Artykuły

A serduszko pika

W "Szewcach" Witkacego reprezentantka ludu, zwana przez autora Bosą Dziewką, wnosi na tacy bijące serce. W przedstawieniu "Trzeci Akt" Jerzego Jarockiego, opartym na tymże dramacie i zrealizowanym w szkole teatralnej, ogromnych rozmiarów mięsień jest wyeksponowany przez całą drugą część spektaklu. Rytmicznymi skurczami ma odmierzać rytm współczesności, jakiego doszukuje się reżyser u Stanisława Ignacego Witkiewicza. Tylko, że obserwując zmagania młodych aktorów z zawiłymi frazami Witkacego, trudno dopatrzyć się czegoś, co by ich naprawdę, a dzięki nim i nas, w przedstawieniu dotykało.

Jerzy Jarocki wychodzi od trzeciego aktu .Szewców". To przestawienie w scenariuszu pozwala mu dobitniej pokazać, co stało się z przedstawicielami klasy robotniczej po przejęciu władzy. Sajetan Tempe i dwaj Czeladnicy siedzą rozparci na krzesłach, nie bardzo mogąc poradzić sobie z sytuacją, w której się znaleźli. Przekrzywione krawaty, niemożność porozumienia się za pomocą robociarskiego języka i wszechogarniająca nuda sprawiają, że cofają się w czasie, do punktu wyjścia, kiedy to robili to, na czym się naprawdę znają, czyli buty. W pracy nie przeszkadzało im nawet pojawienie się dręczącego ich przedstawiciela administracji państwowej w postaci Prokuratora Roberta Scurvy, bardziej zresztą zajętego ucieleśnieniem seksu. Metafizyczną Małpą czyli Księżną Iriną niż sprawowaniem władzy. Mieli przynajmniej przeciw komu kierować swoje zrewolucjonizowane i pseudofilozoficzne pretensje.

Ta część spektaklu sprowadzona do zrytmizowanych działań aktorskich jest jeszcze dość interesująca. Młodzi aktorzy, wśród których na szczególną uwagę zasługuje Jacek Joniec (Sajetan) i Wojciech Leonowicz (Prokurator), dobrze się czują w sformalizowanych gestach, ruchach, zachowaniach, w miarę jasno i logicznie przekazując zawikłane racje bohaterów. Sytuacja radykalnie się zmienia, gdy Jerzy Jarocki zaczyna prowadzić ich w stronę groteski, mającej być wyznacznikiem współczesności. Za pomocą Witkacego stara się załatwić problem samoniszczącej się władzy (siekiera w głowie Sąjetana), kwestię chłopską, potworności bezrobocia czy niemożliwości sprawiedliwości społecznej. Nie zabrakło nawet odniesień do niedawnej tragedii w Nowym Jorku, co scenograf Jerzy Juk-Kowarski zaznaczył wprost wyświetleniem wieżowców na kurtynce. Konsekwencją tego jest pojawienie się na końcu dwóch panów z teczkami, reprezentujących świat biznesu, który przejmuje władzę.

Z tego wszystkiego na scenie robi się potworny galimatias, a aktorzy nie bardzo mogą się połapać w filozoficznych i społecznych dyskursach. Spektakl staje się nieznośnie bełkotliwy. Może właśnie przez to nie był on w stanie dotknąć mnie naciąganą współczesnością Witkacego, choć leżące na tacy serduszko niemal do końca pikało w jej rytmie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji