Artykuły

Opera tragiczna i niebezpieczna

"Dama pikowa" w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej. Pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.

Pewien wybitny artysta rosyjski, poproszony o wymienienie trzech najświetniejszych jego zdaniem dzieł operowych, wskazał pono Fausta Gounoda, komplet oper Mozarta (jako jedną "zbiorową pozycję") oraz Damę pikową Czajkowskiego.

Miał zapewne sporo racji, bo jeśli nawet można dyskutować, czy istotnie opera rosyjskiego kompozytora zasłużyła na miejsce już w pierwszej trójce, to przecież bez wątpienia jest ona jednym z najwspanialszych arcydzieł tego gatunku. Zarazem jednak należy do dzieł wyjątkowo trudnych, zarówno gdy idzie o właściwe wykonanie wokalno-muzyczne, jak i w pełni przekonującą realizację sceniczną. W kuluarach teatrów operowych krążą legendy o ścigającym ją złowieszczym fatum. Dla tych zapewne przyczyn raczej rzadko pojawiała się Dama pikowa na scenach świata; dopiero ostatnimi czasy zainteresowanie tą pozycją wydatnie wzrosło, a w minionym roku skrupulatni kronikarze odnotowali aż szesnaście jej inscenizacji - od La Scali po Operę w San Francisco.

W dziejach warszawskiej sceny operowej oglądano już, poczynając od 1900 roku, pięć własnych inscenizacji Damy pikowej, a starsi bywalcy naszego Teatru Wielkiego być może pamiętają jeszcze wzorcowe, rzec można, przedstawienie tego dzieła, z jakim w grudniu 1967 roku przybył do nas Teatr Wielki z Moskwy (reżyseria - Borys Pokrowski, dyrygent - Giennadi Rożdiestwienski, a w głównych rolach Galina Wiszniewska, młody Jurij Mazurok i gruziński tenor Zurab Andżaparidze). Wiadomo też, iż Walerian Bierdiajew, przeszedłszy w 1955 roku z Poznania do Warszawy, jako jedną z pierwszych pozycji przygotowanych tu pod swoją dyrekcją przewidywał właśnie Damę pikową, ale... nie dożył jej premiery.

Może więc owo fatum istnieje...? Najnowszą bowiem inscenizację tego dzieła w warszawskim Teatrze Wielkim przeżyli wprawdzie wszyscy wykonawcy i realizatorzy, zaś przedstawienie samo przyniosło niemało frapujących, nawet wręcz pięknych epizodów, jednakże bez swoistego pecha i tu się nie obeszło - o czym niżej.

Wielkim atutem tego przedstawienia okazało się na pewno muzyczne kierownictwo Kazimierza Korda, zaproszonego do tej funkcji w naszym Teatrze po raz pierwszy od trzydziestu prawie lat. Znakomity kapelmistrz, czujący jak mało kto specyfikę teatru operowego, poprowadził dzieło Czajkowskiego z niepospolitą maestrią, sugestywnie ewokując jego niezwykły mroczno-romantyczny klimat, finezyjnie towarzysząc śpiewakom i zarazem wydobywając z orkiestrowej partii całe bogactwo barw oraz zmiennych nastrojów.

Natomiast zaliczany do najwybitniejszych reżyserów operowych młodszego pokolenia Mariusz Treliński, który już rok temu wystawił był Damę pikową w berlińskiej Operze Państwowej (w koprodukcji z tym teatrem narodziło się nasze przedstawienie), nie zaliczy chyba warszawskiego spektaklu - odmiennego zresztą znacznie od tamtego, berlińskiego, co zgodnie zaznaczają obecni na obydwu premierach polscy recenzenci - do swoich najlepszych osiągnięć, jakkolwiek nie brakowało tu momentów fascynujących oryginalnością wizji scenicznej, jak choćby efektowna i pełna rozmachu scena balowa, albo niesamowity obraz w sypialni starej Hrabiny (wywiedziony zresztą po trosze z niemieckiego ekspresjonizmu filmowego lat dwudziestych), względnie kapitalna scena finałowa w domu gry, a także sama postać Hrabiny, pomyślanej tu jako osoba, która potrafi jeszcze wydać się piękna i kusząca, lecz zarazem naznaczona jest już wyraźnie piętnem starości i fizycznego rozkładu (w tej roli doskonała Małgorzata Walewska). Rzecz bowiem w tym, że - w przeciwieństwie do Eugeniusza Oniegina, którego formę sam twórca określił jako "sceny liryczne" - Dama pikowa jest dramatem muzycznym o niezwykle przejrzystej i zwartej mimo potężnych rozmiarów budowie, z genialnie pomyślanym nieprzerwanym narastaniem wewnętrznego napięcia - aż do tragicznego końca. Tymczasem inscenizacja Trelińskiego jest pozbawiona owej zwartości, jakkolwiek chyba z myśląc niej właśnie dokonano w partyturze szeregu skrótów (znikły z przedstawienia m.in. wstępne scenki rodzajowe w petersburskim Ogrodzie Letnim, znikła też frywolna piosenka Tomskiego z III aktu Gdyby panny skrzydła miały...), a całość obejmują jakby klamrą tonące w demonicznej czerwieni obrazy z salonu gry, który w oryginalnej wersji libretta stanowi jedynie tło sceny finałowej.

Przedstawienie rozpadło się bowiem na szereg obrazów nie powiązanych wyraźną myślą przewodnią ani wspólnym klimatem wywiedzionym z muzyki Czajkowskiego (choć reżyser sam wyznawał swego czasu, że "chce iść za jej nastrojem i jej emocją"). Każdy z nich rządzi się własną logiką, niesie różne symbole oraz tajemnicze tropy, zrozumiałe chyba tylko dla samego reżysera. Co zaś do związków z muzyką... Jak się ma na przykład wspomniana już ekspresjonistyczna sceneria sypialni Hrabiny, (rodem z jakiegoś Gabinetu doktora Calligari albo Wampira Nosferatu) do elegijnego nastroju śpiewanej przez nią arietty Gretry'ego? Owszem - nad większością obrazów unosi się wyraźnie wyczuwalny cień śmierci albo wręcz fizycznego, także psychicznego rozkładu; "Mogiła, mogiła, mogiła!" - kończy swą pieśń w drugim obrazie opery Polina, przyjaciółka Lizy, czyli znakomita w tej roli Małgorzata Pańko...

A odtwórcy głównych partii ? Piękna kreacja wykształconej w moskiewskim Konserwatorium mołdawskiej sopranistki Lady Biriucowej jako nieszczęśliwej Lizy była na pewno jednym z jasnych punktów premierowego spektaklu. Ale... autor cennej książki o Czajkowskim, Anthony Holden, słusznie zauważył, że "w przypadku Damy pikowej jeden jedyny raz w ciągu całej kariery bardziej pochłonęła kompozytora główna postać męska niż postacie kobiece, które doprowadza do zguby". Owa postać to oczywiście Herman - bohater w operze Czajkowskiego wywiedziony bardziej z dzieł Dostojewskiego niż Puszkina, owładnięty szaleństwem miłości i przemożną siłą hazardu, świadomie niemal zmierzający do samozatracenia. Najpierw pragnie on poprzez wielką wygraną zniwelować społeczną różnicę dzielącą go od ukochanej, ale później - pociąga go bez reszty już nie żądza bogactwa, lecz hazard dla samego hazardu. "Czym życie jest? - to gra!" - śpiewa w kapitalnej arii z ostatniego aktu opery...

Tej to skomplikowanej postaci przypisał Czajkowski partię stawiającą przed wykonawcami niezwykle wysokie wymagania, partię zarazem liryczną i bohaterską, budzącą respekt u najwybitniejszych nawet tenorów. W Warszawie kreowali ją przed laty m.in. Ignacy Dygas i Stefan Belina-Skupiewski, dwaj artyści mający też w swym repertuarze partie Eleazara z Żydówki i Wagnerowskiego Tristana (co najlepiej świadczy o ich wokalnych możliwościach). Teraz - przed rokiem - w Berlinie 63-letni Placido Domingo zaśpiewał wprawdzie Hermana na wspomnianej premierze Damy pikowej, ale, jak wieść niesie, z dalszych zaanonsowanych już przedstawień przezornie się wycofał, zorientowawszy się zapewne, czym to w jego wieku grozi...

Nie wiem tedy, czy obsadzony w warszawskim przedstawieniu Paweł Wunder- skądinąd znakomity Ubu w operze Krzysztofa Pendereckiego - posiada odpowiednie predyspozycje do śpiewania tej partii; na premierze bowiem wystąpił z chorym gardłem (o czym po pierwszym akcie powiadomiono oficjalnie publiczność) i chociaż wobec braku zastępcy dotrwał mężnie do końca przedstawienia, to przecież męczył i siebie, i współczujących słuchaczy, a oceniać ów występ od strony wokalnej byłoby raczej trudno. Postać sceniczną natomiast stworzył ciekawą i sugestywną, zgodną zapewne z wolą reżysera.

Utalentowany młody baryton Artur Ruciński bardzo ładnie zaśpiewał partię szczęśliwego (do czasu...) narzeczonego Lizy, księcia Jeleckiego, jakkolwiek chciałoby się tu zapewne słyszeć głos o większym wolumenie. Mikołaj Zalasiński dobrze wypadł w skróconej partii hrabiego Tomskiego (choć słynnej Balladzie o trzech kartach trochę zabrakło potrzebnego tu demonizmu), a w uroczej pasterskiej sielance z II aktu, mającej swój odległy pierwowzór w antycznej legendzie o Dafnisie i Chloe, obok Małgorzaty Pańko ślicznie wypadła Katarzyna Trylnik.

Na pochwały zasłużył niewątpliwie chór przygotowany przez Bogdana Golę, a choreograficzne epizody ładnie ułożył Emil Wesołowski, Boris Kudlićka zaś zaprojektował efektowne i pomysłowe dekoracje, zgodne zapewne z intencjami reżysera (w salonie gry królują oczywiście automaty zamiast poczciwych stołów karcianych). Czy jednak i jak dalece wszystko to pozostaje w zgodzie z zamierzeniami kompozytora i jego brata-librecisty oraz, co najważniejsze, z muzycznym klimatem samej opery - to całkiem inne pytanie...

Piotr Czajkowski Dama pikowa. Kierownictwo muzyczne: Kazimierz Kord, reżyseria: Mariusz Treliński, dekoracje: Boris F. Kudlićka. Premiera w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej 19 grudnia 2004.

Na zdjęciu: scena z "Damy pikowej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji