Artykuły

Ucieczka z Betlejemu

W środowisku pisarskim i wydawniczym istnieje sporo sceptycyzmu w stosunku do konkursów literackich. Twierdzi się na ogół, że rzadko dają one spodziewane rezultaty, że wybitne dzieła artystyczne nie powstają na zamówienie, zwłaszcza że konkursy - organizowane zwykle z okazji jakiegoś jubileuszu - stawiają twórcy zbyt wyraźne zadania propagandowo-dydaktyczne. Nie znamy jeszcze wszystkich utworów wyróżnionych na konkursie na utwór telewizyjny w związku z XX-leciem PRL, ale te dwa, które dotąd pokazano, a to J. Broszkiewicza "Ta wieś, Mogiła" (I nagroda) i obecnie E. Niziurskiego "Ucieczka z Betlejemu" (II nagroda) mogą podważyć ten sceptycyzm. Dowodzą one bowiem, że niekoniecznie "spiritus fiat ubi vult" że także w wyniku konkursu o określonych celach mogą powstać dzieła może nie wybitne, ale w każdym razie interesujące i cenne.

Niziurski zlokalizował akcję swej sztuki współcześnie na terenie bliżej nie znanej budowli socjalizmu. Wybór tego środowiska świadczy o pewnej odwadze autora, bo takie "początki opowieści" są już w literaturze dwudziestolecia tematem bardzo wyeksploatowanym i -co ważniejsze - obciążonym grzechami okresu schematyzmu i lakiernictwa. Powiedzmy szczerze, że widz, który pamięta literaturę tamtych lat, jest z góry uprzedzony do takiego produkcyjniaka, obawia się, że ujrzy jeszcze jedną odbitkę wzoru: bohater pozytywny (sekretarz POP lub działacz ZMP), bohater negatywny (leń, pijak lub dywersant) oraz wahający się inteligent, który pod koniec sztuki przekonuje się do socjalizmu.

A w "Ucieczce z Betlejemu" nic z tych rzeczy! Żaden bohater nie jest ani aniołem, ani zdecydowanym czarnym charakterem, żaden nie posługuje się językiem z notatnika agitatora ani też nie knuje sabotażu. A choć słowo "socjalizm" pada tylko w kontekście swoistej, zgrywy i młodzieńczej kpiny, przecież wszyscy ten właśnie socjalizm, i to na pierwszej linii frontu, budują. Gdyby to im ktoś usiłował przełożyć na język obiegowy propagandy, wyśmialiby go za "bajer" i "drętwą mowę". Ich myśli wydają się nie wykraczać poza tę jedną własną budowę, ich ambicje społeczne mają charakter lokalny. Są przywiązani do konkretu, są dumni nie z realizacji abstrakcyjnych haseł, ale ze swojej roboty wykonywanej przez zgrany i solidarny kolektyw "kumpli".

Taki model bohatera pracy socjalistycznej lat sześćdziesiątych jest z pewnością prawdziwy. I ten właśnie realizm decyduje o zainteresowaniu sztuką Niziurskiego. Jej fabuła jest w gruncie rzeczy bez większego znaczenia, gdyż widza ciekawi nie tyle rozwiązanie konfliktu dramatycznego, ile studium charakterów i zachowań bohaterów sztuki. A trzeba przyznać autorowi, że posiadł umiejętność tworzenia postaci żywych i zróżnicowanych. Wszyscy mieszkańcy baraku są pełnowymiarowi i plastyczni. O ich poglądach, zainteresowaniach i marzeniach dowiadujemy się w toku akcji z drobnych często spięć sytuacyjnych, ze słów czasem nawet do końca nie wypowiedzianych, z reakcji niekiedy ledwo naszkicowanych a przecież wyrazistych. Bez trudu odtwarzamy sobie ich przeszłość i warunki, które kształtowały ich obecne postawy życiowe.

Jakże prawdziwa i niebanalna jest np. posiać starego majstra (kreuje go wyśmienicie J. Świderski), który opowiada o zabezpieczeniu swej spokojnej starości w domu dobrego syna, choć prawda o tym synie jest, niestety, całkiem inna i bardzo gorzka. Albo Wiktor (J. Turek), ten młody, jeszcze prymitywny chłopak ze wsi, który bluffuje, kolegów fałszywym obrazem dobrobytu swej rodziny po to jedynie, aby umocnić w ich oczach swój autorytet. Czy ów Genek, niewiadomego pochodzenia, dziecko wojny, pozbawiony rodziny i bliskich, tak bardzo spragniony ciepła i serdeczności, ale wstydliwie ukrywający swą tęsknotę pod maską lekkoducha (A. Zaorski). Czy wreszcie obdarzony przez autora szczególnym ciepłem operator Edward, którego zagrał z dużą ekspresją i prawdą J. Nalberczak. Najmniej chyba udał się autorowi kierownik brygady Wielgut, którego odtwarzał S. Jasiukiewicz. Nie bardzo wierzyło się, że ten skupiony, surowy, pozbawiony uśmiechu szef znajduje na co dzień wspólny język z brygadą. Jedyna postać kobieca nie dała B. Klimkiewicz szczególnego pola do popisu.

R. Szydłowski w słowie wstępnym trafnie zwrócił uwagę na walory językowe sztuki, na "absolutny słuch" Niziurskiego nieomylnie rejestrującego współczesną polszczyznę pewnego kręgu społecznego.

Reżyserowi Z. Kuźmińskiemu i wykonawcom możemy pogratulować udanego spektaklu tym cenniejszego, że sztuki współczesne bywają ostatnio rzadkim gościem na szklanym ekranie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji