Artykuły

Jeszcze jeden romans

Historia Myszkina, tego "biednego księcia", XIX-wiecznego "Don Kichota", rozgrywa się na scenie prawie pustej, nad którą dominują wyłaniające się z mroku wielkie twarze ikon o płonących oczach.

Ten motyw, dość często pojawiający się w ostatnim czasie w inscenizacjach dzieł autorów rosyjskich (szczególnie Dostojewskiego i Tołstoja), wprowadzony przez Łucję Kossakowską do toruńskiej adaptacji "Idioty" dobrze oddaje klimat powieści Dostojewskiego - pisarza, którego przede wszystkim pasjonował problem dobra i zła w człowieku, zagadka ludzkiej psychiki, nie dającej się w żaden sposób zracjonalizować. W człowieku jest ciemność - mówił. Jego genialne utwory znacznie pogłębiły naszą wiedzę o człowieku.

Częste teatralne i telewizyjne adaptacje "Zbrodni i Kary", "Braci Karamazow", "Idioty" dowodzą, że dzieła te stanowią kuszący materiał dla inscenizatorów. Cechuje je bowiem zwarta dramaturgiczna budowa i fabuła mająca najczęściej w sobie posmak sensacyjny. Ale - jak wykazuje fiasko wielu inscenizacji - trudno wyjść poza tę czysto zewnętrzną warstwę dzieł wielkiego pisarza, pokazać na scenie świat jego idei, wnikliwą i bogatą analizę ludzkiej natury. Cała złożona problematyka filozoficzna i moralna powieści Dostojewskiego pojawia się najczęściej w teatrze w formie zredukowanej i spłyconej. Toteż o ile w lekturze utwory te są przygodą czytelniczą w wielkim stylu, niezapomnianą, pozostawiającą trwałe wrażenie - adaptowane na scenę pozostawiają najczęściej niedosyt lub wręcz wywołują sprzeciw.

Tak było niestety i w wypadku inscenizacji toruńskiej, dokonanej przez Jerzego Hoffmanna, na podstawie adaptacji Stanisława Brejdyganta. Jest to inscenizacja daleka od ekstrawagancji, aspiracji "stawania ponad pisarzem". Owszem, jest pełna umiaru. Cóż z tego, jeśli jej wymiar zawężony został do podania dość wiernie anegdoty, warstwy fabularnej powieści, dziejów tego - juk mówi sam Hoffmann - klasycznego trójkąta, o tyle oryginalnego, że dwóch mężczyzn walczy o jedną kobietę, a dwie kobiety - o jednego mężczyznę.

Tylko że nawet w obrazie tej walki jest coś beznamiętnego i chłodnego. Może dlatego, że aktorzy - na których spoczywał przecież, jak zawsze w adaptacjach dzieł Dostojewskiego, główny ciężar przedstawień - nie udźwignęli swych ról albo też zostali źle poprowadzeni. Książę Myszkin Czesława Stopki jest postacią pozbawioną owego wewnętrznego żaru, fanatyzmu w czynieniu dobra, który sprawia, że w powieści jest zjawiskiem niezwykłym na tle całej galerii bohaterów, tu jest postacią zbyt poczciwą, aby mogła przykuć uwagę widza.

Również Nastazja Filipowna, kreowana przez Tatianę Pawłowską, aktorkę mającą w zasadzie predyspozycje do zagrania tej roli - daleka jest postaci Dostojewskiego. Aktorka nie ustrzegła się przerysowania, dość jednostronnego potraktowania roli. W jej interpretacji Nastazja nie ma w sobie owej niezwykłej wrażliwości, subtelności, wewnętrznej czystości - cech, których nie zabiło w niej życie, jakie wiodła dotąd, a które tak urzekły w niej Myszkina. Jest raczej dość powierzchownie potraktowanym typem "kobiety fatalnej", trochę egzaltowanej - a wewnętrznie zimnej. Nie ma w niej owego zapamiętania, dążenia na oślep do zatracenia. Słynna scena podpalenia 100 tys. rubli jest tylko zewnętrznie efektowna nie ma w sobie prawdziwej siły wyrazu.

Jedynie Rogożyn Mieczysława Banasika bliski jest bohaterowi Dostojewskiego. Ale tylko w pierwszej części spektaklu, kiedy spontaniczny, żywiołowy walczy o ukochaną kobietę. Urzeka ta natura trochę prymitywna, nieokiełznana, miotana wielkimi namiętnościami. Później jednak Banasik jak gdyby wycofuje się z akcji, staje się jedynie jej biernym świadkiem. A w zakończeniu, w tej wspaniałej scenie spotkania z Myszkinem po dokonaniu morderstwa - nie ma w nim owego sciszenia wewnętrznego, apatii, odrętwienia człowieka, którego opuściły żywioły. Ta scena w ogóle jest blada i nijaka, bo w antagoniście Rogożyna, księciu Myszkinie, też nie ma żadnej prawdy przeżycia. Przeżycia tak silnego, że pchnie go aż w obłąkanie, chorobę psychiczną. Wielka scena finałowa jest tylko zwykłym spotkaniem ludzi obojętnych, a nie wprzęgniętych dotąd w grę na śmierć i życie.

"Idiota" na scenie toruńskiej nie ma zatem w sobie nic z wielkiej filozoficznej rozprawy na temat antynomii dobra i zła. Nie ma tragicznej ironii Dostojewskieąo, jego bolesnej świadomości, że postawa ewangelicznej prostoty - jedynie zdaniem pisarza słuszna - jest niemożliwa do wcielenia w życie. Nie jest to przedstawienie - jak dzieła Dostojewskiego - refleksem przenikliwego światła na mroczne wnętrze ludzkiej natury - a jedynie jeszcze jedną historią romansu...

Teatr im. W. Horzycy w Toruniu. Fiodor Dostojewski: "Idiota". Przekład: Jerzy Jędrzejewicz. Adaptacja sceniczna: Stanisław Brejdygant. Inscenizacja i reżyseria: Jerzy Hoffmann. Scenografia: Łucja Kossakowska. Oprac. muzycz. Zenon Andrzejewski. Premiera: listopad 1975.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji