Artykuły

Prawda czy fałsz?

"Już się Ciebie nie boję, Otello!" w reż. Joanny Lewickiej na Scenie Prapremier Invitro w Lublinie. Pisze Gabriela Żuk w Lubelskim Informatorze Kulturalnym Zoom.

"Już się ciebie nie boję, Otello!" Joanny Lewickiej na podstawie tekstu Artura Pałygi to kolejny spektakl Sceny Prapremier InVitro. Tym razem twórcy sięgnęli do inspiracji teatralną klasyką, jednak ci, którzy liczą na starego dobrego Szekspira we współczesnym wydaniu, mogą poczuć się zawiedzeni. Historia weneckiego Maura stanowi bowiem jeden z wielu nawet nie najważniejszych wątków, służy bardziej intertekstualnej zabawie z widzem, obnażeniu teatralnej machiny, niż odtworzeniu losów Otella. Artur Pałyga wraz z Joanną Lewicką obudowali je całą masą dodatkowych tematów, nie zawsze trafnie okraszoną tyradą wulgaryzmów, które ze sceny dziś już nikogo specjalnie nie szokują, częściej zaś zwyczajnie drażnią. Stworzyli wielowarstwowy świat, w którym aktorzy grają samych siebie, wcielających się z kolei w szekspirowskie postacie. Kluczowym problemem spektaklu wydaje się być zatem od zawsze niełatwe pytanie o pojęcie prawdy, wypowiedziane już na samym początku przez Pawła Pabisiaka, wybrzmiewające później niemal na każdej płaszczyźnie tego wielopiętrowego przedstawienia. Bo wszystko co się wydarza dalej jest balansowaniem na cienkiej granicy prawdy, kłamstwa i to konieczność ciągłego weryfikowania oglądanych zdarzeń stanowi główne wyzwanie dla odbiorców.

Najwięcej takich napięć skupia się wokół Dariusza Jeża, grającego postać Otella. Twórcy, kierując na niego reflektory i wykorzystując jego kryminalną przeszłość oraz zaskakującą drogę artystyczną postanowili sięgnąć do stereotypowych, społecznych, uprzedzeń spychających ludzi jego pokroju na margines, wyzwalających irracjonalny lęk aż do agresji, zawiści, chęci całkowitego wykluczenia. W ten sposób gdzieś na styku osobistej historii Jeża a postacią szekspirowskiego Otella rodzi się szereg pytań z kim tak naprawdę mamy do czynienia, co mamy myśleć o weneckim wodzu z kryminalną przeszłością i o byłym przestępcy grającym Szekspira? Trochę trudno mi oprzeć się wrażeniu, że dokonano jakiejś manipulacji - zarzucono z jednej strony, zresztą nie po raz pierwszy, haczyk wschodzącej sławy spod ciemnej gwiazdy, z drugiej zaś na każdym kroku podkreślono kryminalną przeszłość ciągle jakby podważając zdolność do wyzbycia się jej. Przez to w kulminacyjnej scenie, kiedy Otello chce udusić Desdemonę / Ewelinę Stepanczenko a dziewczyna krzyczy "Ale Darek, nie!", choć wiadomo, że wszystko odbywa się pod reżyserską kontrolą, widz zastyga w niepokoju. Dopiero po chwili trzeźwieje, jak w programie "Mamy cię", czując poczucie winy, że tak łatwo dał się wkręcić w nie do końca uczciwą grę. Grę, która może być nadużyciem względem samego Jeża - czyni z niego bowiem jakąś demoniczną, dziką bestię obłaskawioną teatralną złotą klatką, która - jak sugeruje się w spektaklu - bestią pozostanie, wpadnie w szał, zrobi demolkę, udusi Desdemonę, a przynajmniej spróbuje. Kolejnym ogniwem gry w prawdę i fałsz wydaje się nieco naciągany konflikt amator kontra zawodowiec zawiązany poprzez uczynienie z Jeża synonimu obcego na scenie, obiektu zawiści, nieprofesjonalisty odbierającego angaż zawodowym aktorom. Tak postawiony problem drażni nieco swoją miałkością, wtórnością i zużyciem. Przepuszczony jednak po raz kolejny przez kontekst osoby Dariusza Jeża nabiera dodatkowych znaczeń. Z jednej strony to przecież w amatorstwie tkwi niezdolność do udawania, odgrywania i okłamywania a te właśnie cechy dla pozostałych aktorów stanowią o ułomności na scenie, z drugiej zaś przez postać aktora-kryminalisty przecież tę zdolność do szczerości próbuje się wciąż podważać. Gdzie więc leży prawda?

Nie tylko widzowie gubią się w sądach o Jeżu / Otellu, ale także on sam, uwikłany w sieć intryg prawdę o sobie samym i swoich bliskich zatraca. Jesteśmy więc świadkami jak raz zasiana wątpliwość wobec wierności Desdemony przeradza się w nie dający się znieść obłęd, udrękę podsycaną rozhuśtaną wyobraźnią i niepokojącymi snami. Przy okazji warto zwrócić uwagę na świetnie rozegraną scenę sennej orgii, nakręcających się lęków odzwierciedlających wszelkie obawy zasiane i kiełkujące z wielką siłą w głowie Otella. Mistrzem manipulacji jest Paweł Pabisiak / Jago, to on sprawuje władzę nad każdą z postaci, włączając i wyłączając ich z akcji dramatu, mieszając skojarzenia ze świata zewnętrznego z zaczerpniętymi z Szekspira wątkami, co chwila odsłaniając mechanizmy teatralnej iluzji każe odbiorcom nieustannie weryfikować granicę między fikcyjną historią i wyzwolonymi przez nią emocjami, teatrem a rzeczywistością. Podobnie tragiczne w skutkach działania Jaga każą wierzyć bohaterom w nieistniejące fakty, ostatecznie doprowadzając do ich śmierci.

Spektakl stawia także pytania o granice i mechanizmy sprawowania władzy jednego człowieka nad drugim, zależności emocjonalnej, prawa do manipulowania i utrzymywania go w ciągłym strachu. Tak działa Jago wobec Otella, Cassia (Adam Pater) i Rodriga (Marcin Zarzeczny). Na strachu opiera się relacja dużego, silnego, bezwzględnego Otella z kruchą i słabą Desdemoną ale także to on paraliżuje Emilię w związku z Jagiem. Punktem przełomowym staje się pokonanie lęku - wypowiedziane przez Desdemonę "Już się Ciebie nie boję, Otello!" to wyraz wewnętrznej przemiany, gotowość do stanięcia twarzą w twarz z obiektem swoich strachów, nabrania odwagi do ujawnienia swojej słabości, odsłonięcia najgłębszych, odartych chyba ze wszystkiego emocji aż do granic całkowitego kobiecego upokorzenia. I najbardziej dotkliwe w finale - bo niewystarczająco silne by pokonać fałsz oskarżeń o zdradę. Inaczej dzieje się z Emilią (Ewą Pająk), dla której moment wyzwolenia się ze strachu i toksycznej, bezgranicznej miłości staje się aktem odzyskania wolności, prawa do stanowienia o sobie, odrodzeniem po mrocznym i dusznym uzależnieniu od niekochającego jej Jaga. Bo jak sugeruje Emilia, tylko pozbycie się strachu przed stratą dla siebie fałszywie pojmowanych najcenniejszych wartości, może dać spokój i prawdziwą, dającą szczęście wolność - za którą przyszło jej niestety zapłacić śmiercią.

Wobec takiego ładunku emocjonalnego w finale aż do bólu trąca banałem zakończenie spektaklu - rozdzwaniają się komórki i każdy z aktorów biegnie za świetną i opłacalną, choć nie najwyższych lotów ofertą. Rozumiem, że mogło to być zamknięcie przeplatających się przez większość trwania spektaklu pytań o sens aktorstwa, konieczność wyborów między słabo dochodowymi lecz ambitnymi rolami, a przynoszącymi duże pieniądze ale marnymi zleceniami reklamowymi. Jedynie Ewelina Stepanczenko, zostając z Dariuszem Jeżem na scenie, opiera się wizji łatwego zarobku wybierając swoją własną prawdę.

Spektakl Lewickiej może nie jest odkrywczy, momentami niepotrzebnie przeładowany wątkami, które mimo iż łączą się i zazębiają w różnych momentach, nie stanowią jako całość kawałka łatwego ani do przełknięcia ani jednoznacznego zinterpretowania, jest jednak ważnym ożywieniem lubelskiej sceny teatralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji