Artykuły

Teatr lekarstwem na absurd

Nie stosował Hausbrandt taryfy ulgowej, ale teatr był jego pasją. Nie teatr sprzed wieku czy półwiecza. Współczesny, żywy, jego ludzie, aktorzy, scenografowie, reżyserzy, inscenizatorzy (tak ongiś "godniej" określano reżyserów tworzących swój teatr autorski, jak Kantor, Grotowski, Jarocki, Lupa).

Swoim sposobem bycia łączył ponad prostactwami "socjalizmu" dwie epoki: tę, która odeszła symbolicznie wraz ze Starszymi Panami, z dzisiejszą, pełną znaków zapytania. Jego dowcip, z lekka zabarwiony sarkazmem, poczucie humoru, czasem okrutne, naturalny esprit, niewymuszony wykwint, wszystkie te walory dawnej ozdoby towarzystwa przesłaniały - czy może osłaniały - głębokie znawstwo teatru, z jedyną bodaj w swoim rodzaju specjalnością - socjologią teatru.

Paradoksem losu ten subtelny analityk pozyskał w swoim czasie akurat najszerszą publiczność: w latach 70. pisał dla masowego czytelnika popularyzujące teatr felietony i recenzje na łamach "Expressu Wieczornego". Tysiące ludzi chodziło do teatrów, bo "Hausbrandt napisał, że warto"; zwracał uwagę na niedostrzegalne okiem laika wątki, na wielkie aktorstwo, scenografię czy reżyserię. Gwiazdy teatru - Kucówna, Świderski, Holoubek, Łapicki, Hanuszkiewicz - były równie popularne jak filmowe i telewizyjne, a czasem nawet bardziej - po trosze może dzięki zręczności pióra Haus-brandta... Rzecz prawie humorystyczna, ale partia o te popularności była skrycie zazdrosna. Skrycie. Co ważne: Hausbrandtowie, on i jego wspaniała Irena, też specjalistka i pasjonatka teatru, znali Czechy, przyjaźnili się z wielkimi ludźmi ich teatru, a tym partia tamtejsza nie darowywała - nieraz tępiła ich za samą wielkość!

Nie stosował Hausbrandt taryfy ulgowej, ale teatr był jego pasją. Nie teatr sprzed wieku czy półwiecza.

Współczesny, żywy, jego ludzie, aktorzy, scenografowie, reżyserzy, inscenizatorzy (tak ongiś "godniej" określano reżyserów tworzących swój teatr autorski, jak Kantor, Grotowski, Jarocki, Lupa). Współbrzmiał z nimi, pisał o nich książki, jak o Kucównie i o Holoubku, lub przeprowadzał bezcenne w swojej wnikliwości wywiady. Założył i prowadził wydawane po francusku specjalne czasopismo dla zagranicy, by jej teatr polski przybliżyć.

Zabrał ze sobą nie tylko swoje znawstwo. Także - swój urok partnerstwa i rozmów przy "Jego" stoliku w Czytelniku, słynnej kawiarence warszawskiej "u Janeczki i Jadzi", rozmów iskrzących się tyleż ironią, co wiedzą o gatunku ludzkim. Za to mało kto zdawał sobie sprawę, że ślicznie zagospodarowany przez Irenę "drewniaczek" w Podkowie Leśnej krył gromadzoną latami, ogromną bibliotekę teatrologiczną. Wokół domku zaś, na małej leśnej działce, dla wtajemniczonych Hausbrandtowie organizowali co roku - 1 maja - prześmieszne "akademie". Zjeżdżali się na nie czołowi artyści warszawscy bawić się wspólną kpiną z ustroju, teatru żywego absurdu.

Był Hausbrandt warszawianinem "z dziada pradziada", potomkiem spolonizowanych w XVIII w. Niemców, najwierniejszych patriotów zdeptanej Rzeczypospolitej - cała dynastia Hausbrandtów leży w grobie rodzinnym na cmentarzu ewangelickim. Prapradziad Andrzeja Wiktor, spiskowiec, w 1844 r. uciekł za granicę, by tam spiskować dalej; wrócił dopiero po śmierci Mikołaja I. Ojciec Andrzeja Jan Teodor, w Polsce już niepodległej pierwszy dyrektor Instytutu Badawczego Lasów Państwowych, w 1939 r. oficer piechoty, zginął w Katyniu. Sam Andrzej, żołnierz AK, po okupacji, za "socjalizmu", odsiedział jeszcze swoje, na szczęście krótko; skończył... prawo. Nie opowiadał nigdy o losach rodziny i własnych - "zajmuję się teatrem, nie sobą". Chętniej opowiadał, jak wyzwolił z sąsiadami swój dom od drogiej spółdzielni i jak te same czynsze starczyły na remont budynku!

Miał inne swoje tajemnice. Ostatnimi laty, po śmierci Ireny, przyjaciele namawiali Go, by leczył się z tej straty, pisząc historię teatru; przynajmniej polskiego. Zbywał ich - Już nie zdążę, choć należał do pokolenia, którego młodość, jak powiada Władysław Bartoszewski, zaczyna się po osiemdziesiątce. Jednak akurat Jego dopadła miażdżąca choroba. Kiedy już zapadła kurtyna, dowiedzieliśmy się, że 500 stron historii teatru zostawił swej wydawczyni z przykazaniem, że "to ma być niespodzianka".

Przekorę Hausbrandta ilustruje ostatnia książeczka, zatytułowana raczej myląco "Filozofia pod psem". Z dwoma autorami - Andrzej Hausbrandt i Brysio. Pretekstu do melancholijno-sceptycznych refleksji nad absolutem i dniem dzisiejszym dostarczyła bowiem Andrzejowi... miłość do psów. Było ich w Jego życiu parę, wszystko zwykłe kundle, nie wiadomo skąd, nie do konkursów piękności, ale z typową inteligencją kundli. Uważał, że zna je i rozumie: "psi bogowie, podobnie jak ludzcy, bywają dobrzy i źli. Ale bogów trzeba kochać, trzeba się ich bać, bo są bogami. Więc psy kochają i dobrych, i złych Panów, lękają się także jednych i drugich. Jak bogów. Za to mogą być spokojne o swe przeznaczenie, o Absolut, o cel egzystencji - skoro codziennie widzą boga i bóg wydaje im bezpośrednio rozkazy. Może dlatego też pies jest bardziej zagubiony, gdy traci swego żywego boga, niż człowiek, gdy gubi Boga niematerialnego..!".

Psy z reguły są monoteistami. Rzadziej - politeistami, kiedy wyznają i pana, i panią domu. "Do zupełnych wyjątków należą wypadki apostazji - zaparcia się swego boga. Słowem - to, co nagminne w świecie ludzkim, należy do anomalii w świecie psów. Także dlatego opowiadam się za tym światem".

W naszym świecie szukał jednak równie przyzwoitych ludzi. Czy mu się udawało, o tym nie sądzić przyjaciołom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji