Ucieczka z Betlejemu
Sztuka Edmunda Niziurskiego zyskała nagrodę na konkursie zorganizowanym w roku XX-lecia. Była wówczas bliższa tym latom, o których mówiła. Trudnym latom budowy pierwszych powojennych inwestycji. Dziś - czy stanowi jedynie "dokument"?
Nową wersję "Ucieczki z Betlejemu" (oglądaliśmy już tę sztuką w Teatrze TV) przygotował Janusz Kondratiuk na podstawie własnego scenariusza. I wydobył chyba z pierwowzoru to, co jest w nim najistotniejsze i najtrafniejsze: specyficzną atmosferę, która zrodziła się w specyficznych warunkach. Kilku ludzi na wielkiej, błotnistej budowie. Każdy przyniósł ze sobą bagaż własnych doświadczeń, swoje nawyki i - nieco nadziei. Wśród tych ludzi, po iluś tam miesiącach pracy - rodzi się zniechęcenie, apatia, ba, protest. Uzasadniony. Nie ma co jeść, budowa nie posuwa się naprzód. Sytuacja - jak na owe lata wcale typowa. Niziurski potrafi jednak pokazać ją poprzez reakcje ludzi, a także potrafi budować zręczny, chwilami dowcipny, a chwilami pełen napięcia dialog.
Akcja - nie jest tu, co prawda, zbyt wartka, finał - następuje nieoczekiwanie. Finał zresztą tzw. optymistyczny, tyle, iż niezbyt podbudowany wiarygodnością sytuacji.
Kondratiuk całość ujmuje w umowną klamrę, w filmowy cudzysłów, który ma przekonać: tak było, ale daliśmy sobie radę. Był to czas trudny, ale przecież w jakiejś mierze zwyczajny. Nie rodził bohaterów, hartował ludzi.
Walorem tego przedstawienia, a właściwie widowiska zrealizowanego metodą filmowa była obsada. Barbara Wrzesińska, Tadeusz Fijewski, Jan Englert, Jerzy Łapiński, Maciej Góraj, Mieczysław Hryniewicz - popisali się energią, żywiołowością, umiejętnością improwizowania sytuacji i dialogów.