Gra pozorów
Jeśli jest dziś powód ku temu, by wystawiać sztuki Jeana Geneta (1910-1986) - to zapewne teatralność jego dramatów. Wpisana w materię twórczości tego wybitnego przedstawiciela teatralnej awangardy XX wieku, którego można już śmiało uznać za klasyka, daje wielkie możliwości zarówno inscenizatorom jak i aktorom. Dlatego też wciąż jest obecna w teatralnych repertuarach. Teraz do swego programu wprowadził ja gdański Teatr "Wybrzeże'', na sopockiej Scenie Kameralnej prezentując napisane w 1947 roku "Pokojówki".
Tę drugą po "Hamlecie" premierę jubileuszowego sezonu "Wybrzeża" też poprzedziły kłopoty i mały skandal. Reżyser Wojciech Nowak ugiął się bowiem pod ciężarem teatralnego zadania i skapitulował na krótko przed premierą. Jej termin zatem przesunięto, a realizacji w trybie pospiesznym i awaryjnym podjął się Krzysztof Nazar. I to on okroił tekst dramatu o wszystkie sceny z udziałem Pani, dając głos tylko Claire i Solange, tytułowym bohaterkom Geneta. "Gdybanie" nie ma oczywiście sensu, lecz znając teatralne myślenie Krzysztofa Nazara, spodziewać by się można więcej podobnych zabiegów, gdyby oczywiście reżyser pracował nad dziełem od początku. A w tej wyjątkowej sytuacji wypada tylko się cieszyć, że spektakl powstał i prezentuje się jako spójna, konsekwentna w zamyśle całość. Szkoda może jedynie, że teatralność samego tekstu, absurdalnego, nasyconego trafną obserwacją społeczną i psychologiczną i podszytego metafizyką, w kształcie scenicznym przedstawienia nie została "wygrana" tak jakby chciało się dziś, pół wieku po prapremierze "Pokojówek". Sopockiej realizacji trudno wprawdzie coś zarzucić, bo tempo dobre, lustrzana scenografia Małgorzaty Szydłowskiej - bardzo udana i w klimacie dramatu, ale to trochę mało. Genet grany teraz, bez inscenizacyjnego błyskotliwego pomysłu broni się z trudem. Tak to bywa z niegdysiejszą awangardą, która - szczerze mówiąc mało nas już obchodzi.
Na szczęście - jako się rzekło - "Pokojówki" to także wyzwanie aktorskie, a Dorota Kolak (Solange) i Joanna Kreft-Baka (Claire) sprostały mu znakomicie. I kto wie, czy choćby nie dla nich, nie dla tych dwóch kapitalnie zagranych ról, warto było sztukę Geneta wystawić. Bo że dla nich warto się na nią wybrać - to pewne.
Obie panie potrafiły granym przez siebie postaciom nadać rys tragiczny. Obie - choć każda inaczej - w rolach służących opętanych pragnieniem zemsty na swej chlebodawczyni - zawarły dramat człowieka poniżanego i upodlonego, pełnego obrzydzenia do samych siebie i nienawiści wobec kogoś, kto w hierarchii społecznej nad nimi góruje, ale i uzasadnia ich byt. Ta nienawiść rodzi agresję i plan zbrodni, spełniającej się stopniowo w odgrywanej pod nieobecność Pani ceremonii, polegającej na zamianie ról. To swoista psychodrama, teatr wyobraźni, świat pozorów, umożliwiający nie tylko wyładowanie emocji, odreagowanie kompleksów, ale i grę wyobraźni, marzeń o wyrwaniu się z pułapki, jaką zgotował los. Perwersja i szaleństwo mieszają się w tej grze z przejmującymi wyznaniami osób bezsilnych i zagubionych, świadomych beznadziejności swego położenia.
Z nastroju w nastrój Claire i Solange przechodzą równie szybko jak ze swych "ceremonii" w realną rzeczywistość. Zdane na siebie, kochają się i jednocześnie nienawidzą, więc w ich wzajemnych relacjach czułość i tkliwość miesza się wybuchami wściekłości, z chęcią wzajemnego upokorzenia i zranienia. Claire i Solange w interpretacji Joanny Kreft-Baki i Doroty Kolak to dwie cudownie się uzupełniające indywidualności, dwie postaci, z których każda ma swą tajemnicę i każda, prowadząc grę na scenie, podejmuje też grę z widzem, zaskakując go przynajmniej raz.
Słabość Claire oraz siła, roztropność i doświadczenie Solange okażą się pozorne i względne.