Lupomania
Artystyczne naśladownictwo jakiemu ulegają twórcy bałwochwalczo zapatrzeni w swoich mistrzów, rzadko dają pozytywne efekty. Najczęściej na takiej - "odtwórczej" - drodze powstają jakieś dziwaczne mutanty, przypominające w sposób niesmaczny swoje pierwowzory.
Ofiarą takiego naśladownictwa padł ostatnio młody reżyser. Krzysztof Warlikowski, zbyt wierny uczeń mistrza - Krystiana Lupy. Warlikowski, który asystował Lupie przy pracy nad "Maltem", najwyraźniej zakochał się na wzór mistrza w kulturze niemieckiej, literaturze i malarstwie i już samodzielnie sięgnął po nowelę Heinricha von Kleista "Markiza von O.". Przetłumaczył ją, zrobił sceniczną adaptację i wyreżyserował na scenie Kameralnej Starego Teatru, która sporej grupie widzów kojarzy się jednak z przedstawicielami Lupy. Skojarzenie to nie miałoby zapewne najmniejszego znaczenia, gdyby młody reżyser nie zadbał w swojej realizacji o jego uzasadnienie. Wybierając aktorów do swojego przedstawienia zrobił to mniej więcej według klucza obsadowego w pewnym sensie "opatentowanego" już przez Lupę. Również scenografia okazała się wariacją "laboratorium" Lupy. Sinoniebieski pokój, którego magicznymi miejscami są charakterystyczne okna, więził oszalałą z bólu i jakiejś irracjonalnej rozpaczy młodziutką Markizę (Anna Radwan), która jak rozjuszone zwierzątko miotała się w swojej klatce, szukając pomocy i zrozumienia u rodziców (Agnieszka Mandat i Zygmunt Józefczak) i brata (Paweł Miśkiewicz).
Historia nieszczęsnej Markizy, która niewiadomym sposobem zaszła w ciążę, miała szansę być odrobinę irracjonalna, odrobinę komiczna - temu ostatniemu zresztą miała służyć postać Akuszerki (Maria Zającówna - Radwan) - tymczasem pod ręką młodego reżysera stała się nijaka. Poszatkowany wyciemnieniami na drobne fragmenty spektakl nie tworzył harmonijnej całości. Szarpane sceny, grane na przeciąganych pauzach, będące może i niepokojącymi obrazami, niosły ze sobą okruchy nastrojów i niestety znikome treści. Sztucznie rozdymały tylko konstrukcję przedstawienia, w którym Warlikowski chciał zmieścić od razu bodaj wszystko to, do czego jego mistrz, Krystian Lupa, dochodził przez długie lata, płacąc frycowe wieloma nieudanymi, czy kontrowersyjnymi spektaklami.