"C-Aktiv", czyli jazda na pełnym haju
Witkacemu, jak wiadomo, zdarzało się pisać i malować pod wpływem narkotyków. Czy to znaczy, że jego twórczość trzeba odczytywać w podobnym stanie umysłu?
Obraz naćpanej widowni, oglądającej jego dramaty bądź pastele, byłby dla Witkacego spełnieniem marzeń.
Z przyczyn oczywistych takie zespolenie artysty z publicznością nigdy nie było, nie jest i - miejmy nadzieję - nigdy nie będzie możliwe. Skutkiem ubocznym, nazwijmy to, bezpiecznej postawy odbiorów godzinnego spektaklu "C-AKTIV" było zdumienie rysujące się na twarzach wielu osób i znaki zapytania, desperacko migające w oczach wielu widzów.
Teoria czystej formy Witkacego wyjmowała sztukę spod jurysdykcji logiki i symbolizmu - promowała wyłącznie doznania metafizyczne. I tym tropem poszedł Konrad Imiela, który stworzył nie tyle przedstawienie w klasycznym rozumieniu, co zabawną impresję na temat wizji Witkacego. Impresję bardzo plastyczną, dynamiczną, metafizyczną i abstrakcyjną. Gdzie bohaterowie działają bez konsekwencji. Gdzie w setkach neologizmów sens ledwie się tli. Gdzie fabuła to jakiś żart.
Cezary Studniak jako sfrustrowany artysta odleciał na haju pod sam sufit Capitolu. Dorota "Doda" Rabczewska z Jana Peszka zrobiła sobie ławkę. Maria Peszek z białego klozetu wyciągnęła mikrofon, a Jacek Borusiński z Mumio jako zagubiony uczeń błąkał się po scenie w poszukiwaniu własnych kończyn. A wszystkich razem i każdego z osobna co jakiś czas pochłaniała czarna dziura.
Aktorskie zdarzenia przeplatają się z popisami grupy tanecznej. I niewątpliwie choreografia Jacka Gębury, a przede wszystkim muzyka Kanału Audytywnego to zdecydowanie najmocniejsze strony całego przedsięwzięcia. Kanał Audytywny po raz kolejny udowodnił swą nieprzeciętność, odnajdując się czy to w tematach stricte hiphopowych, czy też w akustycznym jazzie.
Jak to z impresją bywa, największe wrażenie robi za pierwszym razem. "C-AKTIV" to jednorazowy show, z którym spore problemy będzie miała telewizja, przygotowując retransmisję. Dla telewizyjnych decydentów to może być jednak zbyt twardy orzech - skuszeni obecnością Dody oczekiwali zapewne krwistego befsztyku kontrowersji i skandalu. Dostali dobrze wypieczoną i przyprawioną "zbaraninę". Ale co tam. Lepiej skończyć w pięknym szaleństwie niż w szarej, nudnej banalności i marazmie - jak mawiał Witkacy.