Artykuły

Powrót Ibsena

Ibsena, jako reprezentanta przeklętego naturalizmu, teatry do niedawna skrzętnie omijały. Zagrać Ibsena znaczyło nieomal tyle, co się zhańbić. Niesłychanie swego czasu popularne, grywane w całej Europie sztuki autora "Nory", wkrótce po jego śmierci ze sceny powędrowały na półki bibliotek. Całymi latami do dramatów Ibsena częściej sięgali historycy literatury, niż ludzie teatru. Nie odmawiając mu swoistej wielkości stwierdzano jednocześnie, że właściwie nie wiadomo jak go wystawiać. Odrzucając konwencję sceny pudełkowej, rodzajowość, iluzjonizm mieszczańskiego teatru "wylewano dziecko z kąpielą". Ibsen - mówiono - to wielki pisarz dziewiętnastowieczny, ale zbyt świeża jeszcze pamięć o tym, w jaki sposób był uwikłany w sprawy własnej epoki, nie pozwala go traktować ani jako klasyka, ani jako pisarza współczesnego. Tak właśnie mówiono, lecz z czasem okazywało się coraz wyraźniej, iż Ibsen jest problemem, którego nie da się załatwić jedną magiczną formułką. Aż wreszcie stało się to, co stać się musiało: Ibsen zaczyna być znów dramatopisarzem grywanym. A co więcej, okazuje się ponownie pisarzem fascynującym.

Jeżeli kiedyś widziano w Ibsenie twórcę dramaturgii społeczno-obyczajowej, dziś szuka się w nim głównie tragizmu. Naturalista Ibsen - tragikiem? Tak - okazuje się że interpretacja sceniczna zmierzająca w tym właśnie kierunku jest nie tylko możliwa, ale i uzasadniona. Udowodnił to m. in. ostatnio, wystawiając "Upiory", Teatr Kameralny w Bydgoszczy. Henryk Baranowski (reżyser spektaklu) za punkt wyjścia swojej inscenizacji przyjął, iż podstawowym konfliktem "Upiorów" jest rozdźwięk między skonwencjonalizowanymi formami życia i świadomości bohaterów sztuki a drążącą i w końcu rozsadzającą tę konwencjonalność, ich podświadomością. W takim rozumieniu sensu dramatu nie byłoby jeszcze nic specjalnie nowego (psychoanalizę znamy od dawna), gdyby nie radykalizm, z jakim przeciwstawiono sobie w bydgoskich "Upiorach" obydwa bieguny sprzeczności, o których tu mowa. Baranowski odrzucił wszystko, co w sztuce Ibsena można by nazwać konwencjonalizmem typu mieszczańskiego, formułami mieszczańsko-purytańskiej obyczajowości; w miejsce zaś tego, co odrzucił, starał się wprowadzić formy o charakterze rytualno-sakralnym. I formom tym przeciwstawił nie tyle psychopatologiczne stłumienia, co - jeśli tak rzec można - czyste namiętności, elementarne żywioły.

Dychotomia ta w przedstawieniu Baranowskiego manifestuje się przede wszystkim w sferze inscenizacji. Akcja spektaklu nie rozgrywa się w jakimś pokoju czy salonie. Na scenie oglądamy wnętrze przypominające oranżerię, w nim żywą, prawdziwą egzotyczną roślinność. Deszcz - tylna ściana buduaru spływa strugami wody. Ta sama ściana w finale spektaklu rozżarza się blaskiem wschodzącego słońca. Ze sceny emanuje biologizm, ale jest to biologizm niecodzienny, jest w nim symbolika podstawowych energetycznych mocy natury. Drugi, rytualny biegun inscenizacji, wyznacza monumentalizacja gestów postaci, geometryzacja scenicznego ruchu, wprowadzenie posępnej, wywołującej w widzach skojarzenia sakralne, muzyki Andrzeja Bieżana.

Propozycja inscenizacyjna Baranowskiego jest ciekawa, wprowadza nowe spojrzenie na "Upiory", ale czy jest propozycją nie do zastąpienia? Widzowie wychodzą z bydgoskich "Upiorów" wyraźnie przejęci i poruszeni, spektakl wywiera duże wrażenie, lecz interpretacyjne założenia Baranowskiego pobudzają również do dyskusji. To prawda, że przedstawienie, szczególnie w drugiej części, ma wiele scen granych mocno, że postawy moralne bohaterów dramatu rysują się nader czytelnie, że Ewa Studencka - Helena Alwing, Maria Chróścielówna - Regina, Adam Krajewicz - Engstrand, Wiesław Rudzki - Oswald, Czesław Stopka - Pastor Manders - dają pokaz aktorstwa zdyscyplinowanego, przeciwstawnego teatralnej rutynie. Są jednak przecież w tym spektaklu także i pewne mielizny. Baranowski starał się odrzucić cały naturalistyczno- rodzajowy sztafaż upiorów. Miał rację. Ale wprowadzona w miejsce owego sztafażu rytualizacja, momentami zawierała w sobie statyczność i martwy - szczególnie w początkowych scenach - monumentalizm. W przedstawieniu - jak powiedziałem - nader czytelnie rysują się moralne postawy bohaterów utworu. To dobrze. Gorzej, że czasami klarowność ta niebezpiecznie zbliża się do schematu, do nazbyt już natarczywego wykładu interpretatorskich tez reżysera. Można więc dyskutować, a nawet sprzeczać się z Baranowskim. Czy to jednak źle? Myślę, że wręcz przeciwnie. Wśród podejmowanych ostatnio przez wiele teatrów prób ponownego wprowadzenia Ibsena na scenę, bydgoskie "Upiory" są propozycją, która coś znaczy właśnie dlatego, że nie jest "letnia".

"Upiory" H. J. Ibsena w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy. Reżyseria: Henryk Baranowski, scenografia: Jerzy Juk-Kowarski. Muzyka: Andrzej Bieżan. Premiera: 8.IV.1973.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji