Sztuka nierozpinania staników
Świadomy oczekiwań odbiorcy reżyser "Niebezpiecznych związków" Christophera Hamptona (dramatu na podstawie powieści Choderlosa de Laclos) powinien wziąć pod uwagę fakt, że dla większości widzów układem odniesienia stanie się głośna ekranizacja Stephena Frearsa (1988). Tymczasem Waldemar Zawodziński nie wykorzystał okazji, by z pamięci widza uczynić swój atut i przełamać klisze odbioru. Wydaje się, że jedynie Joanna Bogacka jako markiza de Merteuil (bezsprzecznie najlepsza rola tego spektaklu) kreśli swoją bohaterkę ze świadomością obciążenia jej roli przez mechaniczną, nieludzką kreację Glenn Close. Gdańska aktorka grając markizę dopuszcza do głosu uczucia, jej manipulacje i intrygi są nie tyle wyrazem okrucieństwa, co zabawą nudzącej się kobiety. Wypowiada Valmontowi wojnę, jakby uczestniczyła jedynie w salonowym flircie, a nie w przejmującej grze o dominację, której stawką jest miłość własna - wartość najwyższa dla dwójki głównych bohaterów.
De Laclos i Hampton mówią: słowo jest erotyczne - to domena władzy i narzędzie manipulacji. Niestety, u Zawodzińskiego pozostają jedynie jałowe dialogi, władza Valmonta (Jarosław Tyrański) nie wynika z doskonałej znajomości kobiecej psychiki i umiejętności manipulowania nią. W ogóle mało wiarygodna jest jakakolwiek przewaga czy też diabelski urok wicehrabiego: Valmont bierze kobiety jak brutalny prostak. Nie ma w tym magii ani omdlenia zmysłów, raczej z trudem skrywana bezradność, gdy agresywnie uderza wybranką o ścianę. Trudno uwierzyć, by Valmontowi udało się posiąść nie tylko ciało pani de Tourvel (Dorota Kolak), lecz także jej wartości, wszystko, co dla niej święte i cenne.
Wbrew wieloznacznościom fabuły, zatarciu granicy między grą a życiem, między pozorem a emocją, Zawodziński odsłania wszystkie karty. Dąży do odkrycia motywacji postaci, nie cieniuje sensów, lecz przeciwnie - upraszcza i ujednoznacznia. Jest to szczególnie widoczne w sekwencjach inscenizowanych w poetyce kontrapunktu, jak w scenie uwodzenia Cecylii (dobra rola Magdaleny Boć) przez Valmonta, podczas której pani de Tourvel uczestniczy w odprawianej na drugim planie mszy: diabelska edukacja zdeprecjonowana zostaje przez chrześcijańskie odrzucenie pokus. W podobnej tonacji rozegrano finał, który budzi irytację zbytnią pompatycznością: śmierć męczennicy de Tourvel zderzono ze zgonem lubieżnika Valmonta, a pozostali przy życiu bohaterowie z ufnością wracają na łono kościoła. Pokora leczy z zepsucia, znosi to, co lubieżne. Banalność przesłania pozostawia niesmak, zbyt łatwo zapomnieć o tym, co w przedstawieniu cenne - o płynności akcji, kameralności gier, które układają się w dwuosobowe starcia, w roszady kontroli i uległości.