Artykuły

[Pytanie proste...]

Pytanie proste, a zatem kłopotliwe. Odpowiedzieć na nie można albo długachnym, wielce uczonym wypracowaniem, albo jednym słowem. Wypracowania nikt nie przeczyta. I słusznie. Zwłaszcza, że o teatrze Jarockiego napisano już wszystko, a powtarzanie prawd ogólnie znanych jest zajęciem śmiertelnie nudnym. Na czym więc polega odrębność Jerzego Jarockiego w polskim teatrze? Na wszystkim. Moim zdaniem przynajmniej. Wypada to jednak jakoś uzasadnić, rozwinąć choćby w paru punktach. Każdy z nas przecie czego innego szuka w teatrze i z różnych powodów nim się zajmuje. Mimo wszystko odmienne są nasze kryteria, oceny i wymagania. Zamiast opisywać teatr polski i - na jego tle - odmienność Jarockiego spróbuję tym razem chwytu odwrotnego. Czego Jarocki w teatrze nie robił? Nigdy, od dnia swojego debiutu przed trzydziestu z górą laty, aż do dziś.

Głupich przedstawień. To przede wszystkim. Nie tylko dlatego, że nie zajmował się marną literaturą. Nigdy nie spłaszcza myśli zawartej w dramacie; wręcz przciwnie, uskrzydla ją, rozszerza i pogłębia, nadaje sens i wymiar często nieoczekiwany. Do teatru chodzimy przecież właśnie po to, aby doznać iluminacji, odkryć na nowo tekst znany czasem na pamięc, wielokrotnie na scenie oglądany.

Jarocki nie traktuje publiczności z poczuciem wyższości i lekceważącym politowaniem, jak stada idiotow, którym trzeba wytłumaczyć wszystko do końca, ba mało, pouczyć, a nawet pogrozić ze sceny belferskim paluchem. Nie podlizuje się nikomu, widocznie uważając za Puszkinem, że "Służenie Muzom zabiegów nie znosi". Toteż nie zajmuje się sprawami błahymi, tematami niezmiernie aktualnymi, tyleż chwytliwymi, co doraźnymi. Co więcej nie serwuje tandety, nie stara się oszołomić efektami podejrzanego autoramentu, okadzić blichtrem i pompierstwem, zadymić, pożal się Boże, modną nowoczesnoscią. Jego teatr nie jest jaskrawy ani hałaśliwy, jak u dzikusów. Nigdy też nie jest płaskim obrazem najbanalniejszej rzeczywistości ani głośnikiem jedynie słusznych prawd i poglądów. Zaprzecza więc powszechnemu twierdzeniu, że kulturę sceny wyznacza kultura odbiorców.

Nie jest to teatr przyjemny. Raczej złowrogi. Piekielnie inteligentny, przenikliwy w diagnozach, gorzki, przewrotny, gęsty od znaczeń, niedopowiedzeń, sygnałów, specyficznego klimatu, w jakim zanurzone są wszystkie postaci, każdy człowiek, którym Jarocki się zajmuje, którego analizuje z szacunkiem, współczuciem i współrozumieniem.

Nie jest to teatr niedbały, robiony z nonszalancją i beztroskim dyletantyzmem. To teatr mistrza władającego swobodnie techniką sceny, który posiadł tajemnicę teatralnej magii, wie, jak się ją tworzy i po co przed nami odsłania. Nie jest to teatr inwencji, jak często o Jarockim pisano. Raczej wyobraźni. A to nie to samo, wbrew pozorom. Inwencje bowiem ma niemal każdy; wyobraźnię zaś tylko wybrani. To nie inwencja pomaga Jarockiemu w budowaniu metafory, narzucaniu formy, tworzeniu rzeczywistosci w poetyce snu, wspomnienia, koszmaru czy imaginacji.

Jarockiemu obcy jest grzech bezczelnej, reżyserskiej pychy. Nie wystawia głowy zza pleców aktorów, pokazując - patrzcie, jak to wymysliłem! Nie demonstruje siebie kosztem artystow, którzy wraz z nim współtworzą jego teatr.

Przedstawienia Jarockiego nie wymuszają na recenzencie przymykania oka. Na niedostatki, trudności, zmęczenia i rozkojarzenie aktorów, na całą tę mizeryję, w której i z której ulepić trzeba kolejny w tym sezonie spektakl. Nie. Mogą być mierzone i oceniane według najsurowszych kryteriów. Jedno jest u Jarockiego zawsze. Zawsze jest teatr. Brzmi to głupio, wiem. No, bo co innego ma być w teatrze? O, proszę państwa, masa rzeczy. Może być cyrk i trybuna, wesołe miasteczko i agitacyjna mównica, beczka smiechu i kościelna kruchta, gabinet osobliwości i sklep z używanymi ciuchami. U Jarockiego był i jest teatr. Co to znaczy? Ano, że w przerwach i po przedstawieniu nie ma się ochoty rozmawiać o jutrzejszych kotletach i cenie rąbanki. W ostatniej scenie "Pieszo" Mrożka, którą to sztukę reżyserował Jarocki w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, Ojciec i Syn brnęli w gęstej, szarej obrzydliwej brei. Nad ich głowami przelatywały śliczne, szybkie, kolorowe samolociki. Zbigniew Zapasiewicz jako Ojciec mowił: "Ci to mają dobrze. My musimy pieszo".

Oto na czym polega odrębność Jerzego Jarockiego w polskim teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji