Witkacy postmodernistyczny
Tytuł lektury szkolnej na afiszu Bałtyckiego Teatru Dramatycznego wywołuje we mnie lekki niepokój, wynikający z obawy, że na scenie pojawi się coś w styki nieszczęsnej "Antygony" w dżinsach, albo kolejnego sztampowego przedstawienia obliczonego na młodego widza, mającego ściągnąć go do teatru w ramach nietypowej lekcji polskiego i przybliżyć, bądź zastąpić, mozolną lekturę dzieła.
Nic z tego. "Szewcy" w reżyserii Piotra Ratajczaka to raczej wariacja na temat i jako obrazek przyda się wyłącznie licealiście obczytanemu z dramatem i dobrze rozumiejącemu jego przesłanie. To samo zresztą dotyczy każdego widza. Tekst - przerobiony, pocięty, wzbogacony przez Jana Czaplińskiego- nie ma wiele wspólnego z pierwowzorem i jest właściwie adaptacją witkacowskich międzywojennych diagnoz i prognoz znajdujących we współczesności odbicie tak trafne, że aż przerażające.
Środki, którymi posługuje się Piotr Ratajczak obliczone są na wywołanie emocji ekstremalnych. Spektaklem rządzi agresja, drapieżność i przerysowanie. Aktorzy - dobrze osadzeni - tekst wykrzykują pomiędzy lub z towarzyszeniem dudniącej muzyki (Rammstein, David Bowie, KLF,...). Zza kadru (dosłownie, bo są filmowani i transmitowani na telewizyjnym ekranie) przywołują teorie filozoficzne i dyskutują z ich wymową. Hitler tańczy z oświęcimskim więźniem, Che Guevara z Ghandim. Nic nie jest święte, nie ma granic.
O ile tekst Witkacego jest dziełem modernistycznym, o tyle adaptacja Ratajczaka to czysty postmodernizm. Wszystkiego tu po trochu: ponurej socjologii, groteski, prowokacji, katastrofizmu, teledysku, histerii, dyskoteki, brutalizmu, czarnego poczucia humoru, seksu i śmierci. Śmierci idei przede wszystkim, bo w dzisiejszej rzeczywistości - według wizji reżysera - przemielone i wyplute przez popkulturę, nie mają już żadnego znaczenia. Wyzuty z pierwiastka ludzkiego kapitalizm, społeczne następstwa faszyzmu i komunizmu, złudne zdobycze porewolucyjne zainfekowały świat, który jest chory i w chorobę wpędza kolejne pokolenia.
Witkacy prorokował to w latach trzydziestych XX wieku, rzeczywistość wieku XXI nie zawiodła jego oczekiwań. Współczesność to gigantyczny łańcuch pokarmowy. Jemy i jesteśmy jedzeni. Nic nowego; ale w stężeniu wciąż robi wrażenie.
Spektakl Piotra Ratajczaka należy potraktować z uwagą. Można mu wiele zarzucić: bełkotliwość, efekciarstwo, banał, posługiwanie się zgranymi środkami w rodzaju rozbierania aktorów, jednak nie trudno mu odmówić autorskiego rysu i odwagi. Całość pulsuje energią. Nie nudzi. Jest niejednoznaczna i budzi emocje. Także skrajne, choć zgorszenie niektórych widzów to raczej wynik nieprzyzwyczajenia do obcowania na koszalińskiej scenie ze sztuką na wskroś nowoczesną, która bywa znacznie bardziej wulgarna i bezkompromisowa.
Piotr Ratajczak stworzył spektakl z temperamentem. A temperament widzowie mają różny.