Artykuły

Wy też będziecie starzy

Wymagania ludzi starych są skromne: kawałek własnego, spokojnego kąta, miejsca przy familijnym stole, troche serca od najbliższych i jeszcze, żeby było się przed kim wygadać. Niczego więcej nie trzeba też bohate­rowi sztuki Morrisa, siedemdziesięciokilkuletniemu Lono­wi Dennisonowi. I miałby to wszystko w domu jednego ze swoich synów - Glenna - do końca życia, gdyby obec­ność starca nie zaczęła wa­dzić jego synowej - Kla­rze...

Wykonawca roli Lona, Bro­nisław Kassowski, powiedział kiedyś w wywiadzie praso­wym, że aktor na scenie zeznaje w sprawie, jaką autor i inscenizator wytoczyli przed sądem widowni. Doskonale można to odnieść do "Drew­nianego talerza". Została tu poddana pod moralny osąd publiczności sprawa, w której występujący w spektaklu ak­torzy "zeznają" jako "strony" i "świadkowie". Stronami są Klara i Lon. Wykonawcy tych postaci wy­rażają ich racje. Oto one:

Klara niemal od początku swojego małżeństwa ma "na głowie" teścia. Po kilkunastu latach postanawia uwol­nić, się od coraz bardziej uciążliwego dla niej obowiązku troszczenia się o niego. Stra­ciła już cierpliwość do stare­go nudziarza, który powtarza w kółko te same historyjki o dzielnych obrońcach fortu Alamo (z czasów wojny meksykańsko-amerykańskiej) i cią­gle coś tłucze. Klara niewie­le miała dotąd z życia, więc póki czas - jest fertyczną kobietą pod czterdziestkę - chciałaby zakosztować jego uroków. Dlatego teść musi iść do domu starców. Taka jest jej nieodwołalna decyzja. Taka jest jej nieodwołalna decyzja. Jeśli stary zostanie - ona odejdzie.

Lon wie, że synowa go nie lubi. On także nie darzy jej sympatią. Ma ku temu powody. Klara, nie pozwala mu palić fajki i pić piwa, wiedząc, że - poza grą w szachy - są to jedyne przyjemnoości, jakie pozostały jeszcze Lonowi. I strofuje go bez przerwy, jak smarkacza. Nie mówiąc już o karmieniu go obrzydłą owsianką, podawaną w dodatku na drewnianym talerzu. Lon wolałby jednak znosić najgorsze szykany Kla­ry, niż dać się zamknąć w domu starców. Przeraża go perspektywa przebywania wy­łącznie wśród "starych ramoli, czekających na śmierć". Słyszał, że w tych domach trują pensjonariuszy. Nie chce tam iść. Chce zostać - tu, wśród swoich, gdzie jest ży­cie.

Synowie Lona. Obaj dosko­nale zdają sobie sprawę, że umieszczając ojca w domu starców wyrządzają jemu krzywdę, łamią serce. Wezwany przez Klarę z dalekiego Chicago (rzecz dzieje się w jednym z miast Stanu Tek­sas) pierworodny syn Floyd, którego Lon nie widział sze­snaście lat, akceptuje jednak decyzję bratowej bez więk­szych skrupułów, a nawet dla zaoszczędzenia kosztów nie miałby nic przeciwko oddaniu starego do przytułku. Dla Glenna jest to decyzja bole­sna. Zanim ulegnie presji żo­ny, stacza ciężką walkę ze swoim synowskim sumieniem. Przyjaciel Lona - Sam Jeager robi co może, by zapo­biec katastrofie. Wnuczka Suzie proponuje Lonowi, do któ­rego jest bardzo przywiązana, wspólne zamieszkanie w wy­najętym już przez nią poko­ju hotelowym. Jest dorosła, pracuje - może zapewnić dziadkowi utrzymanie i opiekę. (Lon, nie chcąc być kulą u nogi dla młodej dziewczyny, nie przyjmie jej propozycji). "Zeznania" pozostałych "świadków" także przemawia­ją za racjami starego Denni­sona. Racje drugiej strony nie są przekonujące. Klara "chce żyć"". W porządku. Ale czy rzeczywiście teść stoi jej w tym na przeszkodzie? Czy to jego wina, że po prawie dwu­dziestu latach małżeństwa Glenn przestał reagować na kobiece wdzięki Klary (co prawdopodobnie jest jedną z głównych przyczyn jej złych humorów, wyładowywanych na teściu)? I czy po odejściu Lona jego syn stanie się namiętnym kochankiem? Zacz­nie adorować żonę, jak mło­dy amant, chodzić z nią na dancingi? Po pozbyciu się te­ścia Klarze ubędzie trochę domowej roboty, skończy się nudne "ględzenie" starego, ale w jej życiu nie nastąpi żad­na istotna zmiana. A jeśli - to na gorsze, bo Glenna bę­dzie dręczyć poczucie winy wobec ojca, co zaciąży na jego stosunku do Klary, na do­mowej atmosferze.

Sztuka amerykańskiego au­tora niesie mocno zaakcento­wane w finale posłanie: Nie krzywdźcie starych ludzi, bo i wy będziecie kiedyś starzy, a wtedy to samo może was spotkać, od waszych dzieci. W ostatniej scenie Suzie prosi matkę o drewniany talerz, z którego jadł dziadek. Chce go zachować dla Klary, kiedy się zestarzeje i zaczną jej wylatywać ze słabych, drżą­cych rąk tłukące się przed­mioty. W melodramatycznym utworze Morrisa jest parę trafnych, lecz nieodkrywczych konstatacji. Jak np. ta, że rodzice, mają duchowy kontakt z dziećmi dopóki są małe. Dorosłe dzieci nie ro­zumieją rodziców i vice versa. Autor pokazuje to na przykładzie Lona i Floyda, Klary i Suzie. Jest też znana życio­wa prawda w stwierdzeniu Floyda, że dług wobec rodzi­ców spłaca się swoim dzieciom. Często z nawiązką.

Przedstawienie "Drewniane­go talerza" będzie się podobać widzom, którzy lubią teatr realistyczny, naśladują­cy życie, a szczególnie ukon­tentuje ludzi, przychodzących do teatru, aby się powzruszać, ukradkiem uronić łezkę. Tu daje do tego okazję osoba głównego bohatera. Broni­sław Kassowski w swoją jubileuszową rolę włożył serce i duszę, dając rzadki przy­kład pełnej identyfikacji ak­tora z kreowaną postacią. Je­go Lon budzi nie tylko sym­patię i współczucie, ale tak­że, a może przede wszystkim - szacunek. Wykonawca wykorzystuje cały swój kunszt aktorski, by pokazać starego człowieka, który - słaby i bezbronny - broni swojej godności. Będzie walczyć o jej ocalenie, póki mu sił starczy, także w tym strasznym domu na wzgórzu, który jest poczekalnią śmierci. Poko­nawszy lęk, idzie tam - z własnego już wyboru - od­ważnie, z dupmnie podniesio­ną głową, marszowym kro­kiem, jak żołnierz do boju. To jest jego Alamo. (Wzgó­rze, na którym stoi dom star­ców nosi tę właśnie nazwą, będącą dla Lona symbolem bohaterstwa). Piękna i wspaniale zagrana rola na uwień­czenie pięćdziesięcioletniego dorobku scenicznego Bronisła­wa Kassowskiego, choć przyznam się, że wolałabym po­dziwiać Jubilata w dziele większego kalibru.

Przy takim Lonie, jakiego - w zgodzie z intencją au­tora - gra Kassowski, biedna Klara nie ma szans, choćby wykonująca tę rolę aktorka, jest nią Nina Grudnik, nie wiem jak się starała bronić racji swojej bohaterki. Za słabe argumenty dał jej autor, nie wsparł ich środkami reżyserskimi teatr. Łatwiej­sze, choć wymagające sprawnego warsztatu zadania otrzymali pozostali wykonawcy. I wywiązali się z nich - w miarę swoich możliwości - pomyślnie, tworząc postaci wyraziste, nie zacierające się w pamięci widza zaraz po opuszczeniu teatru. Obok Niny Grudnik protagoniście partne­rowali: Adolf Chronicki (Sam Jeager), Jolanta Gogolewska (Suzie), Zdzisław Łęcki (Floyd), Mirosław Smolarek (Glenn), Wiesław Sierpiński (Ed Mason). W rolach drugie­go planu wystąpili: Zofia Bie­lewicz (Bessie), Tadeusz Żyliński (Forsythe), Marzena Oberkorn (Janey).

Werystyczne dekoracje, przedstawiające wnętrze i otoczenie drewnianego domu Dennisonów, które zaprojek­tował, stale współpracujący z naszym teatrem, wybitny sce­nograf Jan Banucha, są du­żym walorem estetycznym spektaklu, przygotowanego w sumie starannie, bez "niedo­róbek". "Drewniany talerz" zapewne długo nie zejdzie z afisza, jako że odpowiada gu­stom najszerszej widowni i pokazywany jest także w chłonnym terenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji