Artykuły

Milczenie manekinów

Z parą aktorów obsadzonych w rolach manekinów i kilkoma prawdziwymi manekinami w premierowym przedstawieniu "Sonaty kreutzerowskiej" według opowiadania Lwa Tołstoja wystąpił na deskach Teatru im. Juliusza Osterwy świetny aktor Teatru Starego Jan Frycz.

Przedstawienie, które jest efektem współpracy lubelskiego teatru dramatycznego i krakowskiego Teatru Scena STU reżyserował Mikołaj Grabowski. Zagrał on także rolę towarzysza podróży i powiernika nieszczęsnego Pozdnyszewa. W rolę zwłok zamordowanej żony wcieliła się Urszula Marciniak. Zarówno ona, jak Mikołaj Grabowski przewracali tylko kartki partytury, aby ułatwić Janowi Fryczowi zagranie teatralnej sonaty. Powstał spektakl dla solisty.

Aktor Teatru Starego pokazał, że jest w świetnej formie i nawet potknięcia potrafił z refleksem zmienić w powabne aktorskie błyskotki. Jego Pozdnyszew z łatwością przechodził od niezobowiązującej konwersacji w przedziale pociągu do najszczerszych wyznań - wobec których po chwili dystansował TEATR. Premiera lubelsko-krakowska się krótko i autoironicznie. Bez trudu panował nad prawie szarą i pustynną przestrzenią sceny. Gdy pojawiali się jego partnerzy, potrafił ich ograć niczym rekwizyty. Mógł się podobać.

Czy jednak rzeczywiście mistrzowskie kokietowanie widzów sprawnością aktorską nie zagłuszyło sensu tej opowieści? Czy oglądając efektownego - raz śmiesznego, raz strasznego - Pozdnyszewa nie zapominamy o czymś? Trochę chyba zbyt łatwo przychodziło chichotać bardzo frywolnym - bo rzecz dotyczy przecież spraw męsko-damskich - śmiechem. Trudno było wsłuchać się w opowieść kata o swojej ofierze, o tym, jak dwoje ludzi zamieniło swoje życie w piekło. A przecież Pozdnyszew splątuje swoją narrację z zazdrości, egoizmu, obojętności, zranionej miłości własnej i poczucia winy. Mówiąc o swoim małżeńskim udręczeniu, w gruncie rzeczy opowiada o codziennych torturach, którym poddawał swoją żonę. Bo czy możemy mu wierzyć, nawet jeśli gra go Jan Frycz?

Prosta, ale pomysłowa inscenizacja, którą zaproponował Mikołaj Grabowski, snuje inną, niestety stłumioną opowieść. Oto w rolach zamordowanej przez Pozdnyszewa żony, jego dzieci i Truchaczewskiego reżyser obsadził manekiny. Niepostrzeżenie, bez sprzeciwu znajdujemy się w obrębie chorej wyobraźni bohatera - na świat patrzymy oczami psychopaty, utożsamiamy się z nim. Nawet najbliżsi ludzie są w jego wyobraźni tylko rzeczami, bezwładnymi manekinami, którymi można manipulować. Mocniejsze uczucia manekiny budzą dopiero wówczas, gdy zdają się wyzwalać spod kontroli. Trudno o lepszą metaforę dla tej ponurej spowiedzi w nocnym pociągu. Szkoda jednak, że w przedstawieniu Mikołaja Grabowskiego manekiny nie przemówiły. Szkoda także, że zabrakło zasadniczego pytania: Czy skazani jesteśmy na traktowanie Innych jak rzeczy?

O przedstawieniu nie dają zapomnieć pytania, czające się pod jego powierzchnią, a których twórcy nie zadali. Na razie lubelsko-krakowska "Sonata kreutzerowska" jest efektownym popisem aktorskim Jana Frycza i niewiele więcej. Spodoba się publiczności, a przecież mogła nią wstrząsnąć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji