Zmagania z Dostojewskim
Andrzej Domalik i Krzysztof Zaleski zmierzyli się w Teatrze Telewizji z legendą dwóch wielkich spektakli Andrzeja Wajdy, opartych na motywach Idioty i Biesów Fiodora Dostojewskiego, a wystawionych w latach 70. w Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie.
Obie inscenizacje potwierdziły słuszność ludowego przysłowia, że jeżeli już spadać, to z wysokiego konia. Obejrzeliśmy dwie ambitne porażki, których nie muszą się jednak wstydzić ani reżyserzy, ani aktorzy.
Aby oddać klimat dowolnej powieści Dostojewskiego, trzeba przygotować spektakl trwający minimum 3 godziny. Taką dawkę dusznej atmosfery, wypełniającej dzieła autora Braci Karamazow, można znieść w teatrze, dokąd chodzą koneserzy sztuki. W telewizji idzie się na skróty, wyciągając zazwyczaj z wielowątkowych powieści jeden, najważniejszy dla danego adaptatora (reżysera) motyw i budując wokół niego całą inscenizację. Często wyraża się to w nadawaniu tytułów mających precyzować reżyserski zamysł. I tak Domalik zrealizował Sonatę Petersburską według Idioty, a Zaleski Sprawę Stawrogina w oparciu o Biesy.
W obu omawianym przedstawieniach (zwłaszcza w Sonacie Petersburskiej) wybór głównego wątku niestety nie był zbyt czytelny. Domalik przesadnie kreślił tekst Dostojewskiego, Zaleski odwrotnie — chciał poruszyć niemal wszystkie problemy Biesów, co musiało dezorientować nie znających powieści widzów.
Nie całkiem sprawdzili się także młodzi aktorzy, obarczeni zadaniami najwyraźniej przekraczającymi ich możliwości. Sprawa Stawrogina wymagała powierzenia tytułowej roli zdecydowanie bardziej doświadczonemu aktorowi. Jak można bowiem skupić uwagę widzów na złowrogiej postaci nieudanego kandydata na przywódcę rewolucji, skoro fragmenty z jego udziałem są najmniej przekonywające? Najlepiej wypadły sceny, w których prym wiedli weterani Starego Teatru (oraz rewelacyjni Maria Pakulnis jako Lebiadkina i Andrzej Grabowski w roli jej męża), a nie Piotr Adamczyk i trochę lepszy od niego Jarosław Gajewski (Piotr Wierchowieński). Z nostalgią patrzyłem również na niezapomnianego Stawrogina sprzed ćwierćwiecza, czyli Jana Nowickiego, kreującego w inscenizacji Zaleskiego postać starego Wierchowieńskiego.
W Sonacie Petersburskiej zagrał natomiast Jerzy Radziwiłowicz, ale nie — jak przed laty w Starym Teatrze — księcia Myszkina, lecz demonicznego Rogożyna, nadając ton przedstawieniu. Mogła się też podobać Ewa Isajewicz-Telega w źle nakreślonej przez reżysera roli Nastazji Filipowny Baraszkow.
Podsumowując ostatnie zmagania polskich twórców telewizyjnych z Dostojewskim, trzeba przyznać, że były to pouczające porażki, w których aktorska młodzież przegrała w szlachetnej rywalizacji z uznanymi gwiazdami.