Nauka aktorstwa i pływania
W Gdańsku, od dłuższego już czasu, idzie przedstawienie "Księżniczki Turandot" Carlo Gozziego. Przedstawienie jest godne uwagi przede wszystkim dlatego, że występują w nim uczniowie Aktorskiego Studium przy Teatrze "Wybrzeże". Aniśmy się obejrzeli, a już minęły trzy lata od otworzenia owego Studium. I oto mamy spektakl dyplomowy, w którym oglądamy pierwszych absolwentów gdańskiego Studium. Spektakl skłaniający do paru refleksji wybiegających poza ramy konwencjonalnej teatralnej recenzji.
Zanim doszło do utworzenia studiów aktorskich w Gdańsku i we Wrocławiu; wiele dyskutowano czy powoływanie tego rodzaju instytucji ma sens, czy ich działalność przyniesie właściwe efekty, czy dorówna swoim poziomem pracy państwowych wyższych szkół teatralnych? Problem jest po dziś dzień otwarty, dyskusja trwa nadal, lecz o uruchomieniu studiów teatralnych we Wrocławiu i Gdańsku zadecydowało życie: stale powiększające się niedobory kadrowe w dziedzinie aktorskiej profesji, fakt, że w kształceniu aktorów potrzebnych teatrom, radiu, telewizji, kinematografii dotychczas działające PWST po prostu nie nadążają, i że dysproporcja między liczbą absolwentów tych szkół a potrzebami wymienionych instytucji, z roku na rok, ulega powiększeniu. A że studia zlokalizowano właśnie we Wrocławiu i Gdańsku, także nie było dziełem przypadku. Wrocław - o czym dobrze wiadomo - jest jednym z najprężniejszych ośrodków teatralnych w Polsce, w Gdańsku istniała tradycja, działającego bezpośrednio po wojnie, Studium Iwo Galla, miejscowa inicjatywa i znakomite warunki lokalowe. Kierujący w latach sześćdziesiątych budową nowego gmachu Teatru "Wybrzeże" przy Rynku Węglowym, Antoni Biliczak myślał i działał przyszłościowo. Pomieszczenia przeznaczone na uruchomienie aktorskiego studium, dzięki zabiegom Antoniego Biliczaka, w nowym teatralnym budynku istniały od momentu przekazania go do publicznej użyteczności.
Stałym motywem sporów o studia aktorskie, działające przy teatrach, jest i pozostanie z pewnością długo jeszcze, kwestia jakości i zawodowej przydatności absolwentów, którzy będą je opuszczać. Otóż dotychczasowa praktyka studium gdańskiego jedno przynajmniej, w tej bez wątpienia złożonej i skomplikowanej sprawie, zdaje się wyjaśniać. W programie teatralnym przedstawienia "Księżniczka Turandot" zamieszczono krótkie notki o każdym z występujących w nim świeżo upieczonych aktorów. Okazuje się, iż prawie wszyscy, jeszcze przed przyjęciem do Studium, tak czy inaczej, otarli się o teatr. Kilku było adeptami, wielu występowało w teatralnych zespołach studenckich, inni statystowali itd. Można przypuszczać, że wszyscy ci młodzi ludzie, prędzej czy później, wskutek niedoborów kadrowych, o których tu już mówiłem, i tak zostaliby zatrudnieni przez teatr na stałe. Jeśli nie w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu, to z pewnością przez sceny mniejszych ośrodków: takich jak Gorzów, Grudziądz, Koszalin. W wielu teatrach na prowincji od dawna już przecież zdarza się, iż znaczną część ich zespołów stanowią adepci. Pierwsi absolwenci gdańskiego studium, podejmując pracę w zawodowym teatrze, podejmą ją jednak z określonymi kwalifikacjami. Czy wystarczającymi? - Nie wiem, lecz lepiej to będzie z pewnością niż gdyby nie ukończywszy studium występując na scenach zawodowych, zamiast zawodowości prezentowali amatorstwo.
Lepiej, ale optymizm stąd wynikający musi mieć wszakże charakter umiarkowany. Nie tylko dlatego, że w wyższych szkołach teatralnych nauka trwa dłużej, program ich nauczania jest szerszy, studenci są otoczeni gruntowniejszą opieką pedagogiczną. Również dlatego, że nauczanie zawodu w aktorskim studium, w dużej mierze skazane jest na przypadkowość. Wiąże się przecież z bieżącą działalnością teatru, przy którym zostało powołane, a tę ostatnią określa zespół czynników bardzo różnorodnych i nie zawsze z właściwie pojętą pracą studium współbieżnych. Dawniej sprawa była jaśniejsza. Studia powstawały przy teatrach posiadających własną, wyraźnie wykrystalizowaną osobowością artystyczną, adepci sztuki aktorskiej uczyli się określonego teatralnego stylu, po to, by opanowawszy ów styl, występować właśnie w teatrze, który prowadził studio dla swoich własnych potrzeb. Dzisiaj teatrów uprawiających w sposób stały, własny, jednorodny stylowo, program artystyczny właściwie już w Polsce nie ma, Teatr "Wybrzeże" na pewno do takich teatrów nie należy, a absolwenci jego studium będą angażowani przez inne sceny. Wychowani i wykształceni przez teatr repertuarowo i estetycznie eklektyczny trafią do teatrów działających w sposób podobny. Ale równanie to niezupełnie się zgadza.
Żadne studium nie nauczy adeptów wszystkich konwencji i stylów, jakimi posługują się współczesne teatry. Jest ich zbyt wielka mnogość. Ryszard Major - reżyser "Księżniczki Turandot" w Teatrze "Wybrzeże" - w programie teatralnym, stwierdza więc, że kierując się zdrowym rozsądkiem w adeptach należy kształcić umiejętności podstawowe. Pisze, że z nauką aktorstwa jest tak, jak z nauką pływania: "(...) jeśli amator pływania rozpocznie swoje lekcje od wysiłków zdążających do opanowania techniki pływania stylem motylkowym, a nie, jak to się dziać powinno, od najzwyklejszego pluskania się w wodzie, to z całą pewnością oprócz wody, której się nadmiernie nałyka, nic innego z lekcji nie wyniesie". A zamyka swe rozważania stwierdzeniem, iż po takich początkach w ostatecznym rezultacie chodziłoby o "kreację artysty w artyście"-. "Kreacja artysty przebiegałaby - mówi Major - w oparciu o kształcenie w adepcie cech i właściwości instrumentu teatralnego, kreacja w artyście polegałaby zaś na kształceniu u adepta światopoglądu i programu artystycznego w oparciu i konfrontacji z programem artystycznym teatru, w którym adept się uczy". Zgrabnie to i bez wątpienia sensownie, powiedziane. Tylko jak się owa teoria ma do praktyki?
Wnioskuję, że w opinii Majora, kształcenie w adepcie właściwości instrumentu teatralnego zapewnić ma wystarczającą warsztatową elastyczność potrzebną aktorowi do posługiwania się wieloma konwencjami współczesnego teatru, a zyskanie artystycznego światopoglądu, kształtując indywidualność adepta, sprawi, że w swojej późniejszej działalności zawodowej nie wpadnie on w szablon, że świadomie będzie budował postaci, że będzie rozumiał jak owe postaci funkcjonują w strukturach inscenizacyjnych określonych przedstawień. Ale czy wykształcenie owych dwubiegunowych umiejętności w aktorze, studium istotnie może zapewnić? Zanim w Teatrze "Wybrzeże" doszło do realizacji dyplomowego przedstawienia "Księżniczki Turandot" adeptów studium można było oglądać w inscenizacjach: "Wieczoru trzech króli", Szekspira, "Bazylissy Teofanu" Micińskiego, "Hamleta we wsi Głucha Dolna" Breśana, "Czarnego romansu" Terleckiego, "Dziadów" Mickiewicza, "Karnawału rzymskiego" Hubaya, "Dramatu" Baczyńskiego, "Sonaty Belzebuba" Witkacego, "Starej cegielni" Iwaszkiewicza i "Balu w operze" Tuwima. Oczywiście nie grali tam głównych ról. Występowali najczęściej w scenach zbiorowych i epizodach, ucząc się określonych technik fizyczno-sprawnościowych. Można mieć jednak wątpliwości, czy na właściwym materiale i w sposób nie przeczący właśnie słusznej tezie Majora o nauce pływania.
Aktor jako instrument teatralny powinien - co oczywiste - posiadać wysokie umiejętności techniczne. Umiejętności tych od aktorów wymagała kiedyś przede wszystkim komedia dell'arte i stąd pomysł sprawdzenia warsztatowej sprawności uczniów gdańskiego studium za pośrednictwem przedstawienia, związanej z tradycją włoskiej komedii improwizowanej, "Księżniczki Turandot" był niewątpliwie pomysłem celnym. Trzeba też przyznać, iż występujący w spektaklu absolwenci studium w działaniach scenicznych prezentują dużą dynamikę, że wiele sytuacji potrafią rozegrać nieomal z cyrkowo-pantomimiczną zręcznością. Nie wyklucza to wszakże również momentów pewnej monotonii. Przedstawienie jest długie - trwa ponad trzy godziny - i nie zawsze wystarczająco spójne w swojej konstrukcji inscenizacyjnej. Tu zawinił oczywiście przede wszystkim reżyser. Powracając jednakże do młodych aktorów dodajmy, że pewna monotonia spektaklu jest również i aktorsko zawiniona. Chodzi mi o to, że prezentowana przez nich sprawność warsztatowa niebezpiecznie graniczy ze sztampą, że demonstrując zręcznościowe, komediowo-skeczowe chwyty nie budują postaci, przez co mogliby właśnie ukazać na ile każdy z nich jest nie tylko technikiem, ale i indywidualnością, Wiem: komedia dell'arte nie należy do psycho-dramatów. Ale psychologiczna "przezroczystość" bohaterów "Księżniczki Turandot" tym bardziej właśnie może sprzyjać ujawnieniu osobowości występujących w sztuce Gozziego aktorów. W gdańskim spektaklu częściowo skorzystały z tej możliwości jedynie Teresa Filarska (Turandot) i Teresa Todynek (Adelma).