Artykuły

Debiuty

Przed kilkoma miesiącami KTT w jednym ze swych felietonów drukowanych w "Kulturze" zauważył rzecz arcyteatralną: oto teatr stał się ostatnio dziedziną sztuki rozwijającą się najpomyślniej i osiągającą największe sukcesy. Wydaje mi się, że spośród wielu przyczyn tego prymatu sztuki scenicznej wcale nie najbłahszą jest stały dopływ do teatru młodych ludzi - aktorów i reżyserów. Zauważmy, że jeśli np. literaci czy dziennikarze skarżą się na brak nowych talentów, a do Związków Literatów czy Plastyków przyjmuje się "młodych" twórców przekraczających już często "smugę cienia", to świeżo upieczeni aktorzy czy reżyserzy bezpośrednio po ukończeniu szkoły teatralnej (a niekiedy jeszcze wcześniej) otrzymują ciekawe propozycje i mogą wybierać między filmem, telewizją i najlepszymi scenami. W momencie, w którym dysponują największą energią twórczą, ambicją i świeżością - mają okazję sprawdzenia się przed publicznością i to często w filmie znakomitego reżysera czy na znanej scenie. Młody literat musi kilka lat czekać na swą pierwszą książkę - o aktora czy reżysera bilą scenicznej godzi się wyjechać na prowincję, kiedy w grodzie, w którym skończył teatralne studia, w Warszawie, czy Krakowie, otrzymuje natychmiast angaż.

Właśnie ostatnio niemal równocześnie odbyły się w dwóch warszawskich teatrach - Narodowym i Powszechnym - premiery, których twórcami są ludzie debiutujący w zawodzie reżysera. Obydwa spektakle, choć oczywiście można wskazać wiele drobnych usterek, okazały się na tyle ciekawe i dojrzałe, iż można je oceniać "normalnie", bez stosowania specjalnych, "debiutanckich" kryteriów. "Troilusa i Kresydę" Szekspira w Teatrze Narodowym i "Dom Bernardy Alba" Lorki w Teatrze Powszechnym nawet łączy kilka cech. W obydwóch przypadkach wzięto na warsztat sztuki rzadko grywane, w obydwóch też zaproponowano odczytanie oryginalne. Młodych reżyserów łączy myślenie obrazami, umiejętność kreowania całościowej wizji, spajającej różnorodne elementy - plastyczne, aktorskie, myślowe w jedną całość. Zwłaszcza inscenizacja w Teatrze Narodowym podporządkowana została pewnej wizji plastycznej, określona przez scenografię i kostiumy.

"Troilus i Kresyda", rzadko grywana tragedia Szekspira, należy do tej ogromnej grupy utworów literackich, które wykorzystują wątki i bohaterów znanych z historii wojny trojańskiej. Z tym, że Szekspir potraktował przekaz Homera bardzo swobodnie, odszedł od wersji starożytnej, i to zarówno w kreacji bohaterów tragedii, jak i wykładni filozoficznej. Przede wszystkim na pierwszy pian wysunął wątek miłości tytułowych postaci, tak iż zrazu wojna trojańska jest tu tylko tłem. Potem jednak okazuje się podstawową siłą ingerującą w losy jednostek, siłą paradoksalną i niszczącą miłość Troilusa i Kresydy. Siłą paradoksalną choćby dlatego, że przecież - jak głosiła homerycka legenda - wojna trojańska była wojną - jeśli tak można powiedzieć - miłosną. Jej przyczyną stało się przecież porwanie żony Menelausa - pięknej Heleny - przez Parysa - syna króla Troi.

Przedstawienie w Teatrze Narodowym wyreżyserowane przez Marka Grzesińskiego przez swój kształt plastyczny, a zwłaszcza kostiumy Greków oblegających Troję i jej mieszkańców obok wątku miłosnego podkreśla wątek nadrzędny traktujący o samej wojnie. Jest to wojna dwóch odmiennych formacji cywilizacyjnych. Trojanie to gnuśniejący dekadenci, których czas historyczny już się kończy; przyszłość należy do najeźdźców, brutalnych i barbarzyńskich, nie dbających o dobre obyczaje, ale silnych. Przedstawiciele jednej i drugiej strony zostali w spektaklu przerysowani; Trojanie - oprócz kilku szlachetnych bohaterów - to żywe maski, żyjące sztuczną konwencją, zaś Grecy - krzykliwi i także choć w inny sposób sztuczni wojownicy. Historia okazuje się tu domeną fałszu i zakłamania, które niszczą nawet pierwszą miłość. Marek Grzesiński ze scenografem - Markiem Dobrowolskim - stworzyli dla szekspirowskiej tragedii scenerię ocierającą się o kicz, podkreślającą konwencjonalny charakter wydarzeń.

Ciekawszy i bardziej spójny wydał mi się debiut Janusza Wiśniewskiego w Teatrze Powszechnym. I tutaj sporą rolę w stworzeniu atmosfery spektaklu odegrały dekoracje znanego malarza debiutującego chyba również w roli scenografa - Henryka Wańka. Podkreśliły one zamknięty i w pewnym sensie nadrealny charakter przestrzeni, w której toczy się dramat. Rzecz jest o zniewoleniu. Zniewoleniu córek przez matkę, pragnącą uchronić je przed światem, w którym czai się zło, ale również o zniewoleniu ludzi przez zakłamaną moralność. Federico Garcia Lorca, wybitny poeta hiszpański, osadził swój dramat demaskujący fałsze egzystencji katolickiego społeczeństwa w bardzo konkretnych realiach obyczajowych i psychologicznych. Reżyserowi udało się wiele przekazać z owej specyfiki narodowej utworu, utrzymać w mrocznej poetyce Lorki, jak również nie zatracić niuansów psychologicznej analizy bohaterek. Interesującą kreację matki - Bernardy Alba - stworzyła Wiesława Mazurkiewicz. Przedstawiła postać wykutą z jednej bryły, intensywną, bez pęknięć; postać, której obce są wahania, ale która równocześnie jakby zatraciła człowieczeństwo. Dla pełni tej kreacji zabrakło cienia zwątpienia, jakiejś ludzkiej słabości w tym monolicie. Podobały mi się także Elżbieta Kępińska, Ewa Dałkowska, Mirosława Dubrawska i Aniela Świderska. Na dobrą sprawę w tej sztuce kobiet wyróżnić można niemal wszystkie aktorki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji