Artykuły

Gwiazda polskiego teatru. Andrzej Hudziak

- W jakiś sposób się ograniczam, nazywając się aktorem teatralnym, zresztą niespecjalnie lubię grać w filmie, bo np. spotykam jakiś przypadkowych ludzi. W teatrze znamy się czasem bardzo dobrze, bardzo głęboko znamy swoje możliwości, preferencje - mówi ANDRZEJ HUDZIAK, aktor Starego Teatru w Krakowie.

Nastoletnie happeningi oparte na muzyce Pink Floyd, które Hudziak aranżował w duecie ze znanym dzisiaj reżyserem Lechem Majewskim ("Wojaczek"), 30-letni romans ze Starym Teatrem, dwanaście wspólnych spektakli z Krystianem Lupą, "Parę osób, mały czas" Barańskiego, wreszcie najnowszy film Małgorzaty Szumowskiej, w którym Hudziak gra główną rolę ojca głównej bohaterki (pierwowzorem tej postaci był Maciej Szumowski). Nagroda za główną rolę w filmie Małgorzaty Szumowskiej "33 sceny z życia". To są powody dla, których zdecydowałem się poprosić Andrzeja Hudziaka o wywiad.

Michał Kobra: Pan wdepnął w niebezpieczny dla siebie rewir Panie Andrzeju. Zaczęło być o Panu głośno.

Andrzej Hudziak: Jest to dla mnie obce uczucie, relacja.

A czy obłęd relacji między aktorką - Małgorzatą-Hajewską Krzysztofik, a Panem, ale przede wszystkim kultowych, nieodwracalnych ról, które państwo razem stworzyli ma jakieś szersze, szczególne podobieństwo ? Porównując choćby spektakl "Kalkwerk" w reż.Krystiana Lupy i film "33 sceny z życia" w reż. Małgorzaty Szumowskiej (dumnie nie wiem przez kogo i z jakiej racji nazwany - największym międzynarodowym sukcesem od czasów Kieślowskiego)

- No to się owszem ciągnie za nami. Zdaje się że w tej parze występowaliśmy jeszcze w kilku filmach i sztukach teatralnych. Staram się sobie przypomnieć tytuł jednego obrazu, który rozgrywał się chyba nad jeziorem. W każdym razie jeszcze przed "Kalkwerkiem", intensywnie stykaliśmy się artystycznie, że tak powiem...O, ten film... to było przy "Śmierci dziecioroba".

Ale obłęd relacji bohaterów. Filmu i spektaklu. Pana zdaniem jest mocno podobny, czy wszystko idzie swoją drogą ?

- To podobieństwo jest, zwłaszcza na próbach, ale i tak sporo rzeczy zostaje wyciętych. Gdyby to wszystko miało się zrealizować film ten musiałby strasznie długo trwać. O obłędzie w teatrze o tyle jest ciężko mówić, że po prostu trwają próby w czasie których się (no właściwie to jest podstawa, w oczywisty sposób, nie będę opowiadał banałów) nawiasem mówiąc - powtarza. Byłem kiedyś na stażu u Petera Brooka, to on właśnie to powtarzanie, nawet bardzo mozolne i nieprzyjemne jednak na ogół prowadzi do właściwego skutku, czyli ustanowienia w aktorze takiego - spokoju. Teatr przeważnie jest to w stanie zagwarantować, film niekoniecznie. Tutaj, jeżeli chodzi o film "33 sceny z życia" przepraszam, że do tego skaczę, to i tak mieliśmy sporo, w zasadzie takich teatralnych prób. Odbywały się one w mieszkaniu i nie różniły się specjalnie od prób teatralnych. Na ogół aktorzy starają się zanurzyć w cała tę tematykę i podejrzewam, że jest to dobry wybór, spośród wielu innych, tzn. takiej arogancji w stosunku do tekstu, no i jak gdyby nadmiernej obecności aktora wśród działu reżyserskiego. W teatrze można sobie też wiele rzeczy ustawić - tempo, które jest w stanie zobrazować każdą myśl. Tempo jest jedną z najważniejszych relacji na scenie, między postaciami. Czasem tekst jest kompletnie niepotrzebny. Oczywiście w jakiś sposób się ograniczam, nazywając się aktorem teatralnym, zresztą niespecjalnie lubię grać w filmie, bo np. spotykam jakiś przypadkowych ludzi. W teatrze znamy się czasem bardzo dobrze, bardzo głęboko znamy swoje możliwości, preferencje.

A to, co się dzieje obecnie w polskim filmie ? Że są to już bardzo często przypadkowi ludzie, w filmach zaczynają grać amatorzy, staje się to normalnym zjawiskiem. Albo ludzie z innych odłamów showbusinessu... Oni są jak bezwzględna masakra piłą mechaniczną. Dasz im palec, a wezmą rękę.

- Po pierwsze jest taka nieustająca presja szybkości robienia zdjęć. Wynika to z oczywistych powodów. I to zdarza często, akurat przy tym filmie, również tak było. Każdy dzień jest strasznie drogi. Teatr na szczęście w dużej mierze pozbawia takich lęków. Są jeszcze próby generalne, nawet jeśli coś jest jeszcze nie dograne, to można jeszcze przesunąć próbę generalną, ostateczną prezentację. Lepiej się tam czuję i przede wszystkim bezpieczniej. Dokładnie znam Małgosię Hajewską; skoro już jesteśmy tą parą, w ciągu kilku przedstawień, bo to nie tylko "Kalkwerk", tylko jak wspomniałem jeszcze parę rzeczy, w tym również filmowych.

To jest nieoceniona rzecz kiedy ludzie się znają i wiedzą, na ile mogą sobie pozwolić, a także na ile błędów mogą sobie pozwolić wobec partnera. I czas kiedy mogą to naprawić. To jest niesamowicie cenna rzecz. Mało kiedy są po prostu takie próby, tak jeszcze wrócę do "33 scen z życia", bo wiele scen, właśnie np. z tego filmu, można by otworzyć na zasadzie Stanisławskiego. Działając w kierunku tego podejść bliżej i później te podstawy, które ustanowił ten teatralny Stanisławski nie są zburzone i nie jest to żadnym starociem. Absolutnie!

Gdyby reżyserzy zwracali się w tę stronę z jakąś uwagą podejrzewam, że efekty byłyby lepsze.

Reżyserzy często nie biorą pod uwagę tego, że aktorzy przeważnie dysponują jednak jakimś intelektem. Zdarzają się oczywiście wyjątki. Jeżeli chodzi o fabułę czy najistotniejszą zawartość danej sceny przedstawienia to aktorzy są gotowi jak najbardziej, bardzo celnie filozofować na ten temat.

Przy czym to, co nazywam może troszkę niegrzecznie filozofowaniem to jest rodzaj takiej teatralnej gimnastyki dla aktorów. Z pewnością, jak powiadam jest na to czas i można to wszystko sobie pomawiać. W tej chwili próby z Lupą, w których ja zresztą ostatnio nie uczestniczę, samo obgadywanie tematu, samo przybliżanie się dosłownie, jest jak ułamki milimetra z każdym dniem. Za przeproszeniem, bo nie lubię tego określenia - aktora to otwiera. Jeszcze przed premierą daje mu te podstawy do poczucia bezpieczeństwa. Jak człowiek umieści się w takim kokonie to, to wcale nie oznacza zamknięcia się na partnerów, na widzów itd. Nie ma mowy, żeby był to jakiś sonnabulizm. Nie daj Boże ! A to się czasem trafia niektórym komentatorom, którzy twierdzą, że znają się na teatrze, a zwłaszcza na aktorstwie. Tyle jest mojej refleksji na gorąco. Nie wiem, co by Pan chciał jeszcze usłyszeć ?

Jak Pan jako aktor, który brał udział w największych przedsięwzięciach, człowieka, który stworzył teatr prawdy i od tego rozwinęły się bujne gałęzie - mówię o teatrze Krystiana Lupy...

- Tak, tak. Te gałęzie to jest dobra ilustracja.

To w jaki sposób podchodzi Pan do tego, co dzieje się w świecie showbusinessu, gdzie możemy zobaczyć dobre produkcje, a także inne; te odpowiadające aktualnym czasom, trendom, nowemu pokoleniu. Co Pan z tym wszystkim robi jako artysta, a zarazem konsument ?

- Niektóre rzeczy byłyby śmieszne, gdyby nie to, że strasznie mnie drażnią. Niektóre posunięcia ewidentnie zdążające na tzw. zachód, z czego wynika kopiowanie pomysłów jak i wiele innych aspektów. Tak to sobie mało elegancko powiedziałem - to jest tak, jakby przedszkolak próbował ubierać prezerwatywę. Tak to niestety odbieram. Niemal cała telewizja jest tym przesiąknięta. Teatr broni się, póki oczywiście może. Nie ma takiego budżetu jak taka instytucja jaką jest telewizja. Mój teatr - Narodowy Teatr Stary jeszcze jako taki budżet ma. Ale tak na dobra sprawę teatr po prostu przymiera głodem. Nie lubię fazy tych przeistoczeń, to wszystko trwa, to straszne niedorajdztwo, niedorosłość. Kompletnie nieuzasadnione chęci, żeby z tego za przeproszeniem gówna, które się produkuje, nagle wyrosła róża. No nie wyrośnie za jasną cholerę ! To się wszystko pogłębia coraz bardziej i kultura masowa zaczyna szczerzyć swoje zęby. Najgorszy aspekt po prostu zaczyna już królować. No Chryste Panie te wszystkie: "Tańce z Gwiazdami"...Jak ktoś umie tańczyć to i tak pół biedy, bo mimo wszystko jest to ogromna sztuka, trudna umiejętność itd. Ale obok jest całe mnóstwo artystowskiego tałatajstwa, idiotycznej szarlatanerii, która nie jest w stanie przed widzem niczym się wytłumaczyć. Czasem sam zadaję sobie to pytanie; jak jestem zmęczony, leżę przed telewizorem i patrzę na co drugie po kolei idące takie bzdety, które są mi prezentowane. Teatr Telewizji, już w zasadzie nie istnieje. Ale wszystkie inne pozycje mające na względzie tak zwana kulturę wyższą też się szmacą.

Kiedyż ostatnio był jakiś dobry Teatr Telewizji w telewizji ?!

Są kanały, które poświęcają temu zagadnieniu większą uwagę. Ale one nie wpływają nawet do rzeki, to co dopiero do większych zbiorników ?

- Ale to są przeważnie pozycje powtórkowe, duble.

A propos powtórek, Telewizja zapowiada obecnie wznowienie na dvd archiw teatralnych. Tego jest bardzo dużo. Starczy na kolejną dekadę.

- Dzięki Bogu. Przynajmniej będzie możliwość jakiejś selekcji. Wybrania sobie czegoś, co człowiekowi naprawdę odpowiada.

Czy nie odczuwa Pan głodu, że nie wszedł szerzej w spektakl "Zaratustra" na podstawie "Tako rzecze Zaratustra" wg F. Nitzchego w reż. Krystiana Lupy ?

- Przyznaję, że niespecjalnie znalazłem się w tym spektaklu. Jak dowiedziałem się, że będzie Zaratustra to oczywiście wziąłem się za lekturę. W dużo młodszych latach, że tak powiem interesowałem się Nitzchem przede wszystkim jako zagadnieniem. Do Zaratustry trzeba ucha normalnego widza, niekoniecznie takiego dogłębnego konesera. Pewne rzeczy trzeba by mimo wszystko tłumaczyć jakimś chwytem scenicznym. Nie lubię również słowa chwyt, ale może bardziej jakaś taka aura, która trzymała by to w kupie i była jakimś takim pasem transmisyjnym, który by przybliżał to, co ma ewidentnie, to co ma w jakimś przedziwnym zamiarze Lupa.

Za każdym razem kiedy gramy tą sztukę obawiam się, co mi tam wyjdzie. Pomimo, że na dobrą sprawę gram tam tyle, co nic. Ale to te detale są tak drogocenne dla Lupy, że bywają z tego powodu awantury. I nie tylko ja dostaję rozmaite baty, a właściwie wszyscy. Tak wszyscy.

Najbardziej - kiedy Krystian Lupa wychodzi ze spektaklu w połowie.

- No właśnie. To jest częste. Owszem. O dziwo jest jakaś taka prawidłowość, że pierwsze spektakle po długiej przerwie są dobre albo bardzo dobre. A później, kiedy to idzie w bloku czterech-pięciu spektakli (konkretnie mowię o Zaratustrze oczywiście) no to coś zaczyna się psuć.

Ale ja upatruję taką jedną cechę Krystiana, który by strasznie chciał, żeby to wszystko dla niego niemal materialnie ożyło. Żeby otoczyła go ta atmosfera. Bo w gruncie rzeczy w tej chwili Zaratustra - jest. Są też jego różne uosobienia, jest to pokaz walki o spokój zwycięstwa. Tak bym to nazwał.

Spokój niepokoju, czyli krótko mówiąc wieczne poszukiwanie, wieczne poświęcanie siebie...

Zaratustra nagradzał publiczność oderwanymi palcami, wydłubanymi oczyma itd. Był to rodzaj ofiary.

W którymś momencie przypominało to i przypomina ofiarę Chrystusową. Przypuszczam, że nie jest to tylko moja konstatacja ale i tych cierpliwych, co byli się w stanie wgłębić w "Tako rzecze Zaratustra". Taka analogia jest dla nich czytelna. Przecież to tak na dobrą sprawę jest głównie rzecz o tęsknocie. Za czym - to właściwie jest obojętne, ja tak to rozumiem, być może niesłusznie. Tęsknota jak gdyby jest obowiązująca wśród wielu wyznań, wielu sekt. No przecież po, co budują się sekty ? Oczywiście oprócz jakichś ważnych zamiarów, to jest to również chęć osiągnięcia takiej czy innej prawdy, zbudowania siebie wokół jakiejś prawdy, którą się nareszcie mozolnie odgrzebało, troszkę jak geolog.

Jednym słowem coś, co byłoby dla mnie pokarmem, uzdrawiającym, otwierającym oczy tak na życie jak i na śmierć. Żeby to nie były takie wysokie progi, o które się człowiek potyka.

Rzecz o naturalności, o walce ale to wszystko prowadzi Zaratustrę do pewnego celu.

Długośmy rozmawiali najpierw z Lupą, później dalej. Ale powiedziałbym, że byłem mało zaawansowany jeżeli chodzi o zainteresowanie. Mnie to odrzuciło, bo zabrałem się za to jeszcze za czasów licealnych.

I wtedy z pewnością mnie to odrzuciło. Krótko mówiąc ogarnęło mnie wtedy kompletne niezrozumienie.

Jak Pan odbiera nową drogę Krystiana ? Swoisty eksperyment. "Fabryka".

- Tu musi mi Pan wybaczyć. Nie wiedziałem jeszcze Fabryki. Z powodów...no krótko mówiąc miałem, co innego do roboty.

A może był Pan na krakowskim spotkaniu z żywymi gwiazdami Fabryki Andego Warhola, które obejrzały spektakl "Factory 2" Lupy ?

- Proszę się nie śmieć ale ja rzeczywiście mam potężne kłopoty jeżeli chodzi o długotrwałe siedzenie. Kiedyś na nartach "przyniszczyłem" sobie kręgosłup i to dosyć poważnie. Jak tak siedzę to w którymś momencie zaczyna tak boleć, że przestaję myśleć o tym, co jest na scenie. To nie jest wymówka. Poczekam aż ten spektakl będzie pokazywany po prostu w "kawałeczkach", teraz nie miałem czasu. Choćby w tej serii, która była całkiem niedawno.

Ja i tak - jeżeli chodzi o Lupę, uważam, że wszystkie jego spektakle były piękne. Nie jestem entuzjastą Zaratustry i nie mogę podarować byłemu dyrektorowi - Tadeuszowi Bradeckiemu, który nie wiem czym uwiedziony kazał zdjąć z afisza - "Maltego" wg Rainera Marii Rilkego, po bodajże pięciu, czy sześciu przedstawieniach. To był tak nieprawdopodobnie piękny spektakl. To była kwintesencja tego, co Lupa kiedyś tam zaczął budować, a co do dzisiaj wszyscy mają oczywiście w pamięci. "Malte" to był - posłużę się pewnym przykładem...W kinie można się czasem bać, jak jakiś horror jest dobrze zrobiony, prawda ? W teatrze niekoniecznie, bo to wszystko robi się na płaskiej przestrzeni i tej rzeczy nie dało się na deskach odwzorować. Np. tej, że człowiek boi się jak na horrorze.

Musze Panu się przyznać, że pierwszy raz w życiu i jak dotąd ostatni, tak przez przypadek w trakcie prób wszedłem sobie na widownię. Akurat szła scena epizodu kiedy rodzice Maltego idą na bal i zostawiają małego syna w ledwo oświetlonym pokoju. Mały Malte czyta sobie książeczkę i nagle słyszy szum, który wydobywa się z drugiego rogu zaciemnionej sceny. Zaczyna płakać, wtedy pierwszy raz przylatuje opiekunka. Uspakaja go i po raz drugi zostaje sam. I dalej z tych ciemności nie do przebicia, słyszy, że coś się tam dzieje, coś się rusza. W którymś momencie na jednej stronie sceny, włącza się takie bardzo delikatne ciemno-niebieskie światło, jest tam taka kozetka, na której leży przykrycie. A pod nim coś się rusza. Było tam jeszcze ileś wrzasków, strachów Maltego, po czym kolejny raz został uspokojony. Na kozetce spod koca słychać pochrząkiwanie, później bardzo chorowity kaszel i w którymś momencie z tamtej kozetki spada to okrycie, ta kołderka i w tych ciemnościach, wyskakuje stamtąd taka ogromna wilcza morda. Mały Malte dostaje niemalże palpitacji. Ponieważ nie oglądałem wcześniej tej sceny, to faktycznie mnie to przeraziło. Coś niesamowitego, coś co wyprzedziło film zwłaszcza dzięki stereoskopii itd., bo inaczej układają się cienie.

Dźwięk jest bardzo ważny. Zwłaszcza u Lupy. Choćby w "Wymazywaniu/Auschlosung", mamy te nagłe uderzenia, spadki powodujące palpitację u widza!

- Tak, tak to są myślę, te perełki, które Lupa czasem wyławia ze swojej twórczości. Poza tym są one zręcznie wyłowione. Tak, powiedziałbym bez zanieczyszczeń. Jeżeli jest w stanie to zastosować, a na pewno jest z sensem to wspaniale. Tym niemniej czekam na jego następne przedstawienie.

W Warszawie trwają próby do spektaklu dotykającego osoby Marlin Monroe.

- To ja o tym nic nie wiem, miałem wtedy inne zajęcia. I dużo wolnego czasu jeżeli chodzi o teatr. Także się tym nie zainteresowałem, ale teraz wracam.

Widział Pan "Mewę" Lupy, zrobioną rok temu z aktorami Teatru Aleksandryjskiego. Jeśli tak, to Pana zdaniem ta sztuka znacznie odbiega o drogi tego reżysera ?

- Nie, też nie widziałem...

Nieraz od "publiczności" padają komentarze, że Krystian Lupa nie jest już w stanie wrócić do wcześniejszej stylistyki. Tej która została poczęta w Jeleniej Górze i w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Postawić taką historię od nowa. Ale czy w tym tkwi sens drogi artysty ? Czy duch czasu, w ogóle pozwoli na coś takiego ?

- Nie wiem. Prawdopodobnie jeżeli by się znalazł...On czasem dziwnie reaguje. Np. "Sztuka"wg, to jakby zupełnie nie dla Lupy, a oprócz tego, że wyszła fajnie to jeszcze aktorzy świetnie się bawili. Poza tym to nie było takie, wyłącznie do śmiechu. Nie wiem czy on by wracał bezpośrednio, ale z pewnością jest się w stanie posługiwać pewnymi duchowymi obrazami, jakąś atmosferą, która z tamtych spektakli jeszcze wionie. U niego były ważne wszystkie kierunki qazi ezoteryczne jak np. ta scena z wilkiem przy "Maltem". Myślę, że właśnie tego przy "Zaratustrze" zabrakło. Że była to pewna opisowość czegoś, co w zasadzie do opisania nie jest i być może jest to niemożliwe. Uważam, że Lupa też nie do końca odczytał "Tako rzecze Zaratustra." Mam też wrażenie, że cierpi na pewne luki, na pewne zawirowania, które być może coś mu psują, zakłócają go. Nie umiem tego powiedzieć...

W każdym razie czekam

Żona Pana Andrzeja: Tu jest wszystko zgaszone, pozamykane !

- Już, już idziemy...już kończymy...Liczę na to, że spektakle będą mnie zachwycać. Oczywiście pierwsze co, zrobię to pójdę na Fabrykę. Wtedy będę się zastanawiał jak się dalej do tego wszystkiego ustawić i czy będę przewidziany w obsadzie.

Chciałbym na koniec dopytać, bo nam umknęło. Czy dzisiejszy film uspokaja Pana, co do tych wszystkich w/w łatwych produkcji nastawionych głównie na sprzedaż i wysoką oglądalność ? Polski dramat będzie się rozwijał w fabule tak jak w "33 scenach z życia" ?

Wie Pan, ja mam zupełnie inny punkt spojrzenia, ponieważ znałem oboje tych zmarłych rodziców. Znałem również dzieje samej Małgośki Szumowskiej. Wcześniej żeśmy coś tam próbowali i grali. Nie umiem teraz odpowiedzieć na to pytanie na coś, co się z tego bałaganu, który teraz jest urodzi, bo pewnie coś takiego nastąpi.

Ja przepraszam bardzo, będę się już zbierał, zwłaszcza, ze mieszkam daleko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji