Artykuły

Frapująca Lukrecja

"Lukrecja Borgia" w reż. Macieja Prusa w Teatrze Wielkim w Łodzi. Ocenia Józef Kański w Ruchu Muzycznym.

Przyznać trzeba, że łódzki Teatr Wielki ładnie i ciekawie zakończył rok, w którym obchodzono pięćdziesięciolecie stałej sceny operowej w tym mieście. Wkrótce bowiem po zaprezentowaniu widzom bodaj raz tylko - a i to jeszcze przed II wojną światową - wystawionej w Polsce "Adriany Lecouvreur" Francesca Cilei, sięgnął ów teatr odważnie po arcydzieło włoskiego belcanta, czyli "Lukrecję Borgię" Gaetana Donizettiego. Ta opera z kolei, czterdziesta szósta w dorobku znakomitego kompozytora (który łącznie stworzył oper aż siedemdziesiąt, żyjąc zaledwie 51 lat, z których ostatnie zamroczyła choroba umysłowa), cieszyła się w Polsce tak wielką popularnością, iż do melodii jednego z jej chóralnych fragmentów ułożono nawet patriotyczną pieśń Zgasły dla nas nadziei promienie. Ale miało to miejsce... w XIX stuleciu. Przez cały zaś wiek XX nie znajdujemy śladu jej obecności na naszych scenach.

Warto zatem było z pewnością przypomnieć to piękne dzieło polskiej publiczności. Dlaczego jednak mówimy w tym przypadku o odwadze? Ano dlatego po prostu, że Lukrecja jest niezmiernie trudna do wykonania na odpowiednim poziomie wokalnym. Już sarna partia tytułowa, napisana dla słynnej podówczas primadonny Henrietty Meric-Lalande, piętrzy przed wykonawczynią ogromne trudności techniczne; podobnie ma się rzecz z partiami młodego Gennara, jego przyjaciela Orsiniego czy Alfonsa, księcia Ferrary i zazdrosnego małżonka głównej bohaterki. Nie inaczej jest zresztą z wielu innymi dziełami tego kompozytora: już dawno temu wielki Beniamino Gigli miał się pono wyrazić, iż "Pucciniego na dobrą sprawę potrafi zaśpiewać każdy osioł - ale niech mi młody człowiek pokaże, jak śpiewa Donizettiego, to dopiero wtedy porozmawiamy..."

Stąd też nowa fala zainteresowania Lukrecją Borgią pojawiła się dopiero w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku wraz z działalnością śpiewaczek takich jak Beverly Sills, Joan Sutherland lub Monserrat Caballe oraz śpiewaków jak Alfredo Kraus i Giacomo Aragall. Teraz łódzki Teatr Wielki również miał szczęście, bo Joanna Woś to artystka, która - o ile jest w dobrej formie - nie tylko prezentuje piękny głos i może swobodnie pokonywać trudności najeżonej koloraturą partii tytułowej, ale nadto potrafi głosem tym oddać różnorodne a przejmująco dramatyczne uczucia bohaterki, tworząc żywą i wiarygodną postać sceniczną. Można było podziwiać zwłaszcza, jak pięknie od razu w pierwszym akcie dochodziła pianissimo do najwyższych dźwięków skali sopranowej, choć - z drugiej strony - chwilami odczuwało się niedosyt pełnego brzmienia owego głosu, gdy rozwój akcji scenicznej ewokował duże napięcie dramatyczne.

Młoda mezzosopranistka Bernadetta Grabias, która już poprzednio w "Adrianie Lecouvreur" zwróciła uwagę udanym wykonaniem niełatwej partii księżnej de Bouillon, także i teraz bardzo ładnie zaśpiewała partię pełnego temperamentu Maffia Orsiniego, w tym efektowny toast w ostatnim akcie opery.

Mniej powodów do zachwytu dostarczyli panowie, przed którymi kompozytor postawił naprawdę bardzo trudne zadania. Niewielu też chyba można dziś znaleźć w świecie tenorów zdolnych wykonać partię Gennara - nieświadomego swego pochodzenia syna zbrodniczej Lukrecji -w autentycznym stylu belcanto i w sposób w pełni zadowalający znających się na rzeczy słuchaczy. Przyznać wszakże trzeba, że Dariusz Pietrzykowski miał w tej partii sporo bardzo ładnych momentów (zwłaszcza w scenach zespołowych), a obiecujący młody bas Rafał Pikała, kiedy głos jego zgęstnieje nieco i nabierze większego blasku (potrzebnego zwłaszcza w potężnej arii "Vieni, la mia vendetta"), może stać się świetnym odtwórcą partii złowrogiego księcia Ferrary, małżonka tytułowej bohaterki.

Tadeusz Kozłowski znakomicie prowadził dzieło Donizettiego przy pulpicie dyrygenckim (świetna była zwłaszcza żywiołowa forlana w pierwszym obrazie). Maciej Prus jako reżyser sprawnie i sensownie kierował akcją dramatyczną; szkoda tylko, że w oprawie scenograficznej Pawła Wodzińskiego nic zgoła nie przywodziło na myśl klimatu renesansowej Wenecji albo Ferrary. W prostych, pudełkowych wnętrzach, zmieniających kolor w kolejnych obrazach opery, jedynie liczne okna, ukryte drzwi i tajemne przejścia przypominały nam niezbyt zresztą odkrywczą prawdę, że zawsze i wszędzie można być narażonym na szpiegowanie, a zazdrość i wybujałe ambicje prowadzące nawet do zbrodni nie są atrybutem li tylko epoki Borgiów. Niewątpliwie wszakże największym walorem przedstawienia jest piękna muzyka Donizettiego, której przez cały niemal czas słuchało się ze szczerą radością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji