Żałowanie na dwie strony
Ja w sensie pożałować sobie tego i owego. Oglądanie telewizji - sprawa trudna i nie zawsze uda się wszystko zobaczyć. Czasem, najzwyczajniej w świecie nie chce się zobaczyć, gdyż po dziesięciu latach patrzenia w tę piekielną skrzynkę - człowiek nie czuje organicznej potrzeby oglądania całości ciurkiem i wybiera sobie co smakowitsze, co bardziej go interesujące pozycje. Z niektórych zaś, jeśli ich TV odpowiednio nie zareklamuje - rezygnuje.
A później bywa mu żal.
Tak na przykład, po obejrzeniu drugiego odcinka telewizyjnej powieści "Dzwonić cztery razy" - pożałowałem, iż nie widziałem pierwszego, Szczególnie, że krytyka dość zgodnie ową krakowską serię objechała już za drugim razem. Cieszę się, że jestem innego zdania i uważać się ośmielam, iż to był kawałek dobrego telewizyjnego programu. Rzecz jest... właściwie o niczym; ot, fragment żyda studenckiej młodzieży. Jakże jednak znakomicie wczuli się w swe role ci prawie nieznani aktorzy! Jakże byli naturalni! Szczególnie podobał się dialog: prosty, potoczysty i... chyba prawdziwy.
Piszę "chyba", bo cóż właściwie my, starsi, wiemy o tym jak mówi młodzież, co myśli, w jaki sposób przeżywa. Niewiele wiemy. Sądzimy tę młodzież po ich reakcjach, na oko. Ja wierzę, że młodzież jest taka, jak ją pokazano w krakowskim odcinku. A w każdym razie chciałbym, aby taka była. Że przeintelektualizowana, co niektórzy mają za złe? A jaka niby ma być w przeintelektualizowanym Krakowie?
Zawsze tam taka była i bardzo dobrze, że tak zostało.
Wybrzydzanie na ten cykl spowodowane jest, jak się zdaje, pomieszaniem kryteriów. Nikt przecież nie żąda od "Matysiaków" arcyliterackości. To znaczy, nie żąda nikt z wielbicieli tej radiowej powieści. A słuchają - miliony. W cyklu "Dzwonić cztery razy" widzę zarodek podobnej szansy, jaką wykorzystali autorzy "Matysiaków". Szansy tym większej, że telewizyjnej.
Oczywiście, "Ucieczkę z Betlejemu" oceniać należy według zupełnie innych kryteriów. Ale gdyby nawet stosować kryteria bardzo surowe - spektakl się ostoi. Myślę, że to był jeden z najlepszych obrazów współczesności, jaki nam ostatnio pokazano w TV, a oglądaliśmy tej współczesności bardzo stosunkowo wiele.
To dobrze, że było jej tak wiele, że skończyła się posucha w tej tematyce, że jest o czym pisać, o czym mówić. Miejmy nadzieję, iż redakcyjna szuflada nie wypróżniła się jeszcze, że myśli się o przyszłości, że nie dopuści się takiej pustki w tej dziedzinie, jaka panowała w TV przed kilku miesiącami.
Ale tego, że oglądałem transmisję z balu telewidzów - żałuję. Żałuję, że łatwowiernie wziąłem się na szumną reklamę tej imprezy, że zmarnowałem sobie wieczór i pół nocy. Od wieków nie widziałem na ekranie takiego bałaganu organizacyjnego. Że zaś do tego doszły nie najlepsze występy nazywane nie wiadomo dlaczego artystycznymi - widok był żałosny.
Bal telewidzów nie był balem telewidzów, których tam niewielu zauważono. Był okazją do pokazania pracowników TV. Nie byłoby to nawet złe, bo lubimy popatrzeć na znane postacie w sytuacjach prywatnych, ale... jeśli się organizuje imprezę bądź co bądź reprezentacyjną - należałoby się do tego jednak solidnie przyłożyć.
Bo inaczej żal zmarnowanego czasu. A tych paru godzin żałowałem chyba nie tylko ja.