Przereklamowane związki
Na premierę "Niebezpiecznych związków" w Teatrze "Wybrzeże" czekano jak na zbawienie. Wiadomo, w teatrze trwa "bezkrólewie", p.o. dyrektor Bruno Sobczak najczęściej robi dobrą minę do zaistniałej sytuacji, a Maciej Nowak - nowy naczelny renomowanej wybrzeżowej sceny jeszcze w rozkroku - pomiędzy różnymi - nie zawsze teatralnymi zajęciami. Tłum szczelnie wypełnił gdańską dużą widownię w sobotni, premierowy wieczór. Nawet drugi balkon był zajęty, co jak mówią pracownicy, jest wydarzeniem. Takiej "obsady" na widowni też nie pamiętano od kilku lat. Był Jan Zarębski - marszałek pomorski, był prof. Edmund Wittbrodt minister edukacji, był Janusz Erenc - dyrektor wydziału, który zawiaduje kulturą. Wszyscy panowie przybyli z żonami, podobnie jak Wojciech Szczurek - prezydent Gdyni, który specjalnie na ten wieczór dojechał do Gdańska.
Oklaski po spektaklu były olbrzymie, podobnie jak kosze z kwiatami. Klaskano raczej "tak w ogóle" niż za konkretne dokonania, bowiem burzliwe brawa zebrała np. Lucyna Legut jako zakonnica w okularach, która pojawiła się na scenie mniej niż w epizodzie, podobnie jak jej siostra - Ludmiła, której już klaskano "konwencjonalnie". Jako zakonnica zaistniała też Teresa Kaczyńska, ongiś świetna aktorka wybrzeżowej sceny.
Ciężar przedstawienia spoczywał na barkach Joanny Bogackiej, Jarosława Tyrańskiego, Doroty Kolak, Bogusławy Czosnowskiej, Wandy Neuman. Mnie uwiodła Joanna Bogacka - piękna, zimna, z uśmieszkiem, który może powalić z nóg niejednego faceta. Szkoda, że reżyser Waldemar Zawodziński więcej obiecywał przed premierą niż dało mu się w rzeczywistości z tekstu wykrzesać i wyreżyserować. Spektakl kosztował horrendalnie drogo, a tak naprawdę piękne były tylko kostiumy - dzieło Marii Balcerek.