Artykuły

Dwudziestolecie Magdaleny Cieleckiej

- Moja praca jest niebezpieczna, kusi, żeby sprawdzać na sobie pewne sytuacje, żeby zobaczyć, jak się na nie reaguje, żeby obserwować przykre, trudne momenty i kolekcjonować je w sobie. To może wzbogaca, ale czasem rzuca w nie najciekawsze rejony - mówi aktorka Magdalena Cielecka w rozmowie z Natalią Kuc w Twoim Stylu.

Jej dwudziestolecie to czas skrajnie różny. Było religijnie, potem buntowniczo. Czasem jak w filmie dozwolonym od lat osiemnastu: kluby zabawa, ekstremalne emocje, niepokorni mężczyźni. Dziś nie boi się ról dojrzałych kobiet - w życiu i na scenie. Chciałaby zostać matką. Na razie jest nią w dwóch filmach, które niedługo zobaczymy w kinach. Magda Cielecka mówi o mężczyznach jej życia i pomyłkach, do których nie boi się przyznać. Wychowała się w małej miejscowości, w rodzinie nie było artystów. Do szkoły aktorskiej zdawała, bo namówił ją chłopak, w którym się kochała. Pierwszą ważną rolę w łilmie zagrała na studiach. Reżyserka Barbara Sass wybrała ją, bo zobaczyła jej występ w szkolnym spektaklu. "Znowu szczęśliwy traf, dzień później w tej sztuce grała koleżanka".

Twój STYL: Proszę dokończyć zdanie: ja 20 lat temu...

Magdalena Cielecka: Miałam 17 lat, startowałam wtedy w konkursach recytatorskich w czarnej długiej spódnicy, z pomalowanymi na czarno ustami, w drewnianych koralach i, czasem, różańcem w kieszeni. Byłam religijna, oazowa, skostniała w poglądach.

TS: Jak to się objawiało?

MC: Radykalizmem, czarno-białym widzeniem świata. Nie znosiłam kompromisów, to dotyczyło wszystkiego. Tego, że mężczyzna zostawia rodzinę, ludzie żyją bez ślubu, przyjaciel mówi, że nie ma dla mnie czasu. Zły człowiek to był ktoś niesłowny, niekonsekwentny, na kim nie można polegać. W związki wprowadzałam wojskową dyscyplinę. Byłam bardzo wymagająca. Jeśli ktoś mówił jedno, a robił drugie, to prawie się z nim rozstawałam, były dni milczenia, obrażania się, przepraszania. Zero lekkości.

TS: No i te czarne usta.

MC: Szukałam tożsamości, stylu. Za sobą miałam już fascynację plastikowym kiczem, Limahlem itp. Jako osiemnastolatka zachwycałam się raczej artystowskim klimatem: Magda Umer, Agnieszka Osiecka, Piwnica pod Baranami. Pozowałam na uczennicę liceum plastycznego, choć, niestety, talentu nie miałam. Moja przygoda z rysunkiem polegała na tym, że wylewałam atrament na kartkę papieru i potrząsałam nią. Nosiłam też starą wytartą skórzaną teczkę pod pachą na rzekome prace plastyczne, których tam nie było.

TS: Tu jest jakaś sprzeczność - z jednej strony konserwatywna religijność, z drugiej pozowanie na artystkę...

MC: Konserwatyzm był związany z potrzebą nazwania i uporządkowania rzeczywistości. Bo w moim życiu brakowało spokoju. Tata cierpiał na chorobę alkoholową. Nie było przemocy, ale mój dziecięcy świat miał chybotliwe nogi, więc porządek próbowałam zaprowadzić we wszystkim innym. Byłam dobrą uczennicą, społecznie zaangażowaną, uczestniczyłam w zajęciach pozaszkolnych, organizowałam sobie i innym czas. Miałam potrzebę poukładania, kontroli wszystkiego. Właściwie niczego nam nie brakowało. Zawsze miałam na szkolną wycieczkę, na kino, miałam też dużo miłości i akceptacji. Czasem brakowało ubrań, ale ciuchy krążyły po kuzynach, sąsiadach. Wychowałam się w małej miejscowości, gdzie obiady ludzie jadają u siebie nawzajem, gdzie wspólnie spędza się dużo czasu. Kiedy zastanawiam się, czy mi w komunie czegoś brakowało, myślę, że wielu rzeczy brakowało raczej mojej mamie. Ja byłam nieświadoma, w jakim trudzie zdobywała wszystkie potrzebne w domu rzeczy.

TS: Dlaczego chciała Pani zostać aktorką?

MC: Zakochałam się w chłopaku, którego poznałam na konkursach recytatorskich. On mnie namówił do zdawania do szkoły aktorskiej. O moim zawodzie zadecydował przypadek, podobnie jak o losach wielu moich rówieśników. To nie były czasy świadomie planowanych karier. Pierwszą ważną rolę... dziecka dostałam na początku studiów. Zagrałam w Starym Teatrze. Potrzebowano kogoś o takiej jak moja aparycji. Szczęście mnie nie opuściło. Kiedy Barbara Sass, która szukała aktorki do "Pokuszenia", przyszła zobaczyć przedstawienie dyplomowe naszego roku, akurat grałam główną rolę. Gdyby przyszła innego dnia, występowałabym w epizodzie, bo tak było zorganizowane to przedstawienie. I pewnie w "Pokuszeniu" bym nie zagrała.

TS: Szkoła aktorska, potem Stary Teatr w Krakowie, ważny debiut filmowy, wolna Polska. W którym momencie Pani skostniały świat się wywrócił?

MC: Wywracał się stopniowo. Zacznę od tego, że z czasu, kiedy byłam studentką, niewiele pamiętam. Wszystko przesłoniła praca, dążenie do doskonałości, nie było czasu na książki, film, kształcenie się. Przebudzenie przyszło później. Film, literatura, malarstwo - dziś uczą się o tym licealiści. I z taką wiedzą wchodzą w dorosłe życie. Moje pokolenie, skupione na problemach rodziców, przetrwaniu, braku wolności, zmuszone było odłożyć to wszystko na lepsze, późniejsze czasy. Moja mama nie miała głowy, by mnie dodatkowo kształcić czy podsuwać książki, bo ich po prostu nie było. Dlatego u mnie proces rozwoju zaczął się później. Śmieszny przykład - dobrze pływać nauczyłam się dopiero niedawno, bo musiałam. Do filmu.

TS: Z konserwatywnej dziewczyny stała się Pani aktorką, która półnaga szokuje w kontrowersyjnych dramatach Sarah Kane. Wyspecjalizowała się Pani w trudnych rolach.

MC: Zagrać radość, śmiech jest mi trudniej, niż płakać dziesięć minut. Skrajne, trudne uczucia łatwiej mi przychodzą. Ale choć na scenie grałam ekstremalne, szalone emocje, w życiu nadal byłam spięta, perfekcyjna. Zawsze na czas, zawsze dobrze przygotowana... Nie tolerowałam tego, że ktoś na próbie zapomina tekstu. Pouczałam innych. Wszystko stawiałam na ostrzu noża.

TS: O sztukach "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie" i "Psychosis" powiedziała Pani kiedyś, że "przenicowały psychikę". Co miała Pani na myśli?

MC: Już w "Egoistach" Trelińskiego opowiadałam o świecie, którego nie znałam: narkotyków, hedonizmu, mocnych wrażeń. Ta rola przyszła wcześniej niż przeżycie. Wymagała ekstremalnych emocji, wyzwoliła ciekawość świata nocnych klubów - środowiska, którego nawet nie wiedziałam, gdzie szukać. Wydawało mi się, że jestem za grzeczna do ról, które gram, że powinnam coś przeżyć, bo niewiele o nich wiem. Moja praca jest niebezpieczna, kusi, żeby sprawdzać na sobie pewne sytuacje, żeby zobaczyć, jak się na nie reaguje, żeby obserwować przykre, trudne momenty i kolekcjonować je w sobie. To może wzbogaca, ale czasem rzuca w nie najciekawsze rejony. Pamiętam, jak jechałam kiedyś samochodem w nocy i w radiu leciała agresywna muzyka, chyba Rammstein. Wcisnęłam gaz i myślałam: "Boże, to jest to, powinnam mieć jeszcze przy sobie butelkę whisky!". Poczułam się swoją bohaterką.

TS: Długo się nią Pani czuła?

MC: Do momentu, aż się pogubiłam. Byłam w związku, w którym było dobrze, ale mimo to chciałam spróbować czegoś innego. Zobaczyć jakiś nowy świat, którego jeszcze nie dotknęłam. Chciałam coś wypróbować, sprowokować, zaprzeczyć temu nienagannemu życiu. Chciałam się zbrudzić.

TS: Mówi Pani o niewierności?

MC: Mówię o potrzebie ryzyka w ogóle. Szybko się okazało, że to nie było moje: nie moje emocje, wrażliwość. To w ogóle nie byłam ja. Zaprzeczyłam sobie, chciałam, żeby było jak w filmach. I poniosłam tego skutki. Nie żałuję. Każdy wybór rodzi konsekwencje. Dobrze mieć wolność wyboru, nawet jeśli czasem wybiera się mądrze, a czasem głupio. Z tego budujemy nasze doświadczenie.

TS: Lata 90., czas, gdy była Pani dwudziestolatką... Czuje Pani ulgę czy smutek, że minęły?

MC: Gdy patrzę na swoje zdjęcia sprzed lat, to ulgę (śmiech). Tęsknisz za młodością? Popatrz, jak wyglądałaś dziesięć, dwadzieścia lat temu. Polecam to każdej kobiecie. U mnie dominowały czarne, grube brwi i ciemna pomadka na ustach. No i ta moda. Ale poważnie, dziś na pewno bardziej akceptuję siebie. Kiedyś byłam wypadkową wyobrażeń innych ludzi, swoich wątpliwości, poszukiwań, teraz bardziej się sobie podobam. Wiem, czego chcę.

TS: Czyli?

MC: Miłości, spokoju, zakorzenienia.

TS: Co zawdzięcza Pani mężczyznom?

MC: Każde spotkanie jest przygodą, nauką, wreszcie rozwojem. Zawsze miałam mężczyzn fascynujących, choć niełatwych. I każdy zostawił we mnie jakąś cząstkę siebie. Czy będzie to upodobanie do sushi, do jazzu, wspomnienie wina pitego w wannie, zamiłowanie do podróży bez planu czy fascynująca twórczość. To wszystko składa się na intymną historię, która mnie wzbogaca. I na zawsze pozostaje częścią mnie. Myślę o mężczyznach, których spotkałam, z wdzięcznością i sentymentem. Została mi też z tych znajomości ogromna liczba zdjęć, drobiazgów, ale przede wszystkim pamięć tego, co się między nami zdarzyło, co kiedyś zbudowaliśmy. O żadnej z tych relacji nie myślę dziś z żalem czy goryczą. Każda droga była warta poznania i przejścia.

TS: Zmienił się sposób, w jaki zdobywa Pani mężczyzn?

MC: Mniej jest we mnie femme fatale. Kiedyś trzeba było mnie zdobywać, byłam trudna, nieobliczalna. Zdarzało mi się wysiadać z taksówki w połowie drogi, trzaskać drzwiami, uciekać. Uwielbiałam krańcowe emocje i prowokowanie partnera do określonych sytuacji. Czy pobiegnie za mną, zawalczy. Dialog damsko-męski w moim wykonaniu to było "pokaż, na co cię stać, a ja łaskawie przyjrzę się temu". Napinałam ten łuk do granic możliwości, wystawiając na próbę wytrzymałość i tolerancję drugiej strony. Dziś lżej traktuję takie sytuacje, mam dystans do siebie, nie jestem zawsze taka serio. Myślę, że więcej we mnie serdeczności i radości ze spotkań z ludźmi.

TS: Trudniej się Pani zakochuje dziś niż przed laty?

MC: Jestem coraz bardziej ukształtowana, z moimi przyzwyczajeniami, natręctwami. Lubię swoją osobną przestrzeń, wybory. To może sprawiać, że nie wchodzę tak łatwo w nowe związki jak kiedyś. Ale jednocześnie lepiej wiem, kim jestem, czego i kogo potrzebuję. Miłość to tajemnica, przychodzi, kiedy chce, nie ma reguł, rządzi nią prawo kosmiczne, boskie. Wierzę w wyższy zamysł, który coś dla mnie zaplanował. Zamiast szukać, poddaję się.

TS: Nie żałuje Pani, że nie spróbowała swoich sił na Zachodzie?

MC: Jasne, że chciałabym dostawać role, jakie gra Cate Blanchett. Ale już za późno. Nigdy nie dostałam takiej szansy, a sama nie myślałam nigdy o Stanach, bo nie wierzyłam, że mi się uda. Może przez zaniżone poczucie wartości, które jest problemem mojego pokolenia? A może przez kolegów, którzy w poczuciu klęski wracali zza oceanu? Myślę, że na Zachodzie nie robiłabym takich rzeczy, które mogę robić tu, w moim języku, z ludźmi, którzy znają moje możliwości. Nie byłabym lepszą aktorką. Nawet gdybym grała w kasowych filmach.

TS: Słyszałam głosy, że nasze kino jest "za mało ambitne jak na Cielecką". Czuje Pani niedosyt? W filmie nie ma wielu ambitnych ról?

MC: Rekompensuję to sobie w teatrze. Poza tym wydaje mi się, że w Polsce jednak coś się ruszyło. Zagrałam właśnie u Kolskiego i Wosiewicza ważne role kobiet dojrzałych, matek. Miałam szczęście, bo z powodu mojego debiutu nigdy nie obsadzano mnie w rolach błahych, ozdobnych. Zazwyczaj były to trudne, główne role. Więc nie mam lęku, kiedy myślę o swojej pracy. Buńczucznie wierzę, że wciąż będę dostawać ciekawe role. Nie czekam na nagrody, wiele ich dostałam i wiem, że są wypadkową zapotrzebowania, trendów, mody na daną "ikonę".

TS: Jest Pani jedną z ikon aktorskiego świata, mimo że nie zagrała Pani w wielu kasowych filmach, serialach. Dziwne jak na czasy Pudelka.

MC: Czasem się zastanawiam, jak to się stało, że jestem rozpoznawalna? Przecież nie przez teatr. Myślę, że przez regularną obecność w magazynach kobiecych, które widziały we mnie bohaterkę okładek, ikonę stylu, kogoś, kto się nie przejadł i nie robi niczego, co obrazi ich czytelniczki. Udało mi się, bo mój początek przypadł na inne czasy. Kiedy zaczynałam, nikt nie słyszał o tabloidach. Na uroczystościach w restauracjach nie było fotografów. Może jeden. W spokoju debiutowałam i w spokoju przeżywałam swoje miłości, nikt mnie wtedy nie tropił. Może gdybym zaczynała teraz, byłoby to dla mnie zgubne. Może zachłysnęłabym się medialną obecnością, może nie wytrzymałabym presji, chciałabym brać wszystko, co oferuje dzisiejszy rynek? Nie wiem. Dziś na szczęście jestem w takim miejscu, że nie muszę występować w "Tańcu z gwiazdami". Programy telewizyjne nie są mi niezbędne do tego, by istnieć. Zresztą to nie dla mnie. Występ w takim programie jest równoznaczny ze zgodą na upublicznianie wszystkich sfer prywatnego życia, do dowolnego dysponowania wizerunkiem. Otoczka medialna, która towarzyszy uczestnikom tych konkursów, budzi we mnie większy niesmak niż same zmagania na parkietach czy lodowych taflach.

TS: To przez takie wypowiedzi zbudowała Pani wizerunek "kobiety w zbroi". Ile w nim prawdy?

MC: Długo było na niego zapotrzebowanie. Czasami świadomie go kreowałam. Nie zawsze jest miejsce na mówienie prawdy o sobie, aktor musi zachować pewną tajemnicę.

TS: Show-biznes Panią rozczarowuje?

MC: Śmieszy mnie polski czerwony dywan, czasem nawet trochę żenuje. Oczywiście, sama gram w tę grę, to część mojej pracy, ale czuję absurd sytuacji. Na własne potrzeby stworzyliśmy swoje Hollywood. Tylko że gdy kupuję tabloid w Paryżu czy Londynie, to ludzi, których tam widzę, zna cały świat. Polscy aktorzy są dla świata anonimowi. Taka różnica. Ale każde otwarcie restauracji, prezentację sztućców traktujemy jak wydarzenie na miarę premiery w Operze Narodowej. Taki polski kompleks.

TS: Co dla Pani prywatnie w wolnej Polsce okazało się najtrudniejsze?

MC: To, co jednocześnie jest wspaniale: brzemię wyboru. Sytuacja, kiedy ma się wszystko i pojawia się pytanie, co z tym zrobić. Mamy wolność, a jednocześnie jesteśmy pogubieni i zamknięci na siebie. Królują niskie instynkty. Uwielbiamy patrzeć, gdy ktoś upada. Widziałam ostatnio w książce fotografie pod tytułem "dzień z życia sławnego aktora Gustawa Holoubka". Na jednym pił kawę, na drugim czytał gazetę, na innym szedł do teatru. Nikt nie miał potrzeby robić mu zdjęć, gdy jest pijany, choć zapewne używał życia.

TS: Pani walczy z paparazzimi?

MC: Wkurzają mnie, gdy jadą za mną do galerii handlowej, ale nie robię niczego, czego mogłabym się wstydzić. Nie rozumiem, co może być interesującego w człowieku robiącym zakupy? Wiem, że jest to polowanie na temat, bo ten można zmontować ze wszystkiego: wystarczy, że rozsypią mi się zakupy, mamy newsa: "Cielecka jest roztrzęsiona. Czy nie radzi sobie z życiem?".

TS: W dniu z życia Magdy Cieleckiej jest czas na luz?

MC: Jeśli nie mam rano zdjęć, długo śpię. Lubię piżamowe dni, gdy nigdzie nie muszę wychodzić. Czas spędzony w domu zaliczam do najprzyjemniejszych. Dużo czytam. Właściwie gdzie się da: w czasie długiego spektaklu, na planie, w podróży. Dużo podróżuję, a w wakacje to podstawowa aktywność. W obcych miastach zawsze mam przy sobie książkę, siadam w kawiarni, patrzę na ludzi i czytam. To sposób na spędzanie czasu. Za granicą poluję też na nietuzinkowe ciuchy. Mam wiele skarbów wyszperanych w second-handach. Niedawno z Brukseli przywiozłam suknię z lat 30., gotycką, czarną, z jedwabiu, pięknie zachowaną, nie wiem, na jaką okazję ją włożę i czy w ogóle, ale warto było. Zresztą przywiązuję się do rzeczy, które lubię, niektóre trzymam latami. Jak ostatnio policzyłam, w mojej szafie jest 150 par butów, choć rzadko je wkładam. Lubię zapraszać przyjaciół, biesiadować, rozmawiać. Czasem nocują u mnie znajomi z Wybrzeża, z Krakowa, bo grają tu w serialach. Gotuję wtedy makaron z pesto, piekę mięsa... Bardzo lubię podejmować gości jedzeniem.

TS: Jak się zmieniły Pani przyjaciółki? Kobiety z Pani pokolenia?

MC: Moje koleżanki nacieszyły się już wolnością, która przyszła w latach 90. Korzystają z niej, ale pozakładały też rodziny. Rodzina nie jest już synonimem nieudanej kariery, tylko dobrego, satysfakcjonującego życia. Jest oznaką tego, że komuś wiedzie się w życiu emocjonalnym. Dziś, jeśli pozwalamy sobie na to, by w niedzielę zjeść obiad z dziećmi i mężem, to lepiej świadczy o naszym statusie niż wyjście do modnej restauracji.

TS: Pani nie tęskni za niedzielnym obiadem?

MC: Tęsknię, bo wiem, jak smakuje. I patrzę na życie optymistycznie. Mniej we mnie wewnętrznych konfliktów, niepokoju. Wiem, kim jestem i czego chcę. Nie udało mi się jeszcze stworzyć rodziny, ale wierzę, że ten etap już niedaleko. Przede mną. Jestem na niego gotowa. Radykalizm i stawianie na swoim bywają potrzebne, gdy człowiek buduje swój świat, zdobywa pozycję. Z czasem ceni się pewność i spokój. Cieszę się, że jestem na etapie świadomych wyborów. To ulga, którą daje dojrzałość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji