskim Teatrze Studio "Zachodnie Wybrzeże" Bernarda-Marie Koltčsa, bardzo modnego na Zachodzie francuskiego dramatopisarza. Opowiada on historię zamożnego człowieka, który dociera na odludne wybrzeże Nowego Jorku, żeby tam umrzeć. Jego losy są pretekstem do rozważań nad tragicznym wymiarem kondycji współczesnego człowieka. Temat zdawałoby się nadużywany, jednak oryginalność tekstu Koltčsa kryje się w poetyckim i niezwykle melodyjnym języku, który stanowi niewątpliwą trudność dla twórców przedstawienia. Reżyser nie stanął niestety na wysokości zadania. Nie zdołał czytelnie ustawić relacji miedzy postaciami, można odnieść wrażenie, że aktorzy nie rozumieją, co mówią i nie wiedzą, kogo grają. Wrażenie dezorientacji udzieliło się widzom.

Dobrego sezonu nie miał Piotr Cieplak, który również w Teatrze Studio wystawił "Taką balladę". W tym autorskim spektaklu wykorzystał fragmenty Biblii, "Iliady", "Kubusia Puchatka", wyimki z prozy Becketta, Hrabala i Chandlera. Mieszkańcy jednej kamienicy mówią tekstami właśnie stąd zaczerpniętymi. Przez godzinę słuchamy więc mądrych sentencji, sztucznie brzmiących w ustach aktorów. Nie pozwala to przejąć się losami bohaterów i sprawia, że przedstawienie dłuży się w nieskończoność.

W tym sezonie po raz pierwszy w Warszawie reżyserował Krystian Lupa, który w Teatrze Dramatycznym pokazał "Powrót Odysa" Stanisława Wyspiańskiego. Jest to tekst bardzo rzadko grany, bo autor swobodnie traktuje reguły dramatyczne i niełatwo przełożyć go na język dzisiejszej sceny. Reżyser znalazł na to sposób, wpisując dramat w projekt własnego teatru, gdzie zaciera się granica między rzeczywistością a senną wizją, a świat zatopiony jest w przeróżnych odcieniach szarości. Idealna to oprawa dla utworu, którego temat to wędrówka człowieka i jego przeznaczenie. Pretekstem do tych rozważań staje się przetworzony przez Wyspiańskiego mit o Odysie. Największa słabość spektaklu to postać głównego bohatera, granego przez Adama Ferencego. Posługując się właściwie tylko dwiema tonacjami - gniewem i przygnębieniem - aktor znacznie zubaża postać. Właśnie Krystianowi Lupie zawdzięcza w ubiegłym sezonie Kraków jedyne wybitne przedstawienie - "Lunatyków. Huguenau czyli Rzeczowość" według trzeciej części powieści Hermanna Brocha. Reżyser ponownie sięgnął do dzieła austriackiego pisarza - przed trzema laty, z ogromnym powodzeniem, wystawił drugą część jego trylogii w Starym Teatrze. W "Huguenau" Broch, a w ślad za nim Lupa pokazują chorą rzeczywistość, rozpad świata i rozchwianie jednostki pod koniec pierwszej wojny światowej. Bohaterowie powieści stają w obliczu nowej apokalipsy. Spektakl jest mroczny, jednak po serii budzących grozę epizodów, następuje finał dający nadzieję czasów eschatologicznych i przenoszący pewne uspokojenie. Nie bez przyczyny reżyser właśnie teraz zmaga się z powieścią Brocha. Autor stawia w niej zasadnicze pytania, dotyczące istnienia Boga, pochodzenia zła w świecie i miejsca, jakie zajmuje w nim człowiek. Jak zwykle w spektaklach Lupy, mamy tu do czynienia ze znakomitymi kreacjami aktorskimi: Alicji Bienicewicz (Gertruda Esch), Romana Gancarczyka (Huguenau), Jan Frycza (August Esch), trzeba by właściwie wymienić cały zespół.

Kiedy ukaże się to podsumowanie, będzie już trwał następny sezon. Będziemy mieć za sobą premierę "Prezydentek" Wernera Schwaba w reżyserii Krystiana Lupy i "Doktora Faustusa" według powieści Tomasza Manna w reżyserii Grzegorza Jarzyny - oba przedstawienia w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Szczególnie drugi spektakl może stać się prawdziwym wydarzeniem - jedna z największych XX-wiecznych powieści, zdawałoby się nieprzekładalna na język teatru, wystawiona przez najzdolniejszego spośród "młodszych zdolniejszych". Ponadto w Teatrze Narodowym w Warszawie Jerzy Grzegorzewski wystawi "Nowe Bloomusalem" na postawie XV epizodu "Ulissesa" Jamesa Joyce'a z Mariuszem Benoit w roli głównej i "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego. Także w Warszawie, w Teatrze Powszechnym premiera najnowszej sztuki Janusza Głowackiego "Czwarta siostra", będącej nawiązaniem do dramatu Czechowa. W Teatrze Rozmaitości "Hamlet" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, w Teatrze Współczesnym "Mieszczanin szlachcicem" Moliera, którego pokaże Maciej Englert, w Teatrze Kameralnym polska prapremiera dramatu austriackiego dramatopisarza Thomasa Bernharda "Minetti - aktor" z Ignacym Gogolewskim, w reżyserii Francuza Gillesa Renarda. Z kolei w Starym Teatrze w Krakowie Kazimierz Kutz zamierza wystawić "Twórcę obrazów" Pera Olofa Enquista. W Łodzi, w objętym właśnie przez Mikołaja Grabowskiego Teatrze Nowym, dyrektor wyreżyseruje "Proroka Ilję" Tadeusza Słobodzianka, a w Teatrze im. Stefana Jaracza Zbigniew Brzoza przedstawi "Burzę" Szekspira. Choć to tylko niektóre propozycje, przyszły sezon zapowiada się interesująco. Jaki będzie w rzeczywistości, czy Warszawa utrzyma swe wysokie notowania - wkrótce się przekonamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji