Artykuły

Operetka z "Operetką"

Dość powszechnie uznano polską prapremierę "Operetki" Gombrowicza - wystawionej w Teatrze Nowym w Łodzi i obwiezionej triumfalnie po kraju (Wrocław, Warszawa) - za "premierę roku". Przedstawieniu towarzyszyły fanfary, owacje i nagrody. Mało kto zgłaszał zastrzeżenia, j nieśmiała To chyba wystarczający powód, by powrócić do problemów "Operetki", które nie są ani trochę problemami operetkowymi.

Witold Gombrowicz, jako autor paru książek niebywałej wziętości i ogromnego znaczenia w naszej literaturze, był mistrzem pisania o samym sobie i widziano w nim kandydata do Nagrody Nobla. Laureatem nie został, ale jego świetność pisarską uznano w świecie - słusznie. U nas, przy okazji, stracono równowagę. Zaczęto konsekrować nawet najsłabsze utwory Gombrowicza, doszukiwać się niedościgłych piękności i mądrości w każdym zdaniu wypowiedzianym - z kpiną, podszytą namaszczeniem - przez mistrza. I tak dorobiono Gombrowiczowi "gębę", chociaż "nieboszczyk bardzo tego me lubił", jak mógłby był Gombrowicz powtórzyć za Majakowskim.

Gombrowicz miał genialny talent przedrzeźniania. W swoich sztukach sprawia wrażenie nowego Alfreda Jarry, autora "Króla Ubu". W "Operetce" przedrzeźnił, sparodiował operetkę. Uczynił to brawurowo. I w sposób mistrzowski zrealizował jego pomysł teatr - świetną muzyką, celną reżyserią, błyskotliwym popisem wodewilowego aktorstwa, wybornymi kostiumami, słowem: tymi wszystkimi efektami, którymi operetka podbijała świat.

Ale Gombrowicz pisząc "Operetkę" miał ambicje szersze. Ha!! Z kupletów "Operetki" miały przemówić sprawy najważniejsze, rewolucja, "stosunek człowieka do rewolucji w ogóle". Na lep tych słów dał się i teatr złapać, i od tego momentu zaczął przegrywać swoje atuty. Przegrywać, bo przegrał je autor.

Czym jest bowiem "Operetka" w swoich ponad- i pozaoperetkowych ambicjach? Krytyk Jan Błoński napisał kiedyś w "Dialogu": "Nie ma co ukrywać: Gombrowicz pozostał biały - jak Krasiński. Nie wiem, czy kto spostrzegł, jak bardzo Operetka przypomina Nie-Boską Komedię". Kto "Operetkę" czytał - nie mógł tego podobieństwa przeoczyć. Na pewno świadomego.

A jest ono zasadnicze i w szczegółach. Zasadnicze: to wywiedzenie rewolucji z buntu lokajstwa, i wyniosła, ponadklasowa postawa autora. Rewolucjoniści mieli sto słusznych powodów do buntu. Zwycięstwo ich było nieuchronne. Ale nie można stanąć po ich stronie, ponieważ tytko stare ubiory przenicowali. Toteż zakończenie "Operetki" jest - metafizyczne, jak zakończenie "Nie-Boskiej Komedii".

A po drodze są analogie: Zamek Himalaj - to Okopy Świętej Trójcy. W Hufnaglu "jest coś z Pankracego" (Błoński). Przy Hufnaglu pełni Profesor Marksista żałosną rolę Ojca Chrzestnego z "Nie-Boskiej". Analogie te można by mnożyć. Ale nie na tym koniec.

To bowiem nie po raz drugi, lecz już po raz trzeci lokaje znaleźli się w centrum poczynań rewolucyjnych. W 1833 roku arystokrata hrabia Krasiński - pod wpływem rozruchów robotniczych w Lyonie 1832 - ujrzał swoją "Nie-Boską Komedię" jako dzieło rzeźników, lokajów i innych "antychrystów swojej epoki". W roku 1925 zmieszczaniały arystokrata, hrabia Rostworowski - przestraszony nie na żarty wypadkami w Krakowie 1923 - napisał "Antychrysta", sztukę-przestrogę, w której pokazał, jak to poć wpływem zbrodniczych namów i podżegań lokaj Józef niesie bombę, żeby wysadzić w powietrze pałac jaśnie państwa. A w pałacu zebrały się nader światłe osoby i prowadzą wytworny dialog. Zdradziecki plan obcych inspiratorów spalił na panewce, ale o mały włos, a diaboliczna intryga by zwyciężyła. Dramat był śmiertelnie serio, a sprawiał wrażenie humorystyczne i byłby dzisiaj przednią zabawą w kabarecie. W roku 1965 swoją wersję rewolucji lokajów zabezpieczył Gombrowicz podwójnie: formą pastiszu operetki i egzystencjalną nadkpiną ze wszystkiego, a więc i ze swoich upodobań, ciągąt, może nawet wiar. Powaga już była niemożliwa, ale błazeństwo operetki nadawało się doskonale do powtórzenia chwytów. Więc hrabia Hufnagiel okazuje się - jak u Rostworowskiego - lokajem Józkiem,, a goście na zamku Himalaj plotą androny - także jak u Rostworowskiego. Więc może tylko parodia?

I tak, i nie. Raczej - kłębek sprzeczności. I ci źli, i ci brzydcy. I z tych kpić, i z tamtych. A co jest serio? Znak świetlisty i okrzyk "Galilaee vicisti"... a teraz "nagość wiecznie młoda - młodość wiecznie naga" (brednie Rostworowskiego można pominąć).

"Nie-Boską Komedię" ukazywano bez krzyża - "Operetkę" ukazał Teatr Nowy bez nagości. Albertynka w finale nie tylko nie paraduje goła jak turecki święty, lecz odziana zostaje w miniszatkę. "Przekleństwo" jak mówił Krasiński, "przekleństwo" jak zawołał Gombrowicz. A jednak takie zmiany finałów mają sens. Bo starają się osłabić urojenia. Bo łagodzą błąd historiozofii klasyka, a w przypadku "Operetki" wracają do parodii operetki, od której ani na chwilę nie należało odstępować. Bo w tym, co nie jest operetką - "Operetka" nie jest do przyjęcia, płaska, wulgarna, prymitywna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji