"Józef...", Smirnoff i Suchocka
Prawie dziesięć minut (!) trwała owacja na stojąca jaką premierowa publiczność zgotowała wykonawcom musicalu: "Józef i cudowny płaszcz snów w technikolorze".
Aktorzy, śpiewacy, tancerze chyba kilkanaście razy wychodzili po finale na scenę, powtarzali na życzenie publiczności fragmenty piosenek. Wywołano też reżysera i choreografa Wojciecha Kępczyńskiego, scenografa Małgorzatę Treutler, szefa muzycznego i dyrygenta, Macieja Pawłowskiego. Oklaskom nie było końca. Publiczność sprawiała wrażenie, jakby nie miała zamiaru opuścić sali, choć czekał ją jeszcze bankiet, przygotowany w teatralnej kawiarni.
"Józef..." odniósł niezaprzaczalny sukces. Zrobiony z rozmachem, fascynował kostiumami, dekoracjami, migotliwą grą kolorowych świateł, żywiołowością. A przede wszystkim - wspaniałą muzyką Andrew Lloyda Webbera.
Podbił serca młodej widowni Jan Bzdawka, tytułowy Józef. Piszczały dziewczyny, gdy występował Dariusz Kordek jako Faraon, stylizowany na Presleya. Gorącymi oklaskami nagradzano Katarzynę Krzyszkowską-Sut, która w sobotnim spektaklu grała - a ściślej: śpiewała - rolę Narratora, bodaj najtrudniejszą w tym musicalu. Świetny był Tadeusz Woszczyński, jako Juda, jeden z dwunastu synów Jakuba. Ze swojej roli, Żyda charakterystycznego, zrobił prawdziwy minishow.
O rozśpiewanym, roztańczonym "Józefie..." napiszemy szerzej w najbliższym magazynie "DR". A premiera? Miała doskonała "oprawę". Nie tylko bankiet na zakończenie, ale jeszcze Smirnoff w przerwie i drinki do wyboru: z tonikiem lub sokiem pomarańczowym, gratis, żeby nie było wątpliwości.
Wśród premierowej publiczności zauważyliśmy: byłą panią premier, posłankę Annę Suchocką, posła Juliusza Brauna, wojewodę Zbigniewa Kuźmiuka z córką, prezydenta Radomia, Kazimierza Wlazło z małżonką i wielu znanych warszawskich aktorów.
Ludzie wychodzili z teatru nucąc musicalowy przebój: ,Powrócić chcą znów do początku...".