Dolas to nie wszystko
- W telewizji i na planie filmowym nie można nauczyć się aktorstwa. Teatr jest kuźnią wszystkiego - mówi MARIAN KOCINIAK, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.
Znakomity polski aktor, jakich jest już coraz mniej. Właśnie obchodzi jubileusz pięćdziesięciolecia pracy. Kochany przez miliony głównie za kreację Franka Dolasa, ostatnio wysępił w "Ostatniej akcji".
Ale Pan kocha grać! Na planie "Ostatniej akcji" było wiele żartobliwych sytuacji.
- Może wtedy zagrałem... Tak, to jest możliwe.
To lepsze od tej "Trzeciej wojny światowej", na którą wszyscy liczą, że Pan ją rozpęta?
- Tak na poważnie, to na co dzień czasem żartuję, ale w pracy nie ma o tym mowy (uśmiech).
Reżyser Michał Rogalski naprawdę się "wkręcił".
- Bo jestem dobrym aktorem.
Jaka jest recepta na to, aby trwać tak długo na ekranie, pośród tak ogromnej sympatii pokoleń?
- Przede wszystkim trzeba mieć końskie zdrowie. Nieprawdopodobny problem. Przecież ja mam prawie 100 lat! 50 lat w zawodzie!
Powiedzmy, że ma Pan 50 lat plus VAT. Będzie dobrze?
- Dobra. Obchodzę siódmy jubileusz.
Stąd ta przyjemność wywiadu. Rzadko Pan ich udziela. Wiele ról za Panem...
- Niezliczona ilość, ale głównie w teatrze. I moja szczęśliwa i nieszczęśliwa rola Franka Dolasa w "Jak rozpętałem drugą wojnę światową" przyniosła mi wszakże ogromną popularność, ale jest to poniekąd męczące, bo zagrałem setki ról dla mnie istotniejszych, a jestem kojarzony ciągle tylko z Dolasem. Więc dlatego udzielam głosu, aby ogół się dowiedział, że Dolas to nie wszystko. Może zostanie wreszcie zakopany topór wojenny pomiędzy mną a prasą. Film pt. "Ostatnia akcja" zdobył dwie nagrody publiczności w Koszalinie oraz w Kazimierzu nad Wisłą, a w prasie po premierze dotychczas jeszcze nic się nie ukazało.
Rosyjska dramaturgia w sztuce jest Panu szczególnie bliska.
- I tu powiem wprost: Wasilij Szukszyn i "Ludzie energiczni" to mój szczególny sentyment i ukochana, związana z tym rola.
W drodze sentymentu, trudno nie wspomnieć o Pana ukochanej roli z Barbara Krafftówną.
- To sztuka, która została napisana przez Remigiusza Grzela specjalnie na jubileusz 80-lecia. Przypadła mi rola warszawskiego taksówkarza, którego ona zaprasza na wycieczkę do Paryża. W czasie podróży bardzo się zaprzyjaźniamy i akcja kończy się happy endem.
Dramat Izaaka Babla pt. "Zmierzch" to nie tylko jedno z najwybitniejszych jego dzieł, lecz także bardzo szczególne dzieło dla Pana...
- Czterdzieści lat temu w "Zmierzchu" Babla reżyserowanym przez Janusza Warmińskiego grałem Benia Krzyka, a Starego Mendla Krzyka grał wówczas Jan Świderski. Do dziś wspominam recenzję Jerzego Pomianowskiego, który był wówczas na jednym ze spektakli, i tuż po jego zakończeniu podszedł do mnie z takimi słowami: "Panie Marianie, obserwuję Pana karierę od wielu lat. Nie wyobrażałem sobie Pana w tej roli. Myślałem, że Pan do tego nie dorósł. Widziałem dziesięć inscenizacji na świecie, szczególnie w Związku Radzieckim. Z Janem Świderskim też. Przerósł Pan ich wszystkich". Dziś po wielu latach otrzymałem szansę zmierzenia się z główną rolą Mendla Krzyka i mam nadzieję, że przyniesie mi to dużo satysfakcji.
Dziś to Pan obserwuje młode pokolenie aktorskie...
- I powiem tak: w telewizji i na planie filmowym nie można nauczyć się aktorstwa. Teatr jest kuźnią wszystkiego. Młodzi, zabiegani ludzie, którzy dużo grają, mają na to coraz mniej czasu, ale stąd wszystko się wywodzi. Pracuję z wieloma wspaniałymi, młodymi ludźmi. Serce mi rośnie, gdy widzę, jak się rozwijają.
Porozmawiajmy o tym, skąd bierze się pozytywne i radosne podejście do pracy i zarażanie tym całej ekipy. Dziś mamy wokół wielu pesymistów i przysłowiowych smutasów.
- Przede wszystkim mam wspaniałą rodzinę: ukochaną żonę Grażynkę, córkę Weronikę. Mam czworo wnucząt: najmłodszy jest Mikołaj, a najstarsza Zosia skończyła "osiemnachę". I jestem szczęśliwy z tego powodu. To mnie niesie. Mam dla kogo pracować.
Kiedy zapytamy rodzinę, czy ten pan z ekranu przypomina Pana na co dzień, co usłyszymy?
- Różnie. W domu jest dziadek, a w telewizji i teatrze jest aktor.
Da się oddzielić rolę od życia? To ogromna sztuka.
- Raczej mam kłopoty z wejściem na scenę, szybką reakcją i przypomnieniem sobie tego, którą rolę tu obecnie gram. Czy "Herbatkę u Stalina" czy np. Garderobianego? To są takie koszmarne aktorskie sny. Sni mi się, że wychodzę na scenę i nie wiem, którą rolę mam zagrać. To wszystko dlatego, że teoretycznie gram w trzech teatrach jednocześnie, m.in. w moim ukochanym Ateneum, choć niestety praktycznie już od półtora roku nie zagrałem tam w żadnej sztuce i nie wiem dlaczego. Pracuję ponadto bardzo dużo Teatrze na Woli u Krzysztofa Kowalewskiego, w Teatrze Scena Prezentacje u dyrektora Romualda Szejda. Gram piękne, wspaniałe sztuki i jestem szczęśliwy.
Już niebawem odbędzie się jubileusz 50-lecia Pana pracy artystycznej.
- I tu muszę powiedzieć, że niestety nie odbędzie się w moim ukochanym Teatrze Ateneum. Rozstaliśmy się po 50 latach współpracy. Od kiedy rządy objęła Izabela Cywińska, wszystko w moim pojęciu zaczęło zmierzać w złym kierunku. Uroczystość tak szczególna dla mnie odbędzie się w Teatrze na Woli, który jest teraz moim drugim domem. Zostałem przygarnięty przez dyrektora Macieja Kowalewskiego (...). Aktualnie gram w trzech sztukach i są tam duże plany związane z moją osobą.
Już niebawem ukaże się książka pod redakcją Remigiusza Grzeli, która zostanie wydana z ramienia Teatru na Woli.
- Opowiadam tam o swoim życiu od dzieciństwa - od palącego się domu począwszy, okupacji, którą przeżyłem. Opowiadam o szkole teatralnej, o udanym debiucie w Teatrze Ateneum, w którym zetknąłem się chyba ze wszystkimi wybitnymi polskimi reżyserami. Wspominam tu też o dwóch polskich aktorach, z którymi się przyjaźniłem długo i bardzo długo grałem: Tadeuszu Łomnickim - geniuszu polskiego aktorstwa - i Gustawie Holoubku - guru całego mojego życia.
Zatem do zobaczenia w Teatrze i już wkrótce podczas obchodów Pańskiego jubileuszu. Serdecznie dziękuję za rozmowę.
MARIAN KOCINIAK
Mistrz w balansowaniu pomiędzy powaga a ironią. W swoich rolach dotyka prawdziwego życia. Jego bohaterowie nigdy nie są jednoznaczni. Jest sam w sobie teatrem i w głębokie przesłanie teatru wierzy. Niezliczone role teatralne, filmowe i telewizyjne przyniosły mu uznanie i popularność. Mówi, że o sukcesie aktora stanowi dawanie, a nie branie, bo pożytkiem aktorstwa będzie to, co przekażemy innym. Rodowity warszawiak, absolwent PWST. Debiutował w 1960 roku rolą w "Niewinnych czarodziejach" Wajdy. Niezapomniany Franek Dolas z "Jak rozpętałem drugą wojnę światową". Jest przede wszystkim aktorem teatralnym, występował też w przedsięwzięciach kabaretowych Wojciecha Młynarskiego. Odcisk jego dłoni uwieczniowo na Promenadzie Gwiazd w Międzyzdrojach.
skiego.