Artykuły

Zapomniane wzruszenia

"Oskar i pani Róża" w reż. Anny Augustynowicz szczecińskiego Teatru Współczesnego w Teatrze Małym w Warszawie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.

Popularność "Oskara i pani Róży" Erica-Emmanuela Schmitta gwałtownie u nas wzrosła, odkąd nasza złota medalistka olimpijska Otylia Jędrzejczak ogłosiła przed telewizyjnymi kamerami, że jest to jej ulubiona książka. W Europie wydarzeniem literackim na miarę "Małego Księcia" Antoine'a de Saint-Exupéry'ego ogłoszono ją znacznie wcześniej. Francuski bestseller trafił w Polsce na scenę Teatru Współczesnego w Szczecinie. Widowisko wyreżyserowała Anna Augustynowicz, a na jego warszawski pokaz w Teatrze Małym trudno było się dostać - krążyła nawet lista społeczna chętnych na zwalniane miejsca.

Czy było o co się bić? Uważam, że tak.

Opowieść Schmitta to zbiór listów pisanych do Pana Boga przez umierającego na białaczkę dziesięcioletniego chłopca. Oskar (Wojciech Brzeziński) ma w swojej niedoli szczęście, że trafia na panią Różę (Anna Januszewska), wolontariuszkę odwiedzającą w szpitalu małoletnich pacjentów. Udało jej się dotrzeć do wrażliwości chłopca, co przekraczało możliwości rodziców i personelu medycznego. Namówiła go do korespondencji z Bogiem. Podsunęła też pomysł, by każdy kolejny dzień traktował jak następnych dziesięć lat życia. Oskar poznaje pierwsze miłosne uniesienia, przeżywa miłość do Peggy Blue oraz "małżeństwo" i "rozstanie" (dziewczynkę po operacji wypisano ze szpitala). I tak oto w ciągu dziesięciu dni przekracza sto lat życia. Wtedy umiera - wyczerpany, ale doświadczony, sterany życiem mężczyzna. A co najważniejsze, pogodzony z najbliższymi i ze swoim losem.

To zadziwiający tekst, pisany przez autora, który ma za sobą karierę wykładowcy filozofii. Listy chłopca stają się - wraz z jego przyśpieszonym dojrzewaniem - coraz wspanialszym hymnem sławiącym wartość każdej chwili życia. Miłości. I zgody na to, co nieuniknione. Jest w nich też dużo humoru, zaskakującego jak na tę tematykę. Tekst niesie nadzieję, bo pokazuje, jak w obliczu nieszczęścia pokonywać strach, nie poddawać się i odnajdywać wiarę.

Anna Augustynowicz wystawiła rzecz w sterylnej bieli szpitalnych pomieszczeń, przedzielonych pleksiglasowymi ściankami, przedstawiających odhumanizowany świat, w którym trzeba mieć odwagę zdobycia się na najprostsze czułe gesty. Aktorzy, ubrani na czarno, mieli pokryte białym makijażem twarze, z zarysowanymi czerwoną kredką ustami, co nadawało im wygląd smutnych pierrotów. Ale najważniejszym nośnikiem znaczeń było tu świetnie podawane słowo.

Zabiegi inscenizacyjne sprawiały jednak wrażenie dystansowania się reżysera od materiału literackiego. Może z obawy przed posądzeniem o "czułostkowość"? Moim zdaniem, szkoda. Teatr jest także po to, by wzruszać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji