Godot po koreańsku
(Inf. wł.) Zdaje się, że obok Lecha Wałęsy i Marii Curie-Skłodowskiej hasłem wywoławczym Polski stał się ostatnio dla wielu mieszkańców Seulu - gdański Teatr "Wybrzeże". Był to jedyny, jak dotąd polski teatr, który dwukrotnie gościł w stolicy Korei. W ciągu niespełna dwóch tygodni zagrali dwadzieścia przedstawień "Panny Julii" Strindberga w reżyserii Krzysztofa Babickiego. Salę teatru "Sanwoollim" wypełniały komplety, a w sumie obejrzało sztukę w wykonaniu polskich artystów ponad 2 tysiące widzów.
Podobno również krytyka przyjęła dobrze "Pannę Julię", piszemy "podobno", gdyż na wczorajszej konferencji prasowej, zorganizowanej na gorąco, tuż po przybyciu ekipy - wręczono nam tylko oryginały artykułów (tłumaczenia będą gotowe lada dzień).
Dyrektor "Wybrzeża", Ewa Bonk-Woźniakiewicz oraz aktorzy: Dorota Kolak, Marzena Nieczuja-Urbańska i Jacek Mikołajczak barwnie opowiadali o reakcjach koreańskiej publiczności na skandynawską sztukę w polskiej wersji językowej oraz o spotkaniach z azjatycką kulturą i... kuchnią.
W rewanżu, do Gdańska przyjedzie zespół koreańskiego teatru "Sanwoollim", z własną wersją sceniczną beckettowskiego "Czekając na Godota". To egzotyczne widowisko będzie można oglądać w czerwcu przyszłego roku.
Przy okazji konferencji prasowej poświęconej tournee padły pytania dotyczące funkcjonowania Teatru "Wybrzeże" w Gdańsku, gdyż niepokojąca wydaje się niewielka liczba grywanych obecnie spektakli. Dyrektor Ewa Bonk-Woźniakiewicz stwierdziła, że codziennemu graniu przeszkadza liczba przygotowywanych właśnie premier. W skali roku ma ich być dwanaście, co jest przedsięwzięciem bardzo ambitnym, lecz jak się okazuje - paraliżującym normalną pracę Teatru "Wybrzeże".