Artykuły

[Przedstawienie Jarockiego...]

Przedstawienie Jarockiego nie zostało dobrze przyjęte. Pisze się, że może i dobrze jest reżyserowane, ale aktorzy źle są dobrani i nie najlepiej grają, że spektakl miejscami w ogóle nie wzrusza. Niektórzy dziwią się nawet, że został pokazany na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych.

A "Wujaszek Wania" Jarockiego to odkrywcza, przenikliwa interpretacja tekstu. Mistrzowska, konsekwentna i precyzyjna (nic nadzwyczajnego u Jarockiego) w analizie psychologicznej postaci. To koncert charakterów i relacji między bohaterami. A przy tym - to intelektualna rozkosz: Jarocki gra z tradycją wystawiania Czechowa. Białe charaktery zamienia w czarne i komiczne, a postaci negatywne czyni całkiem przyzwoitymi ludźmi. Pokazuje "Wujaszka Wanię" jako komedię, tak zresztą, jak Czechow chciał. Wydobywa zupełnie nowe znaczenie postaci i samej sztuki. Uprawnione i niebywale trafne. I dzięki aktorom, precyzyjnie dobranym (Sonia!!!), brawurowo wygrane. Jarocki pokazał nowego "Wujaszka Wanię".

Do tego jeszcze odsłonił głęboko dotąd skrywaną tkliwość dla ludzi. Pobłażliwość i ciepło.

Sonia i Iwan Wojnicki

Sonia. Nawiedzona siłaczka, zbiera plony, wstaje rano, zrywa kukurydzę, uczestniczy w sianokosach, szara przodownica, kłoda bez biustu. Nie-kobieta w nieskazitelnie białym, wypranym kołnierzyku. Dzielna, cierpiąca za masy, idealistka potrzebująca przyjaciółki i zwierzeń, a nie mężczyzny. Wreszcie wiadomo, dlaczego Doktor jej nie kocha, dlaczego tylko ją szanuje. U Jarockiego Sonia nie jest dziewczyną. Gdyby rozpuściła włosy zamiast resocjalizować i "przegryzać coś w nocy", może Astrow by na nią spojrzał. Ale Sonia stoi ciągle na rozkraczonych nogach i wygłasza płomienne przemowy absolutyzujące ludzkie cierpienie i ludzką pracę. Jest dziecinna i niedojrzała. Jej masochizm, ideologiczne tyrady są nieudolną próbą nadania klęsce klasy.

Wujaszek Wania. Złośnik, zazdrośnik tupiący nogami i zaciskający piąstki. Ambitny mięczak. Inteligentny. Wie, że nic w życiu mu się nie udaje, ale za własne życiowe niepowodzenia odgrywa się na innych. Człowiek małego formatu. Cieszą go potknięcia Heleny. Poniża kobietę, którą chce zdobyć, bo wie, że nie ma u niej szans. Obraża i jednocześnie przynosi kwiaty. Tak uwodzi, żeby mu się przypadkiem nie udało. Lubuje się swym nieszczęściem, delektuje się nim. Woli także harować jak wół i mieć dwa procent dochodu, niż majątek sprzedać i mieć z niego cztery procent. Nigdy nie próbował nawet rozmawiać z Aleksandrem o większej dla siebie pensji, mimo że uważa swoje zarobki za zbyt małe. Przeciw sprzedaży majątku buntuje się nie ze względu na miłość do domu i do własnej pracy. Buntuje się, bo musiałby uznać, że jego praca jest bezsensowna. Jakakolwiek zmiana na lepsze zniszczyłaby mit o wielkim poświęceniu, poświęceniu najlepszych lat życia i zdolności. Mit, który jest dla niego pretekstem, by żyć dokładnie tak, jak żyje. Dlatego krzyczy, awanturuje się i strzela. Dlatego nie chce słuchać Aleksandra, który w interpretacji Jarockiego wcale nie został pokazany jako "czarny charakter". Aleksander jest może stary i uciążliwy, ma zmanierowany, nie dający się słuchać, akademicki sposób mówienia i nie jest wybitnym profesorem, ale nie daje żadnych podstaw, by podejrzewać go o chęć wykorzystania Wujaszka czy Soni. Cały projekt sprzedaży dworu powstał przecież w trosce o wszystkich i jest dla wszystkich korzystny. Realizuje nawet ich deklarowane marzenia - Wujaszek mógłby wreszcie wyrwać się z "dziury", w jakiej żyje, Sonia miałaby dużo więcej odpowiedniego towarzystwa. Projekt został przedstawiony jako propozycja do zastanowienia się, a nie podany w formie despotycznego rozkazu. Sieriebriakow, niezrozumiany i obrażony, zaatakowany przez Wujaszka, potrafi zachować klasę. Zrozumiał, że jego pomysł niszczy ludziom mit, którym przez wiele lat żyli. Przeprosił wszystkich i wyjechał.

Wujaszek Wania i Sonia to masochiści. Kochają cierpienie, które stanowi dla nich sens życia i alibi. Jest dorabianiem ideologii do własnej przeciętności, w wypadku Wujaszka, lub klęski - w wypadku Soni (ostatnia scena). Wszystko, co ten mit podważa, wywołuje bunt. Co by się stało, gdyby Helena zgodziła się na romans z Wujaszkiem? Wujaszek by tego nie udźwignął. Co by się stało, gdyby nie harował? Żeby uzasadnić swoje zasady życiowe, musiałby zacząć czytać książki i zostać profesorem. Ale czy czytałby?

Helena i Michał Astrow

Helena - prawie trojańska, piękna i nie do zdobycia, niby... Zmysłowa i święta, żonka płoniąca się, rumieniąca, oburzona, zawstydzona łasica. Wierna i niewierna, flirtująca, nieszczęsna zakochana. Wspaniała scena - Helena na huśtawce. Świadoma i nieświadoma gry, prowokuje i niewinnie wygłasza mowę karcącą mężczyzn, pożądających kobietę, która do nich nie należy. Helena uciekająca przed sobą.

Astrow - mądry i bystry. Stary wyjadacz, doświadczony mężczyzna. Doskonale widzi gry, jakie się z nim prowadzi i umie w nie grać. Ale chce romansu, a nie gierek. Dlatego na każdym kroku Helenę demaskuje i droczy się z jej "świętością". Scena z mapami - mistrzowsko zagrana - on nie przyszedł o nich opowiadać, ona nie przyszła o tym słuchać. Astrow poprawia mapę leżącą przed Heleną do góry nogami. Przerywa grę.

Jako jedyna postać w spektaklu Astrow nie oszukuje się i widzi na wylot innych. Ale jego szczerość nie jest brutalna. Jest w niej ciepło, pobłażliwa drwinka.

Helena, postawiona pod ścianą, wyjeżdża. Nie z powodu kłótni i nieporozumień, a ze strachu przed określeniem czegokolwiek. Śmieszna, w popłochu, ucieczka przed życiem i przed sobą. Jeszcze tylko zabierze sobie ołówek Astrowa na pamiątkę i potrzyma go przez chwilę, pięknie, koniuszkami palców, potem powie "niech mnie pan poważa", czy coś w tym rodzaju, pocałuje. Znów konwencjonalnie, troszkę nieprawdziwie - pożegnanie, z którego oboje śmieją się pod wąsem. Pożegnanie, które niczego nie kończy i niczego nie nazywa po imieniu, bardzo podobne do Heleny, nie mającej nigdy odwagi spojrzeć w lustro i zobaczyć siebie.

Jarocki głównym tematem sztuki uczynił masochizm i strach przed życiem. Strach przed prawdą o sobie samym. Pokazał ludzi słabych, którzy wymyślają różnego rodzaju alibi, by zbudować swój lepszy wizerunek. Ktoś się zamęcza, ktoś się oszukuje, udaje kogoś innego, tworzy na swój temat różne mity, by nie przyznać się do własnych słabości. Ktoś nie robi nic, żeby nie ponieść klęski, lub, tak jak Helena, nie chce być jakiś, woli być nieokreślony, by nie zobaczyć, jaki jest.

Zostaliśmy przyzwyczajeni do Wujaszka, Soni, Heleny poświęcających się, pięknych, wzruszających. Jarocki pokazuje, że współczuliśmy pomnikom, które sami sobie wystawili. Oni się nie poświęcają. Oni nie umieją lub boją się żyć inaczej, niż żyją. Dawaliśmy się nabierać na ich alibi. Jarocki nie dał się im oszukać.

Spektakl, jaki Czechow mógłby sobie tylko zamarzyć

W czasie spektaklu widownia się śmieje. "Wujaszek Wania" przestał być dramatem. Stał się komedią. Bohaterowie sami są sobie winni. Śmiejemy się z głupich i niedojrzałych, małostkowych ludzi. Z ich wymyślonych poświęceń. Słomianych napadów wściekłości i żalów.

Śmiejemy się z nowego odczytania ogranych już ról, kwestii, charakterów. Rozkosz sprawia nam gra z konwencją wystawiania Czechowa. Taka Sonia... Wcale nie dziewczę w białej sukni. Przyzwoity Aleksander. Helena łasica. Wujaszek tupiący nogami, wymachujący pistoletem. A słynne czechowowskie milczenie... W "Wujaszku Wani" Jarockiego nie jest ono ani przytłaczające, ani tragiczne, ani pełne cierpienia. To milczenie ludzi postawionych w głupiej dla nich sytuacji. Nie wiadomo, co powiedzieć, więc się milczy albo mówi o pogodzie, upale w Afryce, że "się zachciało spatki", albo zjadłoby się kluseczek.

Ale w tym spektaklu jest również prawdziwy smutek. Sonia stanęła pod oknem Doktora. Bardzo chciałaby w nie zapukać, tylko się boi. Światło na chwilę wygasa, kiedy znowu się zapala, Sonia nadal stoi pod oknem Doktora. W tej jednej, małej chwili Sonia nie kłamie, naprawdę cierpi.

Scena z Sonią została zbudowana samym światłem. W spektaklu gwałtowne wyciemnienia zostały wykorzystane jeszcze w innym znaczeniu. Teatralno-jarmarcznym. Podobnie jak rozlegające się w kluczowych momentach bicie zegara i prorokujące nieszczęście błyskawice za oknami. Początkowo te teatralne "efekty" rażą, wydają się niezrozumiałe. Zwłaszcza, że cały spektakl jest ascetyczny. Oparty jedynie na grze aktorskiej. Ich znaczenie staje się jednak jasne po scenie z Sonią. Scenie prawdy. Wtedy triki się kończą. Służyły do podkreślenia sztuczności i kłamstwa wszystkich pozostałych sytuacji. Pokazywały, że mamy do czynienia z teatrem w teatrze, z ludźmi-kukiełkami, ludźmi-aktorami. Ich wymyślonymi, słomianymi namiętnościami, słowiańskimi rewolucjami. Teatralne triki wyjaśniają znaczenie podtytułu dramatu, który brzmi "sceny z życia ziemian"... "Pogęgają gąsiory i przestaną".

Scena z Sonią jest wyjątkowa. Zderza porządek tragiczny i komiczny. Zderzenie tych porządków buduje gorycz spektaklu. Scena z Sonią pokazuje prawdziwy smutek w nawet najbardziej nieporadnych, śmiesznych ludziach. Nawet najbardziej głupi, naiwni masochiści, z których przez cały czas się śmiejemy, czują czasem prawdziwy ból. Dlatego, choć się śmiejemy, jest nam ich żal, a nawet ich lubimy. Jak Astrow.

Ostatnia scena - też gorzka. Astrow chciałby zostać. Lubi pić z Wujaszkiem wódeczkę, siedzieć z nim za stołem, z mapami, patrzeć jak Sonia robi rachunki. Ale wyjeżdża. Wyjeżdża dla Soni i przez Sonię, jej idiotyczną, cierpiętniczą przemowę, wyjeżdża, by uciec od fikcji, w której nie ma już siły brać udziału, wyjeżdża, bo konie już zajechały - i mu żal. Jako jedyny naprawdę coś traci. Traci bliskich mu ludzi. Jako jedyny ich lubi, mimo wszystkich wad. Jako jedyny widzi w ich przeciętnym życiu jakąś wartość.

Ciepły Jarocki. Dowcipny Czechow. Odkrywczy spektakl. Wspaniały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji