Artykuły

"Kolędnicy"- czyli opowieść o nadziei

Pusta scena, bez kotar, bez dekoracji. W głębi zielona choinka. Aktorzy przechodzą niezbyt śpiesznie, ale widać, że są zajęci przygotowaniem przedstawienia. Wszystkie ich czynności są oczywiste. Sprawdzą działanie reflektora na scenie ubiorą się i rozpoczną spektakl, który w całości będzie konsekwentnie prowadzony w ten właśnie sposób. Aktorzy wniosą rekwizyty, jeden drugiemu poda kostium, staną obok figur Marii i Józefa, by zaznaczyć, że teraz będą tymi właśnie postaciami. Będą grać kolędników.

Reżyser przed premierą podkreślił, że nie zamierza wystawiać pastorałek, do jakich przywykliśmy w naszych teatrach, ale świadomie aranżuje zabawę we współczesnych kolędników. I jest to piękna zabawa, teatr prawdziwy, niepowtarzalny, teatr, jaki można wszędzie zaprezentować.

Przede wszystkim jest to teatr arcypolski. W tekstach, w oprawie plastycznej, w scenicznych obrazach. Autor "Kolędników", Jan Skotnicki, zadał sobie sporo trudu, aby wyszukać w naszej literaturze i przekazach ludowych teksty, które uporządkował artystycznie, złączył je w dramaturgiczną całość, podporządkował określonej idei. Pokazał, jak bardzo odeszliśmy w misteriach od treści religijnej i na ile posługujemy się dzisiaj już tylko rekwizytami. Wystarczy posłuchać tekstu wprowadzającego do Sprawy Pierwszej (O stworzeniu świata i pierwszych rodzicach), ilustrowanego pięknie pantomimą, aby już wejść w świat naiwnej wyobraźni. A ileż radości daje zestawienie owego biblijnego tekstu z Księgi Rodzaju (Abraham zrodził Izaaka...) z odzywką "A u nas było inaczej", i tekstem ludowym, według którego najpierw był Kulawiec, a później długa litania swojskich chłopów, z których jeden księdzu zeżarł kiszkę, inny był nad wyraz słabowity, jeszcze inny grał na dudach. Taki to rodowód miał Józek z Frydmanu, który dostał za towarzyszkę życia Marię, i z niej to narodził się zbawiciel świata. Oczywiste też, że nie odbyło się to w Betlejemie. Polski Jezus urodził się w polskich górach, w bacowskim szałasie, wśród polskich pasterzy...

Żadne zresztą misteria nie weszły tak do folkloru, jak pastorałki. Dlatego tyle w nich swojskości, naiwności niezwykle pięknych i nieoczekiwanych zestawień. Zresztą misteria dostały się w naszym kraju dosyć szybko w ręce świeckie, stąd też musiały przesiąknąć sprawami nader codziennymi, jakich doświadczali ludzie prości. Rozrastały się też niepomiernie intermedia, których treść zawsze była świecka i zawsze służyła zabawie.

Egzemplarz "Kolędników" świadczy o niepośledniej kulturze literackiej Jana Skotnickiego. Wydobył to, co istotnie w naszej literaturze i kulturze, zarówno dawnej, jak i współczesnej, cennego czy charakterystycznego dla pastorałek, połączył z twórczością, która pochodzi wprost od ludu i stworzył całość współczesną. Wiele w tym liryzmu, nie brak naiwności, scen bardzo gorzkich i bardzo nas ośmieszających. Jest w tym wszystkim autor zakochany we wszystkim co polskie.

Doszły do tego wysiłki Jana Skotnickiego - reżysera, który potrafił znaleźć wspólny język ze scenografem i dzięki temu premiera "Kolędników" stała się wydarzeniem niepoślednim w naszym teatrze.

Zaznaczyłam już, że na przedstawieniu nie zaważył jednak tylko tekst, chociaż można go smakować nieskończenie. Ale ostateczny kształt spektaklu zawdzięczamy reżyserowi. Jan Skotnicki, obdarzony prawdziwą wyobraźnią sceniczną, potrafił stworzyć w "Kolędnikach" sceny, których nie sposób zapomnieć. Intermedia - co mi się szczególnie podobało - w jego "Kolędnikach" wtopione są w przedstawienie tak, że tworzą integralną całość, zespolone są z poszczególnymi częściami spektaklu.

Znakomity to pomysł wystawienia na widowni, tuż przy rzędach krzeseł, wigilijnego stołu. Spełnia on swoją funkcję przez cały spektakl. Na początku znajdzie się na nim bochen chleba, który symbolizuje naszą ziemię. Podzielą się tym chlebem podczas okupacyjnej wigilii. Ale ów stół posłuży do prawdziwej uczty w finale spektaklu, kiedy zasiądą przy nim polskie Herody, jedna z piękniejszych części "Kolędników", którą można oglądać bez końca.

Jest w tym przedstawieniu wiele prawdziwych smaczków, są i sceny ostre, jak uczta wigilijna Herodów, w którą aktorzy wciągają publiczność, częstują bigosem i chlebem. Niejednokrotnie widz dopiero wówczas ocknie się z zabawy i w ślad za Szekspirem porówna teatr z lustrem, które każdej epoce ukazuje jej własną twarz. Ale zaletą szczególną przedstawienia jest jego kultura, dzięki czemu żaden z widzów podczas widowiska nie poczuje się dotknięty.

Podczas przedstawienia odnosiło się wrażenie, że Jan Skotnicki sięgał po pastorałki, dokonywał ich wyboru nie tylko ze względu na udokumentowanie czegokolwiek, ale po to, by podporządkować tekst gotowej wizji scenicznej. Oczywiste, że nie jest to prawda ale ostateczny kształt przedstawienia jest przede wszystkim dziełem reżysera, który swobodnie operuje tekstem, znakomicie zna i czuje prawa i wymogi sceny i potrafi ją wypełnić żywą treścią. Całość jest wartka, żywa, nie nuży, a zamysł reżysera pięknie podchwycili wykonawcy, rozbawili się sami i mogli przez to rozbawić i zauroczyć publiczność.

Zauroczenie najszlachetniejszymi tradycjami sztuki ludowej płynie z tej sceny chociażby w pięknej oprawie plastycznej Jerzego Juk-Kowarskiego. Na pustej i ciemnej w głębi scenie zagrały kolorystycznie kostiumy, figury, aniołki, które same sobie przypinają ogromne, papierowe skrzydła. Zagrały całe sceny komponowane na naiwne malarstwo, jak chociażby raj, lub zwiastowanie, czy też narodziny dzieciątka; albo na gotyk, w pięknej grupie, ustawionej na wzór fragmentu stwoszowego ołtarza. Na ile tu było inwencji reżysera, a na ile scenografa - trudno wyrokować. Ważne, że stanowi nierozłączną całość i urok tego przedstawienia.

O jego uroku stanowi także strona muzyczna, opracowana przez Jerzego Satanowskiego. Zespół prawdziwie rozśpiewany, podbija serca publiczności czy to pastorałkami, czy otwierającą spektakl pieśnią Brylla, wzywającą gwiazdę nadziei, czy też kończącą spektakl, gorzką, o przespanej nocy, w której rodziło się dzieciątko.

Bo jest to przedstawienie o ludzkiej nadziei, nie spełnionej, do której jednak co roku tradycyjnie się wraca, która od wieków łączy wszystkich w jeden wieczór.

PS. Recenzję właściwie zakończyłam, miałabym jednak dwa zastrzeżenia, które wniosę na koniec. Nie wyobrażam sobie teatru - poza Koszalinem - aby wyszedł z premierą takiego przedstawienia bez wydrukowanego programu. A u nas sytuacja się powtarza. Jakże mogę dać satysfakcję aktorom, biorącym udział w tym przedstawieniu, skoro wielu z nich pierwszy raz występuje na naszej scenie i nawet nie znamy ich nazwisk. Wymienię zatem Jarosława Kuszewskiego, Mieczysława Błochowiaka, Jana Stawarza i Jerzego Janeczka, bo tych udało mi się zidentyfikować, a rzeczywiście zasługują na to, aby ich zauważyć w "Kolędnikach".

Druga uwaga, może nie tak istotna, dotyczy zwykłej kapusty z kiełbasą, w naszych restauracjach szumnie nazywanej bigosem. Nie wiem, kto dostarcza na przedstawienia te wspaniałości, ale wolałabym, aby była to potrawa rzeczywiście świeżo przyrządzana, grozi to bowiem zatruciem, odwoływaniem przedstawień i tego typu niemiłymi konsekwencjami dla aktorów i - karmionych tą potrawą widzów.

Bałtycki Teatr Dramatyczny Koszalin - Słupsk: Jan Skotnicki "Kolędnicy". Reżyseria - Jan Skotnicki, scenografia - Jerzy Juk-Kowarski, muzyka - Jerzy Satanowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji